Ludzie nie są pewni, co jest dobre, a co złe. Radykalizm rozwiązuje te problemy. Za pomocą uproszczeń, fałszerstw nadaje światu pozory porządku.
W Polsce kilkanaście dni temu Piotr Rybak, który określa się mianem patrioty, został skazany na 10 miesięcy więzienia za spalenie kukły Żyda. Kukła spłonęła na wrocławskim Rynku 18 listopada ubiegłego roku podczas pikiety ONR oraz Młodzieży Wszechpolskiej. Był to protest przeciwko przyjmowaniu uchodźców. Rybak podkreślał, że działał dla dobra narodu i w imieniu ojczyzny.
W USA Donald Trump podczas niedawnej kampanii wyborczej zapowiedział budowę muru na granicy z Meksykiem. – Od pierwszego dnia będziemy budować ten mur, wielki, potężny, piękny mur! Meksyk jeszcze o tym nie wie, ale to on za niego zapłaci – powtarzał na spotkaniach z wyborcami. Przy okazji zapowiadał, że nie będzie amnestii dla nielegalnych emigrantów. Kilka miesięcy później pokonał Hillary Clinton.
A w Austrii w nachodzących wyborach bardzo prawdopodobne jest zwycięstwo Norberta Hofera, lidera prawicowo-populistycznej Austriackiej Partii Wolności, który straszy rodaków falą najeźdźców i chce zamknięcia granic. Po wygraniu pierwszej tury serdecznie gratulowali mu związani ze skrajną prawicą Marine Le Pen, Nigel Farage i włoscy działacze Ligi Północnej.
Jeszcze do niedawna obowiązywała zasada: im radykalniejsze ugrupowanie, tym bardziej niszowe. W Polsce zgodnie z tą regułą kolejne głoszące radykalne hasła partie Janusza Korwin-Mikkego nie przekraczały progu wyborczego. Podobnie jak stojąca po przeciwnej stronie politycznej barykady lewicowa Partia Razem.
Ale ta zasada właśnie przestaje obowiązywać. – Nadszedł czas radykalizacji okraszonej wielką dawką populizmu – diagnozuje sytuację dr Tomasz Słupik, politolog z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. – Nastąpiło przesunięcie granic: radykalne zamienia się z umiarkowanym i z niszowego staje się masowe – dodaje dr Maciej Gurtowski z Instytutu Socjologii UMK w Toruniu, ekspert ds. bezpieczeństwa Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.
Po pierwsze: język
Wyjaśniając to zjawisko, Gurtowski odwołuje się do masowego uzależnienia od mediów elektronicznych, które w coraz większym stopniu pośredniczą w komunikacji między ludźmi. Jego zdaniem uzależnienie to przytępia inteligencję emocjonalną i wrażliwość na subtelności. Widzi to wyraźnie na swoim podwórku: jeszcze kilka lat temu, prowadząc zajęcia ze studentami, mógł używać języka, jakiego używali jego wykładowcy. Dziś nie może już sobie na to pozwolić, bo wielu studentów nie zrozumiałoby, co do nich mówi. Jest więc zmuszony komunikować się z nimi językiem prostym, konkretnym, bez zbędnych dwuznaczności, które dziś są jedynie przyczyną nieporozumień. – Radykalizm to zawsze uproszczenie – przekonuje. – W tym kontekście radykalizm jest pewną odpowiedzią komunikacyjną na obniżenie się wrażliwości na niuanse i subtelności.
Jeszcze kilka lat temu ton publicznej debacie nadawały media tradycyjne: gazety, radio, telewizja. To one wyznaczały standardy komunikacji. Owszem, standardy bywały różne, ale były. Nowy model komunikacji zmienił wszystko. – Internet i media społecznościowe sprawiły, że komunikacja jest rozproszona, bez żadnej kontroli, a to rodzi informacyjny chaos – podkreśla Tomasz Słupik.
