Kolejny raz Warszawa mówi Brukseli „nie”. Tym razem chodzi o plan działania UE na rzecz równości płci. Powodem jest słowo „gender”, które w unijnym dokumencie występuje ponad 200 razy.

Unia Europejska od dekady promuje w polityce zagranicznej równość płci. W tym celu co pięć lat przyjmuje „Gender Action Plan”. Z propozycją na lata 2021–2025 wyszła w listopadzie Komisja Europejska, a jako konkluzje Rady miały ją poprzeć wszystkie państwa członkowskie. Spór wybuchł o wyrażenie „gender”, bo – jak wskazują nasi rozmówcy – w samych konkluzjach pojawia się 27 sformułowań z jego wykorzystaniem, a w całym GAP III w różnych konfiguracjach występuje ponad 200 razy.
Już pod koniec listopada polskie Ministerstwo Sprawiedliwości, kierowane przez polityków Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry, oprotestowało treść projektu konkluzji Rady i domagało się, by MSZ zablokowało prace w tym kształcie. Nasi rozmówcy wskazują, że słowo „gender” jest niejasne semantycznie, nie posiada definicji w prawie UE i nie występuje w unijnym prawie pierwotnym, w przeciwieństwie do wyrażenia „equality between men and women”, czyli „równość między mężczyzną i kobietą” (m.in. art. 2 i 3 Traktatu o UE). Podnoszono też konieczność sprzeciwiania się coraz częstszym próbom wprowadzenia wyrażenia „gender” do wszelkich dokumentów unijnych.
Teraz sprawa znów wróciła na unijną agendę. Jak wynika z naszych ustaleń, 12 grudnia resort sprawiedliwości podtrzymał swój sprzeciw. Co prawda w projekcie konkluzji zawarto odwołania do równości płci, ujmowanej jako równość kobiet i mężczyzn, ale dla ziobrystów to wciąż za mało.
– MS zwraca uwagę na niepokojące zjawisko zastępowania traktatowego pojęcia „equality between men and women” pojęciem gender, które w ideologii lewicy stanowi nie płeć biologiczną, a społeczno-kulturową – tłumaczy wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta. – Zdarzają się sytuacje, że przytaczając art. 2 traktatów, dokumenty unijne kończą jego cytowanie, kiedy należy przywołać równość kobiet i mężczyzn. Poza tym prezydencja niemiecka forsowała poparcie już teraz komisyjnej agendy LGBTI. Dlatego rekomendowaliśmy zawetowanie GAP III z uwagi na forsowanie ideologii wbrew przyznanym Unii kompetencjom – dodaje.
Dwa dni później (14 grudnia) MSZ poinformowało MS o rozstrzygającym etapie prac nad konkluzjami Rady i wskazało, że w przypadku braku jednomyślności dokument może zostać przyjęty nie jako dokument całej Rady, a jedynie jako konkluzje prezydencji niemieckiej. Jak opowiadają nasze źródła rządowe, w toku tej procedury Polska „nie wyraziła akceptacji” dla projektu w sprawie GAP III. W efekcie projekt nie został przyjęty i prezydencja niemiecka faktycznie przedstawiła go jako własne konkluzje. Oprócz Polski dokumentu nie poparły też Węgry i Bułgaria. Taką wersję wydarzeń potwierdza inne nasze źródło w rządzie, niezwiązane z ziobrystami.
Co sprzeciw Polski oznacza w praktyce? – Osłabia legitymację tego dokumentu, ale nie oznacza, że nie będzie obowiązywał. Działa, ale jako konkluzje prezydencji z poparciem większości państw – słyszymy odpowiedź w Brukseli. Sformułowania ze słowem „gender” padają zresztą w innych dokumentach prawnych UE, przyjętych zanim Polska zaczęła zgłaszać sprzeciw.
Opozycja uważa, że polski rząd takimi działaniami utrwala negatywny obraz naszego kraju. – Był taki szwedzki kryminał „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”. Od dawna widać w rządzie ciąg ideologiczny zwrócony przeciwko ochronie kobiet, środowiskom LGBT i generalnie sprawom równościowym – komentuje Jan Grabiec z PO. – Mam wrażenie, że to Ziobro i jego resort chcą się zajmować ideologią, w odróżnieniu od organów unijnych, które zajmują się kwestiami prawnymi w zakresie doprecyzowania przepisów gwarantujących równość wszystkich grup społecznych. Ziobryści używają forum unijnego do wzmocnienia swojej pozycji – dodaje Grabiec.
Warszawa systemowo sprzeciwia się użyciu pojęcia „gender” w dokumentach UE. W październiku „genderowe zastrzeżenia” polskiego rządu wybrzmiały na najwyższym unijnym szczeblu – szczycie europejskich przywódców. Tym razem słowo „gender” padało w kontekście współpracy z Afryką. Premier Mateusz Morawiecki był na nim nieobecny, ale w jego i swoim imieniu interweniował Viktor Orbán. Ostatecznie zamiast tego w konkluzjach odwołano się do poprzedniego dokumentu UE na temat równości płci.
Polskę i Węgry skrytykował holenderski premier Mark Rutte. – Spędziłem trzy godziny, próbując znaleźć kompromis w sprawie użycia w dokumencie o Afryce słów „gender equality” (równość płci) . Nie to, żeby ktoś był przeciwko nam, jeśli idzie o równość płci, ale jest to sprzeczne z jakąś zasadą w Polsce i na Węgrzech – mówił w parlamencie po szczycie.
Jeszcze w październiku Polska zablokowała konkluzje Rady dotyczące sztucznej inteligencji i zmian cyfrowych, bo znalazło się w nim to samo sformułowanie. Kompromisu nie udało się osiągnąć i ostatecznie – podobnie jak w przypadku GAP III – przyjęte zostały konkluzje prezydencji w imieniu pozostałych 26 krajów (w tym przypadku Węgry nie oponowały).
Także w grudniu na agendzie Rady stanęła kwestia nierówności w zarobkach między kobietami i mężczyznami. W konkluzjach również znalazło się słowo „gender”. Stanowisko udało się przyjąć jednomyślnie, ale z dodatkowymi załącznikami czterech państw. Obok Polski zastrzeżenia zgłosiły Węgry, Bułgaria i Austria, przy czym ta ostatnia miała wątpliwości natury ekonomicznej.