Przed warszawskim sądem rejonowym rozpoczął się w czwartek ponowny proces kardiochirurga dr. Mirosława G. i jednej z jego pacjentek Janiny P. ws. korupcji. Prokurator odczytał akt oskarżenia, wyjaśnienia złożyła również P.

Próby rozpoczęcia tego procesu były podejmowane od ponad roku. Wcześniej na przeszkodzie stawał m.in. stan zdrowia współoskarżonych z dr. G. pacjentów. Początkowo były to trzy osoby: Jadwiga i Henryk J. w wieku ok. 90 lat oraz ok. 80-letnia Janina P.

Przed kilkoma miesiącami wyłączona została - ze względu na stan zdrowia - sprawa mężczyzny, zaś Jadwiga J. - jak wtedy uznali biegli - mogła ewentualnie przebywać na sali sądowej tylko przez godzinę i musiała być dowożona do sądu transportem medycznym. W czwartek sędzia Iwona Hulko poinformowała, że także wątek Jadwigi J. został wyłączony ze sprawy i zawieszony.

W związku z tym na ławie oskarżonych - poza dr G. - pozostała jedynie Janina P. W czwartek nie przyznała się ona do winy. Jak wyjaśniała, w kopercie którą położyła na biurku lekarza w grudniu 2006 r. - co utrwalono na nagraniu CBA - były wyniki licznych badań medycznych jej męża, które wcześniej zlecił dr G. Prokuratura zarzuciła jej wręczenie lekarzowi "korzyści majątkowej w nieustalonej kwocie".

"Mam wielką pretensję, że przeżyłam ponad 70 lat i tak mnie potraktowano, zrobiono ze mnie przestępczynię, musiałam się stawiać co miesiąc na posterunku, policjanci przychodzili oglądać, co to za stara kobieta przyszła i za jakie przestępstwo" - mówiła przed sądem.

Kolejny termin procesu wyznaczono na 25 października. Wówczas wyjaśnienia ma składać dr G., który w tej sprawie jest oskarżony o przyjęcie w okresie od marca 2005 r. do grudnia 2006 r. od pacjentów i ich rodzin ponad 20 tys. zł. Nie przyznaje się do winy.

Pierwszy proces dr. G. i - wówczas - 20 jego pacjentów był efektem jednej z pierwszych akcji nowo utworzonego wówczas Centralnego Biura Antykorupcyjnego; odbił się szerokim echem wśród opinii publicznej.

W styczniu 2013 r. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa po czteroletnim procesie skazał dr. G. na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata i grzywnę za przyjęcie ponad 17,5 tys. zł od pacjentów - został skazany za część zarzutów korupcyjnych z łącznej liczby 42 zarzutów, jakie usłyszał. Uniewinniono go od 23 zarzutów, m.in. mobbingu wobec podwładnych i części zarzutów korupcyjnych. Sprawy oskarżonych pacjentów sąd warunkowo umorzył, a niektórych - uniewinnił.

W kwietniu 2014 r. Sąd Okręgowy w Warszawie uchylił uniewinnienie G. oraz kilku jego pacjentów i zwrócił w tym zakresie sprawę sądowi mokotowskiemu. Odsyłając do SR sprawę kopert wręczanych dr. G. w jego gabinecie (wręczający twierdzili, że w kopertach były listy polecające lub dokumenty medyczne), SO wskazał, że jeśli ktoś idzie do lekarza, to zazwyczaj wyniki badań pokazuje na początku wizyty, a nie zostawia ich na odchodnym. SO nie przesądził, czy doszło do wręczenia korzyści majątkowej, wskazał, że sąd I instancji nie uzasadnił swego stanowiska.

Zarazem SO utrzymał skazanie lekarza na rok więzienia w zawieszeniu i grzywnę za 18 zarzutów przyjęcia pieniędzy od pacjentów wykazujących swą wdzięczność.

SO utrzymał też uniewinnienie G. od mobbingu wobec podwładnych, a także od trzech najpoważniejszych zarzutów korupcyjnych - uzależniania od łapówki przyjęcia pacjenta na oddział lub podjęcia się operacji. SO uznał, że nie ma dowodu na to, iż dr G. oczekiwał łapówki w zamian za czynność medyczną.

Sąd II instancji wiele miejsca w uzasadnieniu wyroku poświęcił kwestii granicy między korupcją a wdzięcznością pacjentów wobec lekarzy. Sędzia Wanda Jankowska-Bebeszko przypomniała, że w wyroku I instancji sędzia Igor Tuleya wskazał, gdzie ta granica przebiega: wykluczone jest wręczanie pieniędzy, a także wartościowych przedmiotów, niedopuszczalne jest też dawanie prezentów przed spodziewaną czynnością lekarza. SO uznał, że to prawidłowe ustalenie.

Sędzia Tuleya mówił przy wyroku w SR, że działania CBA w tej sprawie rodzą skojarzenia z metodami "czasów największego stalinizmu". SO uznał, że krytykowane przez SR zatrzymania i nocne przesłuchania pacjentów kardiochirurga "były bez wątpienia legalne, bo miały oparcie w przepisach procedury". (PAP)