W mętnej wodzie dobrze ryby łowić, więc z chaosu chętnie korzystają politycy. Podczas kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych media społecznościowe zalała fala fałszywych informacji. Jedne szkalowały przeciwnika, inne wychwalały swojego kandydata, raz subtelniej, raz nieco mniej (jedna z wrzuconych w sieć informacji głosiła na przykład, że Donalda Trumpa popiera papież Franciszek). Fałszywki były produkowane również przez specjalne programy komputerowe, a ich ilość była tak ogromna, że nie dało się ich zweryfikować. Siłą rzeczy część kłamstw musiała zostać uznana za prawdę. A jak pokazały badania, media społecznościowe miały wpływ na poglądy 60 proc. wyborców.
Ostatnio w internecie pojawiły się informacje o „pizzagate”. Materiały, które szybko rozprzestrzeniły się w sieci, dowodziły, że w otoczeniu Hillary i Billa Clintonów, w samym sercu Waszyngtonu, działa szajka pedofilów składająca się z członków stołecznego establishmentu. Jednym z ogniw tego dobrze ukrytego procederu ma być pizzeria Comet Ping Pong, w której często stołuje się stołeczny establishment, a państwo Clintonowie organizowali tam nawet zbiórki funduszy. Jak dotąd nikt nie przedstawił przekonujących dowodów i nikt nie jest w stanie ocenić, ile w nich prawdy. Ale nie ma to żadnego znaczenia. „Pizzagate” żyje już własnym życiem. I potwierdza, że komunikacja rządzi się dziś zupełnie innymi prawami.
Po drugie: plemienność
Granica jest wyraźnie określona: z mediami tradycyjnymi kojarzone są elity, z mediami elektronicznymi masy. Chociaż te pierwsze nadal próbują trzymać standardy, to ramy debaty publicznej, zdaniem dr. Słupika, zostały zaburzone. – W tym przypadku ryba zepsuła się od ogona – mówi Słupik. – Język z internetu zainfekował media tradycyjne. Tam, gdzie kiedyś była prawda i rzetelność, dziś jest hucpa i w najlepszym wypadku półprawdy.
Słupik zwraca uwagę, że gdyby dziesięć lat temu kandydat na prezydenta USA powiedział w kampanii wyborczej tyle kłamstw, ile zafundował wyborcom Trump, media nie pozostawiłyby na nim suchej nitki. Dziesięć lat temu obnażyłyby go, wypunktowały i przesądziły o jego porażce. W 2016 r. były bezradne. Bo w zalewie fałszu prawda ma coraz mniejsze szanse, by się przebić. Co gorsze, w komunikacyjnym chaosie zanika umiejętność rozmowy. Okopaliśmy się na własnych pozycjach, mamy swoje media, swoich intelektualistów, swoje badania, prognozy. I dobrze nam z tym. Po co rozmawiać z tymi, którzy się z nami nie zgadzają? Lepiej ze swoimi upewniać się, że racja jest po naszej stronie. Komunikacyjna plemienność radykalnie zmniejsza szanse na porozumienie.
Ale to akurat radykalnym politykom nie przeszkadza. Raczej pomaga. – Z niepokojem obserwuję, jak do głosu dochodzą grupy, które głoszą prymat narodu nad jednostką, wyjątkowość Polaków i szowinizm wobec wszystkich pozostałych – mówi Tomasz Słupik. – W ich retoryce nie ma odcieni, jest tylko białe i czarne, my i oni, Polacy i nie-Polacy, zdrajcy, zaprzańcy, ci, którzy służą obcym siłom: Unii Europejskiej czy korporacjom. To rodzaj radykalizmu, który nazywam nacjonalistyczno-katolickim.
