Grenlandia do kupienia, Kanał Panamski do odzyskania, a Kanada do przyłączenia. Niestandardowe pomysły Trumpazwiastują burzliwą drugą kadencję

Dania, Panama, Kanada to trzy pozostające do tej pory w dobrych relacjach z USA kraje, które w ostatnich tygodniach znalazły się na ustach prezydenta elekta Donalda Trumpa w kontekście zaskakujących pretensji terytorialnych. Choć jego deklaracje nie mają oficjalnego charakteru, to wyraźnie sygnalizują, że druga kadencja republikanina będzie obfitować w niestandardowe pomysły, balansujące na granicy politycznego trollingu i geostrategicznej kalkulacji. W wizji Trumpa to droga do poprawienia pozycji negocjacyjnej, a przy okazji mrugnięcie okiem do „ludu MAGA”, jego turbopatriotycznego elektoratu, przekonanego o wyjątkowości USA. Nowojorczyk świadomie gra na tym sentymencie, intencjonalnie próbuje wejść w buty Williama McKinleya, prezydenta za którego kadencji USA znacznie powiększyły swoje terytorium (m.in. aneksja Hawajów).

Trump podważał prawa Danii do Grenlandii

– Potrzebujemy Grenlandii ze względu na kwestie bezpieczeństwa narodowego – oznajmił Trump podczas głośnej wtorkowej konferencji prasowej w Mar-a-Lago. Wyspa, będąca autonomicznym terytorium Danii, została wskazana przez republikanina jako kluczowa dla monitorowania ruchów rosyjskich i chińskich okrętów. Trump nie tylko podważał prawa Danii do Grenlandii, ale wzywał że „powinna się ich zrzec” i groził sankcjami. Wszystko wskazuje na to, że nie były to komentarze, którymi zaskoczył swoich doradców, lecz przemyślana szersza operacja. O Grenlandii tweetuje Elon Musk, wyspę na kilka godzin odwiedził najstarszy syn prezydenta elekta – Donald Trump Junior, który obiecywał mieszkańcom: „będziemy traktować was dobrze”.

Pomysł zakupu Grenlandii nie jest nowy – Trump wysunął taką propozycję już w 2019 r., porównując potencjalną transakcję do zakupu nieruchomości. Wszystko spotkało się z ostrym sprzeciwem Kopenhagi, na co ówczesny prezydent zareagował w swoim stylu – odwołał zaplanowaną wizytę w Danii, określając reakcję duńskich władz jako „niewłaściwą”. Stało się tak mimo tego, że wcześniej nazywał Danię „bardzo wyjątkowym państwem”. Temat następnie przygasł, choć w otoczeniu Trumpa był od czasu do czasu podnoszony (np. przez doradcę Roberta O’Briena) w kontekście bezpieczeństwa szlaków komunikacyjnych oraz zasobów naturalnych. Przy tym prawica w USA nie mówi raczej o Grenlandii jako o „kolejnym stanie” – największą wyspę świata zamieszkuje zaledwie ok. 60 tys. osób, a najmniejszy pod względem populacji stan to Wyoming, który ma 10 razy więcej mieszkańców.

Absurdalne uwagi o Kanadzie

Na Grenlandii jednak problemy się nie kończą. Na tej samej konferencji prasowej Trump nie zaprzeczył jednoznacznie możliwości użycia siły militarnej w celu przejęcia kontroli nad Kanałem Panamskim. To przejście między Atlantykiem a Pacyfikiem zbudowane na początku XX w. przez Amerykanów, które w 1999 r. przeszło pod pełną kontrolę władz Panamy. Nie mamy tu do czynienia z zupełnie nową narracją na amerykańskiej prawicy. Niektórzy republikanie do dziś podważają umowy dotyczące kanału. Gdy Ronald Reagan kandydował na prezydenta, mówił, że to obywatele USA są „prawowitymi właścicielami” wodnej konstrukcji, a na wiecach grzmiał: „Kupiliśmy go, zapłaciliśmy za niego, zbudowaliśmy go”. – Gdyby USA chciały lekceważyć prawo międzynarodowe i działać jak Władimir Putin, mogłyby najechać Panamę i odzyskać kanał. Nikt nie uznałby tego za legalne działanie, a przyniosłoby to nie tylko poważne szkody wizerunkowe, lecz także destabilizację samego kanału – kwituje jednak pomysł Trumpa Benjamin Gedan, dyrektor programu ds. Ameryki Łacińskiej w waszyngtońskim ośrodku analitycznym Wilson Center.

Najbardziej absurdalne wydają się uwagi prezydenta elekta dotyczące Kanady. Tu Trump kilkukrotnie już sugerował przyłączenie północnego sąsiada do USA jako 51. stanu, co miałoby m.in. zapewnić „zlikwidowanie ceł”. Odchodzącego premiera Justina Trudeau prezydent elekt konsekwentnie nazywa „gubernatorem”, żartował, że nowym powinien zostać Wayne Gretzky, hokejowa legenda. Kanadyjczykom niekoniecznie jest do śmiechu, zgodnie z sondażami ponad 80 proc. z nich to przeciwnicy dołączenia do USA. A relacje handlowe między krajami (Kanada jest największym partnerem handlowym Stanów Zjednoczonych) czekają wyboje. W ramach walki z „nierównowagą handlową” republikanie zapowiadają nałożenie 25-procentowego cła na towary importowane z Kanady oraz Meksyku.

Miękka inwazja

W przypadku południowego sąsiada możliwa wydaje się natomiast „miękka inwazja”, rozważana przez czołowych doradców Trumpa. Miałaby polegać na użyciu amerykańskich sił specjalnych do zabijania na terenie Meksyku przywódców narkotykowych karteli, wszystko w stylu przypominającym antyterrorystyczne operacje na Bliskim Wschodzie. Wybrany przez Trumpa na doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz jako kongresmen współtworzył w ubiegłym roku projekt ustawy, który przyznawałby prezydentowi USA prawo do użycia sił zbrojnych przeciwko kartelom bez wypowiadania Meksykowi wojny. Teoretycznie w ramach ustawy możliwy byłby nawet atak rakietowy. Co ciekawe, jest to nawet popularny w USA pomysł. Z zeszłorocznego badania Ipsosu wynika że aż 52 proc. Amerykanów opowiada się za „wysłaniem wojsk USA do Meksyku do walki z kartelami”, przeciwnych jest zaledwie 26 proc., a zdania nie miało 22 proc.

Na kilka tygodni przed powrotem do Gabinetu Owalnego Trump dokonuje korekty, z polityka obiecującego „zakończenie niekończących się wojen” przekształca się w lidera na niespokojne czasy, gotowego twardo bronić interesów kraju i machać szabelką wobec sojuszników i wrogów. – Czy USA rzeczywiście najadą na Grenlandię? Nie sądzę. Ale czy weszliśmy w erę, w której przetrwają najsilniejsi? Tak – ocenił ostatnie komentarze Trumpa minister spraw zagranicznych Francji Jean-Noël Barrot. ©℗