Kampania wyborcza rykoszetem uderza w wymiar sprawiedliwości. Spór między republikanami i demokratami przypomina stylem polską walkę o Trybunał Konstytucyjny.
W amerykańskim systemie prawnym Sąd Najwyższy jest nie tylko ostatnią instancją odwoławczą, ale też odgrywa rolę trybunału konstytucyjnego z dużą mocą tworzenia prawa.
Sygnał do rozpoczęcia wojny dał uchodzący za gołębia i sumienie Senatu John McCain (w 2008 r. rywal Baracka Obamy do prezydentury).
– Jeśli Hillary Clinton zostanie prezydentem, to obiecuję, że jako partia zrobimy wszystko, żeby zablokować każdego jej kandydata do Sądu Najwyższego – mówił w CNN.
Czy prawica może to zrobić? Tak. Ojcowie Założyciele tak skonstruowali system „równowagi i hamulców” (termin chętnie przypominany w Polsce przy okazji sporów o TK), żeby każda z trzech konstytucyjnych władz się wzajemnie kontrolowała. Gdy zwalnia się miejsce w SN, nowego sędziego wskazuje prezydent. Sędziowie są powoływani dożywotnio. Stare powiedzenie mówi: „Sędziowie nigdy nie rezygnują, rzadko umierają”. Ale faworyt głowy państwa musi uzyskać większość w senackim głosowaniu. Za to prezes SN przewodzi procesowi impeachmentu prezydenta, jeśli taki się odbywa w Senacie. Tyle teorii.
Nadzieja skrajnej prawicy i wielki przegrany republikańskich prawyborów prezydenckich senator Ted Cruz z Teksasu przekonuje, że znalazł „niejeden przypadek, że Sąd Najwyższy nie obradował w pełnym składzie”. – Nawet sędzia Stephen Breyer (kojarzony z lewicą – red.) mówił, że nie widzi problemu, by sąd podejmował decyzje w niepełnym składzie – stwierdził podczas wiecu w Kolorado.
Republikanie zastosują obstrukcję wobec każdego kandydata pani prezydent, jeśli ta wygra. Gra na razie toczy się o jednego sędziego. 13 lutego br. podczas polowania na kuropatwy w Teksasie zmarł 80-letni ultrakonserwatywny sędzia Antonin Scalia, intelektualny lider prawicy w SN i autorytet prawny.
Do składu mianował go 30 lat temu Ronald Reagan. Scalia był autorem wielu wyroków, które ukształtowały zachowawcze oblicze współczesnej Ameryki. Ale też, trzymając się litery konstytucji, uznał, że palenie flagi narodowej to nie przestępstwo, a przejaw wolności słowa gwarantowanej przez 1. poprawkę.
Po jego śmierci izba jest w impasie. Czterech sędziów głosuje zgodnie z interesem prawicy. Czterech – lewicy. Republikanie grożą zablokowaniem każdego kandydata demokratów.
Prezydent Obama wytypował prezesa Federalnego Sądu Apelacyjnego dla Dystryktu Kolumbii (ostatniej przed SN instancji odwoławczej w USA) 64-letniego Merricka Garlanda. To najmniej kontrowersyjny wybór z możliwych. Garland w sprawach obyczajowych jest lewicowcem. W sprawach prawa karnego jest zwolennikiem restrykcyjnej polityki. Do tego jest – jak na debiutanta – względnie sędziwy, więc (jak oczekuje każda ze stron) nie zagrzeje w SN za długo miejsca i nie zmieni owego kompromisu. Jego kandydatura czeka na rozpatrzenie przez senacką komisję sprawiedliwości od siedmiu miesięcy. Uzasadniając swój sprzeciw wobec jakiegokolwiek nominata Białego Domu, Mitch McConnel mówił, że Obama nie ma prawa do decyzji, bo jest tzw. kulawą kaczką: jego kadencja się kończy i mandat do mianowania sędziego powinien mieć prezydent wybrany w listopadzie. Ale Ronald Reagan mianował do Sądu Najwyższego Anthony’ego Kennedy’ego dokładnie w tym samym momencie drugiej kadencji, w którym był w marcu Obama. A demokraci w całości poparli wówczas tę kandydaturę.
Kiedy w sierpniu Clinton objęła prowadzenie w sondażach, posiadający dziś skromną większość w izbie republikanie zaczęli przebąkiwać, że może by jednak Garlanda jakoś bokiem przepchnąć, bo Hillary po wyborach zamieni kandydata na kogoś bardziej lewicowego. Do czego będzie mieć jako prezydent pełne prawo.
W ogóle wygrana demokratów może jeszcze bardziej nakręcić konflikt o SN. Zwłaszcza że w sędziowskich szeregach mogą się pojawić wkrótce kolejne wakaty. Ikona lewicy Ruth Bader Ginsburg ma 83 lata i dwie przebyte choroby nowotworowe, a centrowy Anthony Kennedy – 80. Z kolei ultrakonserwatywny czarnoskóry Clarence Thomas ma ledwie 69, ale bez swojego mentora Scalii jest samotny i zapowiadał, że może ustąpić. Pole do nominacji dla Clinton byłoby ogromne. Republikanie wszystkie je zablokują? Pytanie, czy SN mógłby orzekać przy czterech pustych fotelach.
Historia pokazuje, że kto dłubie przy procedurach, dostaje w skórę. W 1937 r. prezydent Franklin D. Roosevelt próbował powiększyć skład sędziowskiej izby o przychylnych swemu programowi prawników, ale przegrał z kretesem. Dopiero, gdy konserwatywni członkowie sądu zaczęli odchodzić na emeryturę, prezydent mógł, z poparciem demokratycznej większości w Senacie, powołać swoich ludzi.
W ostatnich stu latach SN nigdy nie obradował w sytuacji, kiedy brakowało dwóch sędziów. A przedłużający się kryzys wokół nominacji Garlanda jest precedensem.