Hołdujący mu ludzie czują się coraz pewniej, bo władza prowadzi z nimi niebezpieczną grę. Po cichu toleruje ich, sama zresztą sięga po tę retorykę, czego przykładem była niedawna wypowiedź posłanki PiS Beaty Mateusiak-Pieluchy, która wysyłała na emigrację wszystkich, którzy nie wyznają polskich wartości. A niedawno w wywiadzie dla „Dziennika Bałtyckiego” prof. Stefan Chwin, powieściopisarz, krytyk literacki i historyk literatury, zarzucił politykom PiS, że zdradzili etos polskiej inteligencji, ogłaszając, że wzorem patriotyzmu dla Polaków jest kibol z bejsbolem w ręku, krzyczący: „J...ć ciapatych!”.
Po trzecie: wzorce
Profesor Rafał Chwedoruk twierdzi, że całe pokolenie wychowane po 1990 r. w kulcie indywidualnego sukcesu dziś może czuć się opuszczone. Wzorzec, do którego odwoływali się przez ostatnie ćwierć wieku, właśnie się wyczerpał. Jego miejsce zajęło spychane dotąd na margines doświadczenie narodowej wspólnoty. Niewątpliwie wpływ na to miały kryzys gospodarczy i sprawa uchodźców.
Portal wPolityce.pl przytacza badania CBOS-u, według których od 2014 r. liczba młodych Polaków (od 18 do 24 lat) deklarujących prawicowe poglądy rośnie. Przynależność do prawicy deklaruje jedna trzecia osób w tym wieku. Innym trendem jest zauważalna radykalizacja. W pierwszych trzech kwartałach 2015 r. deklarujący skrajne poglądy prawicowe stanowili 12 proc. badanych, czyli aż 37 proc. ogółu zwolenników prawicy. Wśród osób deklarujących poglądy lewicowe zwolennicy skrajnej lewicy stanowią ok. 3 proc. ogółu badanych i poniżej 25 proc. wszystkich zwolenników. – Ostatnia generacja radykalnych lewicowców pojawiła się w połowie lat 80. – mówi prof. Chwedoruk. – Dziś możemy mówić co najwyżej o radykalnych środowiskach. „Kim jesteśmy? Grupą radykalnych antyfaszystów mających na celu fizyczne i ideologiczne wyeliminowanie skrajnej prawicy jako siły politycznej. Nasza działalność jest odpowiedzią na aktywność ugrupowań szerzących faszyzm, nazizm, rasizm, antysemityzm, nacjonalizm i homofobię” – piszą o sobie członkowie polskiej Antify.
Od sześciu lat regularnie organizują 11 listopada kontrmanifestacje wobec prawicowych Marszów Niepodległości. Pięć lat temu w Poznaniu obrzucili uczestników Marszu Bohaterów Września pojemnikami z farbą, petardami i granatami dymnymi. W 2012 r. na swoim portalu internetowym zamieścili nazwiska i adresy 450 osób, które uznali za głoszące poglądy faszystowskie, i wezwali do podjęcia działań wobec nich. Trzy lata temu w Lublinie zaatakowali wracających z marszu upamiętniającego żołnierzy wyklętych. Był nóż, były pałki. A podczas jednego z warszawskich koncertów ze sceny bił po oczach napis: „Warszawa – żaden faszystowski skurwiel nie będzie chodził w naszym mieście!”.
Po radykalne hasła chętnie sięga też część środowiska feministycznego.
Po czwarte: tabu
22 listopada 2015 r. Aneta Kyzioł w „Polityce” pisała tak: „W sobotę wrocławski Teatr Polski przeżył małe oblężenie. Na chodniku godzinki śpiewała Krucjata Różańcowa, wejście do teatru blokowali żarliwi obrońcy czystości polskiego teatru, oburzeni pomysłem zatrudnienia w spektaklu »Śmierć i dziewczyna« w reż. Eweliny Marciniak pary aktorów porno z Czech. Wśród protestujących rozpoznano uczestników niedawnej akcji palenia kukły Żyda na wrocławskim Rynku”.
