Ponadnormatywne zyski?
W mediach często słyszymy, że banki biją rekordy zysków. W 2023 r. po raz pierwszy przekroczyły 20 mld zł, a w ubiegłym zarobiły 40,2 mld zł, cztery razy więcej niż dwa lata wcześniej. Politycy szybko uznali to za „ponadnormatywne” i zaczęli się domagać dodatkowego opodatkowania.
W ocenie sytuacji sektora bankowego pomija się kluczową kwestię – rentowność. Aby stwierdzić, czy firma naprawdę zarabia dużo, trzeba porównać zysk z zainwestowanym kapitałem. W Polsce banki od lat miały bardzo niską rentowność. Mimo rosnących kapitałów ich wynik netto do pandemii w 2020 r. utrzymywał się na poziomie kilkunastu miliardów złotych, co oznaczało jednocyfrową stopę zwrotu.
W tym czasie sektor obciążono nowym podatkiem, kosztami kredytów walutowych i wakacji kredytowych oraz wymogami kapitałowymi. Pandemia i obniżki stóp procentowych jeszcze pogorszyły sytuację. W 2020 r. banki zanotowały stratę, a w latach 2021–2022 zyski były dużo niższe niż wcześniej. Wtedy jednak nikt nie domagał się publicznego wsparcia z powodu „ponadnormatywnych” strat – i słusznie.
Opodatkować banki czy rodziny
Kiedy Donald Tusk mówi o tym, że „lepiej opodatkować banki niż polskie rodziny”, udaje, że nie wie, że właścicielami banków są w większości zwykli ludzie. To, że banki są kontrolowane albo przez państwo, albo przez kapitał zagraniczny, nie zmienia tego, że finansowe konsekwencje ponoszą wszyscy akcjonariusze, nawet ci, którzy posiadają jedną akcję.
Ze względu na swoją pozycję na GPW banki trafiają do portfeli inwestorów indywidualnych oraz funduszy, w tym emerytalnych jak OFE czy PPK. Ponad 22 proc. akcji banków należy do OFE, czyli ponad 14 mln przyszłych emerytów. W dniu ogłoszenia domiaru przez ministra Domańskiego były one warte 83 mld zł, a następnego dnia – 8 mld zł mniej. Przeciętny członek OFE stracił 567 zł.
Rząd z jednej strony pracuje nad nowymi instrumentami (ostatnio OKI), by zachęcić Polaków do inwestowania na rynku kapitałowym, a z drugiej – swoimi decyzjami odstrasza ich od rynku kapitałowego. Tymczasem najlepszą zachętą byłby brak rządowych „zniechęt”.
Dojne krowy
W 2024 r. efektywna stopa opodatkowania sektora bankowego w związku z CIT oraz podatkiem bankowym wyniosła 31,4 proc. Podwyżka stawki CIT do 30 proc. oznaczałaby, że sektor bankowy byłby obciążony na poziomie ponad 40 proc.
Wprowadzenie podatku bankowego przez PiS w 2016 r. zwiększyło efektywną stopę podatkową o 11,6 pkt proc. Płacony przez polskie banki podatek sektorowy jest bardzo wysoki w porównaniu z innymi krajami UE, które zdecydowały się na podobne rozwiązanie.
Dodatkowe podatki oznaczają nie tylko niższe dywidendy dla przyszłych emerytów – mogą też uderzyć w akcję kredytową. Banki, obciążone wyższym CIT, mogą się stać bardziej ostrożne w udzielaniu finansowania, za co bezpośrednio zapłacą gospodarstwa domowe i przedsiębiorcy.
Prawdziwy problem
Komisja Europejska prognozuje, że w 2026 r. deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych wyniesie 254,5 mld zł, czyli 6,1 proc. PKB. Polska będzie miała drugi co do wielkości deficyt w UE w relacji do PKB. Podwyżka CIT dla banków obniżyłaby go zaledwie o 0,15 proc. PKB.
Za wysoki deficyt odpowiadają wydatki (przede wszystkim socjalne), które od 2015 r. wzrosły o ponad 9 proc. PKB. W przyszłym r. wydatki publiczne mają być w Polsce w stosunku do wielkości gospodarki najwyższe w regionie, wyższe niż unijna średnia i wyższe niż w Niemczech czy w Szwecji. Za rosnącymi wydatkami nie idzie poprawa jakości państwa. Są one skutkiem zaspokajania żądań grup interesu i kolejnych prób przekupywania wyborców.
Rozwiązaniem problemu nie jest dalsze podnoszenie podatków. Choć rosły one wolniej niż wydatki, to na tle regionu są już wysokie. W połączeniu z niepewnością wynikającą z wprowadzania sektorowych „domiarów” sprawiają, że Polska staje się coraz mniej atrakcyjna dla inwestorów, a gospodarka coraz bardziej podatna na kryzysy.©℗