W czerwcu i lipcu do kraju ma wrócić kilku dotychczasowych ambasadorów. Kwestią czasu jest to, kiedy nastąpi wymiana szefów w sumie 50 polskich placówek za granicą

– Wszystkie wnioski już poszły, ale blokuje je prezydent Andrzej Duda – mówi nam źródło w MSZ.

– Procedura ruszyła, w Pałacu Prezydenckim są wnioski o odwołanie obecnych ambasadorów, jak i powołanie ich następców – podkreśla polityk koalicji rządzącej. I potwierdza, że na liście do zmiany są obecni ambasadorowie w kluczowych z punktu widzenia rządu stolicach, jak Berlin, Paryż, Londyn, Kijów czy Waszyngton. W stolicy USA Marka Magierowskiego miałby zastąpić senator KO, były minister obrony narodowej Bogdan Klich.

31 maja, jak informował w weekend rzecznik MSZ Paweł Wroński, misję dyplomatyczną zakończyło czworo dotychczasowych ambasadorów: Anna Maria Anders (Rzym), Monika Michaliszyn (Łotwa), Antonina Magdalena Śniadecka-Kotarska (Peru) oraz stały przedstawiciel RP przy NATO Tomasz Szatkowski. Wcześniej, bo jeszcze w grudniu, urzędowanie zakończył ambasador RP przy Unii Europejskiej Andrzej Sadoś, a na jego miejsce do Brukseli pojechał, choć tylko jako pełniący obowiązki, były minister ds. europejskich Piotr Serafin.

– Ministerstwo będzie sukcesywnie realizować politykę kadrową – mówi DGP Wroński.

Zgodnie z konstytucją pełnomocnych przedstawicieli Rzeczypospolitej Polskiej w innych państwach i przy organizacjach międzynarodowych mianuje i odwołuje prezydent. Dotyczy to ambasadorów, ale już nie dyplomatów niższej rangi – tych na placówkę może skierować MSZ. To właśnie ta procedura została zastosowana w odniesieniu do Piotra Serafina i tak samo ma być w przypadku Jacka Najdera, nowego p.o. stałego przedstawiciela RP przy Sojuszu Północnoatlantyckim, oraz innych ambasadorów. – Chyba że po wyborach prezydent zmieni zdanie i odpuści. Jeśli nie, to ambasadami będą kierować chargés d’affaires – mówi nam osoba związana z resortem dyplomacji.

Zmiany, o czym MSZ informowało w marcu, mają być szerokie i objąć w sumie 50 ambasadorów powołanych w czasach rządów PiS. Wczoraj w TOK FM minister Radosław Sikorski mówił, że rząd próbował się dogadać z głową państwa, by pozostawić za granicą osoby, na których zależy Andrzejowi Dudzie. To jego dawni ministrowie z Kancelarii Prezydenta: Krzysztof Szczerski (przy ONZ w Nowym Jorku), Jakub Kumoch (Pekin), Adam Kwiatkowski (Watykan), Paweł Soloch (Rumunia). – Czterech ambasadorów, o których pan prezydent prosił, żeby ich zostawić, zostawiliśmy. Na dzień dobry akt dobrej woli, tylko bez odzewu – mówił szef MSZ.

Inaczej sprawę widzą politycy PiS. Marcin Przydacz, były wiceminister spraw zagranicznych i były szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej, podkreśla, iż w kwestii obsady polskich placówek dyplomatycznych rząd powinien współpracować z głową państwa, a nie tylko stawiać żądania. – Ambasadorowie, którym kończą się kadencje, takie umownie przyjęte, jak najbardziej mogą być wymieniani, natomiast nie może być mowy o hurtowej wymianie wszystkich ambasadorów – przekonuje poseł PiS w rozmowie z DGP.

W podobnym tonie szykowane przez MSZ zmiany komentował wczoraj w TVN24 szef gabinetu prezydenta Marcin Mastalerek. – Premier Tusk chciałby, nie startując w wyborach prezydenckich, mieć kompetencje prezydenta. Nie uda mu się. Ambasadorowie, których na placówki będą wysyłali Donald Tusk i Radosław Sikorski bez zgody prezydenta, będą ambasadorami PO – ocenił Mastalerek. ©℗