Niewykluczone, że moment wizyty prezydenta Karola Nawrockiego w Waszyngtonie i szefa MSZ Radosława Sikorskiego w Miami będzie przełomowy. Nie ze względu na nagrodę im. Lecha Wałęsy nadaną kubańskiemu opozycjoniście w obecności szefa Departamentu Stanu Marco Rubio, ani nie ze względu na szczególne kompetencje polskiej głowy państwa w tłumaczeniu znaczenia ruchu MAGA. Kluczowe jest to, co równocześnie do wizyty Nawrockiego i Sikorskiego w USA dzieje się po drugiej stronie globu, w Azji.
Po miesiącach sugestii, że Stany Zjednoczone są gotowe poświęcić znaczną część interesów Ukrainy, aby ułożyć się z Rosją (w podtekście – i pozyskać jej neutralność w ewentualnej rywalizacji USA z Chinami), okazuje się, że Władimir Putin nie zamierza dążyć do żadnych kompromisów ze światem Zachodu. Rosyjski prezydent nie myśli o interesach z Donaldem Trumpem. On buduje nowy, wielobiegunowy świat z Xi Jinpingiem, Kim Dzong Unem i premierem Indii Narendrą Modim.
Trzeciego września, gdy Trump będzie przyjmował prezydenta ważnego państwa wschodniej flanki NATO, Władimir Putin - wraz z Xi i Kimem - obejrzą paradę wojskową w Pekinie. To istotny sygnał dla USA i symbol poważnej zmiany układu sił na Pacyfiku. Xi Jinping w trakcie tego pokazu siły ma przedstawić wizję świata Chin i nowej osi satrapii (to określenie byłej premier Wielkiej Brytanii Liz Truss) czy też osi oporu wobec hegemonii USA (wokabularz Xi). Trzeci września 2025 należy uznać za dzień, w którym Pekin, Moskwa i Pjongjang plus Nowe Delhi i przystawki z globalnego południa jednoznacznie rzucą wyzwanie Zachodowi. Już bez oczywistego do niedawna przywództwa USA, które pod hasłem „America first” częściowo same abdykowały z roli hegemona.
Rosja i Korea Północna już latem ubiegłego roku podpisały układ o ścisłej współpracy wojskowej. Co oznacza zwiększenie możliwości Putina na Ukrainie, a w przypadku Kim Dzong Una szanse na zdobycie wiedzy i zasobów w zakresie pocisków balistycznych czy obrony powietrznej. Rok później podobną umowę podpisał z Pjongjangiem Pekin. Teraz może dojść do podpisania trójstronnego układu.
Indie póki co próbują balansować. Ale i one wyraźnie mówią Trumpowi, by nie rozmawiał z subkontynentem z pozycji siły. Nie groził sankcjami wtórnymi i nie dyktował warunków współpracy energetycznej i wojskowej z Kremlem. Bo jak to sformułował Modi: „Indie nie będą uzależniały swoich stosunków z Rosją od tego, jaka jest akurat kondycja tych relacji między Waszyngtonem a Moskwą”.
Wraz z paradą w Pekinie marzenia Trumpa na ułożenie nowego świata z Rosją wyparowały. USA i Europie udało się wykiwać Putina w Syrii, w Mali, w konflikcie azersko-ormiańskim i wokół Iranu. Putin nie zamierza zatem iść na układy – szczególnie w kwestii Ukrainy, na punkcie której ma obsesję. Zamiast tego wzmacnia projekt wielobiegunowości. Z wiodącą rolą Chin.
To dobra okazja, by państwo przyfrontowe i leżące w potencjalnej strefie zgniotu – Polska – zaproponowało Trumpowi nowe otwarcie na wschodniej flance. Problem w tym, że dla Trumpa to nowe otwarcie bardziej oznacza konieczność wycofania z Europy na Pacyfik wojsk USA, a nie ofertę dla Polski. Politycy z otoczenia głowy państwa w nieoficjalnych rozmowach mówią o tzw. „górce Bidena”, czyli 20 000 rozlokowanych na kontynencie żołnierzy USA w związku z wojną na Ukrainie, którzy mogą zostać przeniesieni do Azji. Pesymiści podają liczbę 40 000. Rolą polskiej dyplomacji w tak bardzo niesprzyjających okolicznościach nie jest zatem wzajemne obśmiewanie się (ujawnienie instrukcji na wizytę Nawrockiego) czy złośliwości (wykluczenie MSZ z udziału w wizycie Nawrockiego). Rolą państwa polskiego – jako całości – jest walka o to, by w czasie kształtowania się nowego ładu światowego Polska straciła jak najmniej. Na przykład przez rozmieszczenie na jej terytorium nowych rodzajów uzbrojenia jako rekompensaty za redukcję wojsk USA. Lub przekonanie Trumpa, że w Polsce tych wojsk powinno być więcej, a nie mniej. Nie ma już czasu na gry o małe stawki.