Kandydat Partii Libertariańskiej w wyborach prezydenckich Gary Johnson nie rezygnuje z walki, obiecując program radykalnie odmienny od tego, co proponują główni kandydaci na prezydenta USA. Liczy, że pomoże mu niepopularność Hillary Clinton i Donalda Trumpa.

W niedzielnym wywiadzie dla telewizji Fox News Johnson wyraził przekonanie, że będzie dopuszczony do telewizyjnych debat kandydatów i że przekona do siebie wyborców. Według sondaży 62 procent Amerykanów chce, aby Johnson wziął udział w debatach.

„Jestem optymistą i myślę, że będę uczestniczył w debatach telewizyjnych. A jako prezydent powołam ponadpartyjną administrację” - oświadczył.

Dodał, że popiera wolny handel, legalizację marihuany i szersze otwarcie granic dla imigracji. „Nie będziemy budować muru. Ci, którzy nielegalnie przekraczają granicę, podejmują prace, których Amerykanie nie chcą wykonywać. A marihuana nikogo nie zabija” - powiedział.

Johnson zapowiedział, że jako prezydent będzie dążył do 20-procentowej redukcji wydatków rządowych i eliminacji szeregu ministerstw: edukacji, budownictwa, handlu, a nawet bezpieczeństwa kraju. Ten ostatni resort pełni kluczową rolę w organizacji walki z terroryzmem.

Zapytany jak wyobraża sobie walkę z Państwem Islamskim, Johnson odpowiedział, że „największym zagrożeniem dla USA jest Korea Północna”, która rozbudowuje swój arsenał nuklearny. „Musimy tu połączyć dyplomatyczne wysiłki z Rosją i Chinami” - powiedział.

Podkreślił, że skończy z polityką „zmiany reżimu”, ograniczając do niezbędnego minimum zagraniczne interwencje wojskowe.

Johnson, były republikański gubernator stanu Nowy Meksyk, proponuje likwidację podatków od korporacji i od dochodów indywidualnych obywateli. Ma je zastąpić podatek od konsumpcji. Według ekonomistów podatek taki miałby efekt regresywny i uderzyłby głównie w biedniejszych Amerykanów.

Aby uczestniczyć w debatach, kandydat musi cieszyć się poparciem co najmniej 15 procent Amerykanów na podstawie średniej z kilku najważniejszych sondaży. Obecnie chce głosować na Johnsona 9-10 procent wyborców. Analitycy zwracają uwagę, że odsetek ten nie zmalał w ostatnich tygodniach, jak zwykle działo się to z dotychczasowymi kandydatami trzecich partii, kiedy zbliżały się wybory.

Jeśli Johnson przekroczy w listopadowych wyborach próg 7 procent, to Libertarianie dostaną dotacje z federalnego funduszu w następnych wyborach w 2020 roku.

Zwolennicy Johnsona mają nadzieję, że w sytuacji, gdy dwoje głównych kandydatów - Trump i Clinton - są wyjątkowo niepopularni, więcej wyborców może przejść do jego obozu. Kandydat Libertarianów odbiera głosy przede wszystkim Trumpowi. Wielu rozczarowanych nim Republikanów zapowiada głosowanie na Johnsona.

Według doniesień z obozu Libertarianów liczą oni, że jeśli w wyborach żaden z dwojga głównych kandydatów nie uzyska wymaganego minimum 270 głosów elektorskich, to o ich wyniku będzie musiała rozstrzygnąć – zgodnie z konstytucją - Izba Reprezentantów. Johnson ma podobno nadzieję, że w sytuacji impasu w izbie, zostanie tam wybrany w drugim głosowaniu.