Według organizacji afiliowanej przy Kościele katolickim na Filipinach PPCRV Duterte miał 5,84 mln głosów przewagi nad swym głównym rywalem, czyli byłym ministrem spraw wewnętrznych Marem Roxasem, którego popierał ustępujący prezydent. Do policzenia zostało jeszcze niecałe 12 proc. głosów.

PPCRV jest akredytowana przez komisję wyborczą do przeprowadzenia nieoficjalnego "szybkiego przeliczenia głosów". Ostatecznie wyniki poznamy we wtorek.

"Ze skrajną pokorą przyjmuję ten mandat narodu" - powiedział Duterte w Davao City, wielkim mieście na południu kraju, którego burmistrzem jest od 22 lat.

Duterte ze względu na styl kampanii i niewyszukany język bywa porównywany do republikańskiego kandydata na prezydenta USA Donalda Trumpa. Wyborców przyciągnął obietnicami rozprawienia się z plagami nękającymi filipińskie społeczeństwo - przestępczością, korupcją i biedą. Podczas kampanii, którą agencja AFP nazywa "skandaliczną", Duterte obiecał wyeliminować tysiące przestępców. W Davao City walczył on z przestępczością, ale był oskarżany o wydawanie nakazów zabójstw.

Mówiąc do ludzi zamieszanych w narkobiznes, w sobotę, ostatniego dnia kampanii w Manili, oświadczył: "Nie mam cierpliwości, nie ma żadnych kompromisów, albo wy zabijecie mnie, albo ja zabiję was, idioci".

Za sprawą podobnych wypowiedzi 71-letni kandydat zyskał przydomek "Duterte Harry", na podobieństwo filmowego "Brudnego Harry'ego".

Duterte znany jest też z żartów na temat seksu i gwałtu oraz niedyplomatycznych wypowiedzi na temat Australii, USA czy Chin, czyli głównych graczy w regionie.

Kandydat zapowiadał, że komunistyczni rebelianci mogą odegrać pewną rolę w jego rządzie, co wywołało zaniepokojenie członków sił zbrojnych.

Duterte zagroził także zamknięciem dwuizbowego Kongresu i utworzeniem rewolucyjnego rządu, jeśli deputowani będą blokować inicjatywy jego rządu. Zapowiedział, że w ciągu sześciu miesięcy rozprawi się z korupcją.

Powiedział, że będzie prowadził dialog z Chinami na temat sporów terytorialnych na Morzu Południowochińskim, ale jeśli nic z tego nie wyniknie, to popłynie na sztuczną wyspę zbudowaną ostatnio przez Chiny i umieści tam filipińską flagę. Mówił, że Chińczycy mogą go zastrzelić i zrobić z niego bohatera narodowego.

Wszyscy przeciwnicy Duterte twierdzili, że jego wypowiedzi zagrażają rządom prawa i demokracji.

Establishment obawia się, że po wyborze na prezydenta zaprzepaści on postępy gospodarcze z czasów ustępującego prezydenta Benigno Aquino. Sam Aquino nazwał go zagrożeniem dla demokracji i porównał do Adolfa Hitlera. Przed zagrożeniem dla rządów prawa w razie wygranej kontrowersyjnego burmistrza ostrzegali też jego oponenci w wyborach.

Filipińczycy wybierali także wiceprezydenta, 300 deputowanych i ok. 18 tys. członków władz lokalnych. W kraju liczącym ponad 102 mln ludności uprawnionych do głosowania jest 54 mln mieszkańców.(PAP)

jhp/ mc/