Kapitalizm jest niczym drapieżnik: potrafi czasami mocno ugryźć. Na przykład wciąż generując nierówności ekonomiczne. To wiemy. Ale wiemy również, że do spiłowania jego zębów nie wystarczy sama redystrybucja. Trzeba czegoś więcej.
W połowie września pisałem w tym miejscu (tekst „Czas na spółdzielnie”) o pilnej potrzebie wzmocnienia mechanizmów predystrybucyjnych wewnątrz rozwiniętych gospodarek. Predystrybucja – przypomnę – odbywa się jeszcze przed wytworzeniem dobra. Jeszcze zanim maszyna zostanie zbudowana i sprzedana, a usługa wykonana. Jednym z takich pomysłów jest szeroko rozumiana spółdzielczość. Jedna z jej form to akcjonariat pracowniczy. I świetnie się składa, że akurat – jakby na zawołanie – dostajemy po polsku książkę „Własność pracownicza. Jak wspiera rozwój biznesu”.
Książka nie jest nowa. Wersja anglojęzyczna powstała jeszcze przed kryzysem (2005 r.) jako wspólny projekt trzech autorów. Czołowego amerykańskiego teoretyka i adwokata akcjonariatu obywatelskiego Coreya Rosena, doświadczonego dziennikarza ekonomicznego Johna Case’a oraz biznesowego wyjadacza Martina Staubusa. Panowie dobrze podzielili się zadaniami. W książce udało im się zdrowo wyważyć proporcje pomiędzy teorią, praktyką i przystępną formą podania całości. We „Własności...” znajdziemy więc trochę teorii – głównie przypominającej przesłanie słabo w Polsce znanego ekonomisty i inwestora Louisa Kelso. Ten zmarły w 1991 r. Amerykanin był dzieckiem rooseveltowskiego new dealu. Jako jeden z pierwszych zaczął jednak dostrzegać, że przy całej genialności keynesowskiej polityki pełnego zatrudnienia nie jest to strategia wystarczająca, by zapewnić gospodarce długofalową społeczną równowagę. Kelso przewidywał, że w miarę wychodzenia z wielkiego kryzysu nierówności będą rosły, a praca zacznie znikać. Co jest tyleż nieuchronne, ile zgodne z wewnętrzną logiką rządzącą kapitalizmem. Proponowanym przez niego antidotum był właśnie akcjonariat pracowniczy.
Kelso, który był jednocześnie przedsiębiorcą i inwestorem, zaczął go nawet wcielać w życie. Podążyli za nim inni. Tak powstał system znany pod skrótem ESOP (Employee Stock Ownership Plan). Dziś uczestniczy w nim ok. 14 mln amerykańskich pracowników, a łączna wartość ich udziałów wynosi 300 mld dol. Książka Rosena, Case’a i Staubusa opowiada o tym zjawisku. Pokazuje historie firm, które działają na zasadzie akcjonariatu pracowniczego, oddaje głos ludziom zaangażowanym w taki proces i opisuje problemy (organizacyjne, finansowe, kulturowe), przed jakimi stają. Tworząc zgrabne studium przypadku tego nieoczywistego i obiecującego biznesowego modelu.
Oczywiście, jak to w przypadku takich importowanych książek bywa, Ameryka jest daleko, a jej doświadczeń nie da się przełożyć w Polsce w stosunku jeden do jednego. Trzeba jednak pochwalić polskich wydawców „Własności...”, że przynajmniej podejmują taką próbę. Jest bowiem tak, że pomysł akcjonariatu pracowniczego pojawia się gdzieś na obrzeżach strategii odpowiedzialnego rozwoju wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Jak to u niego w formie na razie bardzo mgławicowej, ale jednak się pojawia. Podobnie z przedmową, którą Morawiecki napisał do polskiego wydania „Własności...”. Też jest utrzymana na dość wysokim poziomie ogólności. Z drugiej strony to dobry znak, że przedstawiciel nowych elit rządowych przynajmniej jest świadom wagi i potencjału tkwiącego w akcjonariacie pracowniczym.
Corey Rosen, John Case, Martin Staubus. „Własność pracownicza. Jak wspiera rozwój biznesu”, Kurhaus, Warszawa 2016