Tego samego dnia wrocławska „Gazeta Wyborcza” napisała, że mimo blokady wejścia do teatru przez bojówki ONR-u „Śmierć i dziewczyna” wystartowała zgodnie z planem i zebrała brawa już po pierwszej scenie. I że „atmosfera wokół spektaklu, pikiety, apele, modlitwy sprawiły, że między aktorami a publicznością zrodziło się poczucie wyjątkowej wspólnoty, która spontanicznie ukonstytuowała się w opozycji do cenzorskich zapędów ministra i determinacji bojówkarzy, którzy próbowali siłą wprowadzić je w życie”.
Pięć dni po obu publikacjach portal wPolityce.pl doniósł, że „protesty nie były bezzasadne, jak informowała między innymi telewizja i dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu i jednocześnie poseł Nowoczesnej – Krzysztof Mieszkowski. Protesty Krucjaty Różańcowej, petycja przeciwko sztuce, powszechne oburzenie i sprzeciw wicepremiera Glińskiego przyniosły efekt. Ze scen seksu wycofano się w ostatniej chwili”. Autor za wyjątkowo obrzydliwe uznał, że sytuację wykorzystano do bezpardonowego ataku na ministra kultury, pytał, czy w tej sytuacji ktoś przeprosi prof. Piotra Glińskiego.
O spektaklu głośno było przez kilka tygodni.
Macieja Gurtowskiego reakcja na prowokację artystyczną teatru nie dziwi. Uważa, że wszędzie tam, gdzie testuje się przesuwanie granic tabu, trzeba się z taką reakcją liczyć. – Testowanie granic odwołuje się do pewnej autonomii sztuki wobec świata wartości, która jest w gruncie rzeczy pozorna, bo sztuka funkcjonuje w ramach kultury i podlega ocenie. Testowanie skutkuje za to powstaniem pewnego chaosu, bo albo próbuje się znieść wartości, albo je szarga. Tabu nas chroni, więc jeśli jakieś granice zostały zniesione, rodzi się potrzeba ponownego ich wytyczenia. W tym kontekście radykalizm pojawia się jako mechanizm wzmacniający na nowo zdefiniowaną granicę. W chaosie trudno funkcjonować.
Po piąte: anomia
To fakt, źle znosimy chaos. Możemy się nim fascynować, ale na krótką metę. Na dłuższą potrzebny nam jest porządek, głębszy sens. Chcemy, by świat, w którym żyjemy, kierował się logiką. W przeciwnym razie dopada nas anomia. To odczuwany przez nas subiektywny, bardzo nieprzyjemny stan chaosu w sferze wartości. Ludzie w stanie anomii nie są pewni, co jest dobre, a co złe. Radykalizm rozwiązuje te problemy. Na swój sposób, za pomocą uproszczeń, czasami fałszerstw, nadaje światu pozory porządku. Pokazuje, gdzie przebiegają obowiązujące nas granice. – Obecny wzrost nastrojów radykalnych jest próbą przeciwstawienia się propagandzie liberalno-lewicowej, która jeszcze do niedawna miała przewagę w debacie publicznej – mówi Maciej Gurtowski. – Zamiast rozmydlania granic proponuje się próby zdefiniowania ich na nowo. Radykalizm jest próbą przeciwstawienia się anomii.
Pojęcie anomii karierę zrobiło po tym, jak francuski socjolog Emil Durkheim przeanalizował statystykę samobójstw we Francji. I spróbował wyjaśnić ich przyczynę. Zwykle gdy stykamy się z samobójstwem, w pierwszym odruchu próbujemy je wyjaśnić poprzez odwołanie się do czynników indywidualnych: ktoś przeżył tragedię. Durkheim spojrzał szerzej i stwierdził, że z nasileniem się samobójstw mamy do czynienia, kiedy nasila się anomia. Kiedy mamy do czynienia z poluzowaniem w sferze wartości i wynikającym z niego zagubieniem.
