Znamy już punkty planu. Przynajmniej ich większość. Wiemy, że czeka nas operacyjna pauza. Parę albo nawet paręnaście miesięcy spokoju. Czas, w którym będzie można uporządkować zaplecze, poprawić wsparcie, uzupełnić luki. Przygotować się na nowe otwarcie i nowe wyzwania. I nie, nie mówię o punktach „planu pokojowego” Trump-Putin. O przygotowaniu na operacyjną pauzę wojskową i nowe wojenne otwarcie. Tym razem chodzi o kluczowe elementy gospodarczego planu podróży na najbliższe miesiące. Ostatnie, piątkowe dane o inflacji to kolejny element tej układanki. Kolejny relatywnie pozytywny element.
Opanowana inflacja i dobre dane o wzroście gospodarczym. Skąd zatem niepokój?
Inflacja jest w zasadzie pod kontrolą. Dane o wzroście gospodarczym są pozytywne. Jeszcze lepiej wyglądają prognozy; również te, które trafiają do nas z zagranicy – z Komisji Europejskiej. Punkty gospodarczego rozkładu jazdy wyglądają więc dobrze. Ale tylko pod warunkiem, że nie będziemy patrzyli w perspektywie dalszej niż 2026 roku. Potem niestety zaczynają się schody. Nie tylko w danych o wzroście gospodarczym, ale również w drugim elemencie gospodarczej układanki – w finansach publicznych. Perspektywy, które mamy na lata po 2027, są bowiem mocno niepokojące. Szybko rosnący za sprawą wysokiego deficytu dług i brak jasnej odpowiedzi, jak z tego wysokiego poziomu zejść – poza przegonieniem go za pomocą szybkiego wzrostu gospodarczego.
I w tym właśnie punkcie rzeczywistości kryje się kluczowe pytanie. Czy polska gospodarka rośnie dostatecznie szybko i dobrze? Czy plan na 2026 rok, zakładający relatywnie wysoki wzrost, jest wystarczający, biorąc pod uwagę, jak duży jest deficyt? Czy naprawdę wzrost gospodarczy przy takim poziomie poluzowania fiskalnego jest dostatecznie silny i dobry, żeby uzasadnić takie zadłużenie?
Byłby taki, gdyby wzrost, który obserwujemy, był wzrostem budującym nasz potencjał i siłę na lata. Wzrostem, który budowałby konkurencyjność naszej gospodarki. Wzrostem unowocześniającym przemysł i pozwalającym dywersyfikować się i unowocześniać sektorowi usług. Jeżeli tak jest, to być może jesteśmy prawie w domu. A ostatnie, relatywnie dobre dane, dają nadzieję, że z długu wyjdziemy szybkim wzrostem, który da nam nowocześniejszą gospodarkę. Gospodarkę, która wykorzysta swoją „operacyjną pauzę dobrych danych, niskiej inflacji i szybkiego wzrostu” do tego, żeby przygotować się na przyszłe wyzwania. Bo one niestety nadejdą. Nie tylko w postaci kolejnych gospodarczych szoków, które regularnie uderzają. Niestety, choćby właśnie w postaci szoków geopolitycznych, do których nawiązałem na początku.
Szoków związanych z tym, że być może nasza gospodarka będzie musiała poradzić sobie nie tylko ze stanem „przedwojnia”, ale i „prawiewojnia”. Stałego, kosztownego zagrożenia dla naszego bezpieczeństwa. Stanu, w którym „welfare state” nie może być jednocześnie „warfare state”.
Najlepszy czas dla Polski od dawna czy może ostatni taki dobry?
Jeżeli gospodarczej pauzy operacyjnej nie wykorzystamy do tego, by się na takie zewnętrzne szoki przygotować, żeby nasz wzrost nie był oparty jedynie o przelane pieniądze z transferów społecznych, ale o budowę wartości, to może wyjść na to, że nie przygotowaliśmy się również do geopolitycznej pauzy, która nadeszła i szybko minie. I wtedy okaże się, że ci, którzy mówili, że Polska przeżywa najlepszy moment w swojej historii, będą musieli powiedzieć, że nie tylko był to najlepszy moment w historii jak dotąd, ale też najlepszy moment na długie lata potem.