Badania wskazują, że Europejczycy nie są zadowoleni z działań Unii i nie chcą, by Bruksela dostawała więcej uprawnień kosztem krajowych rządów. Zbliżające się głosowanie podzieliło w poprzek brytyjskie partie, co czasem prowadzi do kuriozalnych sytuacji. W trakcie przedreferendalnej debaty telewizyjnej w ubiegłym tygodniu minister ds. energii i zmian klimatycznych Amber Rudd przekonywała do pozostania w Unii, zaś jej zastępczyni Andrea Leadsom argumentowała za opuszczeniem UE.
W piątek za członkowstwem opowiedziała się także minister spraw wewnętrznych Theresa May, która dotychczas nie zajmowała publicznie stanowiska w sprawie Brexitu. Stało się tak prawdopodobnie dlatego, że jej podwładny John Hayes opublikował na łamach dziennika „The Telegraph” opinię o tym, że Wielka Brytania będzie bezpieczniejsza poza Unią.
Stosunek do Brexitu to nie tylko problem dla rządzących krajem torysów, ale też dla będących w opozycji laburzystów. Choć ogólny rozkład preferencji jest taki, że więcej konserwatystów niż zwolenników Partii Pracy chce wyjścia z Unii, to politycy tej ostatniej zaczynają coraz częściej zwracać uwagę, że angażowanie się partii na rzecz kampanii pozostania w Unii może być szkodliwe dla wskaźników poparcia. Kilkoro laburzystowskich deputowanych do Izby Gmin publicznie opowiada się za wyjściem z UE – a jedna z nich, Gisele Stuart, wzięła udział we wspomnianej już telewizyjnej debacie, stojąc ramię w ramię z Borisem Johnsonem, eurosceptycznym byłym burmistrzem Londynu.
Coraz głośniej do brytyjskiego głosowania odnoszą się też europejscy politycy. Niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble w wywiadzie dla „Der Spiegel” stwierdził, że po Brexicie Wielka Brytania nie mogłaby korzystać z dobrodziejstw wspólnego rynku w taki sam sposób jak Norwegia i Szwajcaria, bo „wymagałoby to trzymania się reguł klubu, z którego kraj chce wyjść”. Polityk stwierdził, że nawet jeśli referendum wygrają zwolennicy UE, ale stanie się to tylko niewielką większością, będzie to sygnał dla Europy, że musi przemyśleć kierunek, w którym będzie podążać.
Schaeuble jest także zdania, że wygrana zwolenników opuszczenia Unii może spowodować organizację podobnych referendów w innych krajach. Niemiecki minister finansów może mieć rację, o czym świadczą choćby ubiegłotygodniowe wyniki sondażu z Danii. Według badania przeprowadzonego w kraju przez firmę Epinion, o ile jeszcze w lutym 37 proc. Duńczyków było przekonanych, że Kopenhaga powinna zorganizować referendum w sprawie pozostania w UE, o tyle w czerwcu ten odsetek wzrósł do 42 proc. Jednocześnie o 11 pkt proc. wzrosła liczba osób przekonanych, że taki plebiscyt nie jest potrzebny. Gwałtowny spadek odnotowuje też sama idea integracji europejskiej. Od listopada ub.r. do maja br. odsetek zwolenników członkowstwa w UE spadł o 12 pkt proc. (z 56 do 44).
W ubiegłym tygodniu opublikowano wyniki sondaży przeprowadzonych przez amerykański ośrodek badawczy Pew Research Center, które świadczą o gasnącym entuzjazmie dla UE w kilku krajach Europy. Ujawniają one, że unijne problemy na przestrzeni ostatniego roku nie pozostały bez wpływu na stosunek mieszkańców krajów europejskich do Wspólnoty. W ciągu tego roku odsetek osób z pozytywną opinią na temat UE zmalał w pięciu krajach uwzględnionych w tego- i ubiegłorocznej edycji badania Global Attitudes Survey. Najbardziej Unia straciła w oczach Francuzów; tylko 38 proc. z nich ma pozytywne zdanie o Wspólnocie, co oznacza spadek w stosunku do ub.r. o 17 pkt proc. Podobny spadek odnotowano w Hiszpanii. O ile w 2015 r. 63 proc. mieszkańców tego kraju miało pozytywny stosunek do UE, o tyle w tym odsetek ten zmalał do 47 proc. Jednocyfrowe spadki miały miejsce w Niemczech i Wielkiej Brytanii oraz we Włoszech. Ogółem przewaga osób o pozytywnym stosunku do Unii, liczona jako średnia dla 10 przebadanych krajów, jest niewielka i wynosi tylko 4 pkt proc. Negatywną opinię na tematy wspólnoty ma 47 proc. Europejczyków. Warto jednak zwrócić uwagę, że w trakcie kryzysu notowania Unii również traciły, zaś po kryzysie odbiły się w górę. Trudno więc powiedzieć, czy mamy do czynienia ze stałym trendem, czy tylko chwilowym załamaniem (ubiegłoroczne badanie Pew zatytułował nawet: „Wraca wiara w europejski projekt”).
Z badania wynika także, że większość mieszkańców kontynentu wolałaby nie zwiększać uprawnień Brukseli. Średnio 42 proc. jest przekonane, że część uprawnień powinna wrócić do rządów narodowych. 27 proc. jest zdania, że podział kompetencji powinien zostać ten sam, zaś 19 proc. uważa, że uprawienia unijne powinny ulec rozszerzeniu. Najbardziej sceptyczni pod tym względem są Grecy i Brytyjczycy, których kolejno 68 i 65 proc. nie życzy sobie poszerzania kompetencji Brukseli. W Polsce ten odsetek wyniósł 38 proc. U nas jest także najwięcej zwolenników status quo. Najwięcej zwolenników zwiększenia uprawnień UE jest we Francji – 34 proc.
W badaniu zapytano też respondentów o to, jak ich zdaniem Unia poradziła sobie z wyzwaniami niesionymi przez kryzys migracyjny i spowolnienie gospodarcze. Z grupy 10 przebadanych krajów w ani jednym większość ankietowanych nie była zdania, że Bruksela poradziła sobie z kryzysem migracyjnym, choć odsetek niezadowolonych jest zróżnicowany. 94 proc. Greków nie podoba się sposób, w jaki Unia zajęła się kryzysem migracyjnym (po drugiej stronie jest Holandia, gdzie takiego zdania jest 63 proc. respondentów). 92 proc. Greków nie podoba się sposób, w jaki Unia radzi sobie z problemami gospodarczymi. Na drugim końcu znajdują się Polacy i Niemcy, gdzie takiego zdania jest odpowiednio 33 i 38 proc. respondentów.
Negatywną opinię na temat Unii ma 47 proc. jej mieszkańców
Brexit w pytaniach i odpowiedziach – czytaj na Dziennik.pl