Maciej Gurtowski przytacza dane, z których wynika, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba samobójstw w Polsce wzrosła o sto procent – z 3 tys. do 6 tys. Jeśli obserwacje Durkheima są trafne, ten gwałtowny wzrost liczby samobójstw świadczy o chaosie w naszym świecie wartości. Wniosek wydaje się oczywisty: wzrost radykalizmu w Polsce to próba przywrócenia światu porządku.
Po szóste: atrakcyjność
Dlaczego poprzedni porządek przestał nam wystarczać? – Ekonomia, ekonomia i jeszcze raz ekonomia – odpowiada na to pytanie Tomasz Słupik. W ostatnich latach jesteśmy świadkami bezprecedensowej degradacji klasy średniej. Do tej pory każde następne pokolenie żyło lepiej od swoich rodziców. Obecne będzie pierwszym, któremu będzie się żyło gorzej. – Padł pewien dogmat społeczny – mówi Słupik. – W Hiszpanii połowa młodych ludzi do 24. roku życia nie ma pracy. Kto wykorzysta ich frustrację? Wygląda na to, że prawica.
Drogi elit i mas nie biegną już nawet równolegle. Rozjechały się. Rozbieżności między tym, co czują zwykli obywatele, a tym, co komunikuje elita, bezlitośnie wykorzystują prawicowi politycy. To dlatego Trump z uporem przeciwstawiał zubożałej klasie średniej waszyngtońskie bagno. To dlatego Jarosław Kaczyński wypominał rządzącej jeszcze rok temu Platformie Obywatelskiej, że zamiast zajmować się ludźmi, dyskutuje o ośmiorniczkach. I to dlatego właśnie radykalizm jest tak atrakcyjny. Ale nie tylko z tego powodu.
Zdaniem Macieja Gurtowskiego radykalizm rozprzestrzenia się szybko, bo, po pierwsze, jest łatwy do przyswojenia. Gdyby był konstrukcją intelektualnie trudną, do pewnych odbiorców by nie trafił. Ale radykalne hasło jest proste, łatwo je zapamiętać i powtórzyć. Po drugie, co istotne, nie musi być prawdziwe. Czasami nawet ewidentne fałsze robią karierę, bo wystarczy, że ludzie postrzegają je jako rzeczywiste i zgodnie z nimi działają. I po trzecie, ludzie czują silną potrzebę identyfikacji grupowej. Chęć przynależenia do grupy jest tak przemożna, że w pewien irracjonalny sposób nawet te ruchy, które kierują się ideologią trudno akceptowalną, przyciągają nas jak magnes.
Wszystko to sprawia, że mamy do czynienia z postępującym radykalizmem. – Ale tylko w sferze komunikacyjnej, w sferze zachowań na szczęście nie – zaznacza Maciej Gurtowski i przytacza dane statystyczne Eurostatu, z których wynika, że w ostatnich latach przestępczość w całej Europie spadła o 11 proc., a Polsce nawet o 20.
Statystyki to jednak nie wszystko. W wywiadzie dla „Dziennika Bałtyckiego” prof. Chwin wspominał o pewnej rozmowie z młodymi ludźmi, którzy tłumaczyli mu, na czym polega życie. „A polega na tym, że kiedy trzeba, należy uderzyć drugiego człowieka pięścią w twarz. Bo jeśli tego nie zrobisz, on uderzy ciebie. W tym, co mówili, była pogarda dla cnót liberalno-demokratycznych takich jak wola porozumienia, współpracy, dialogu i miłosierdzia. Bo, ich zdaniem, cnoty te kształtują mięczaków. A w życiu trzeba być twardym i rozpychać się łokciami. Całe narody rozpychają się łokciami. Tyle naszego, ile potrafimy rozepchnąć” – przytaczał słowa swoich rozmówców Chwin.
Niewykluczone więc, że kiedy Tomasz Słupik mówi, że model liberalno-demokratyczny właśnie się wyczerpał, ma rację.

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej