25 kwietnia 2015 r. trzęsienie ziemi trwało niespełna minutę, lecz dla Nepalczyków katastrofa nie zakończyła się tego dnia. Nie mogą otrząsnąć się z traumy, wielu mieszka pod namiotami bezskutecznie czekając na pomoc. Czują, że świat o nich zapomniał.

Ściany nagle drgnęły. Indira zerwała się na nogi i ruszyła w stronę wyjścia. Krzyk przeszył okolicę placu Durbar w Katmandu. Przerażenie mieszało się z niedowierzaniem. To był krótki, ale silny wstrząs. Jest początek kwietnia, niespełna rok po trzęsieniu ziemi, które zabiło 9 tys. ludzi. Wszyscy znowu są na zewnątrz. Sąsiedzi spoglądają na siebie niepewnie.

„To na rocznicę” - uśmiecha się Esha, córka Indiry. „Ziemia nie daje o sobie zapomnieć” - dodaje dziewczyna.

„Czemu znowu tak trzęsie?” - sąsiad Kusu, emerytowany major nepalskiej armii, kręci głową. „Jak tak będzie trzęsło, to wszystko się zawali” - nie może się powstrzymać z komentarzem, ale zaraz milknie, bo Indira nie wygląda najlepiej. Dopiero dwa miesiące temu odważyła się przenieść z parteru na wyższe piętro swojego domu.

25 kwietnia 2015 r. wybiegła z córką i mężem przed dom, do ogrodu. Zaraz pojawili się roztrzęsieni sąsiedzi. Przez kolejne godziny ktoś przynosił plotki i informacje. Świątynie na placu Durbar zawalone, kilkadziesiąt osób pod gruzami świątyni Kasthamandap, symbolu miasta. Wieża widokowa, Dharahara, złamana u podstawy, nikt nie przeżył. Co z dalszą rodziną? Zanim sieć komórkowa przestała działać, można było jeszcze wrzucić status „żyję” na serwisy społecznościowe.

„Nie powinniśmy chodzić tamtym przejściem” - Indira pokazuje wąską bramę pod starym budynkiem wzmocnionym podporami. Te są bardziej dla dobrego samopoczucia niż dla bezpieczeństwa. Całe miasto usiane jest takimi podporami, człowiek co chwila się o nie potyka. „Co miało spaść, już spadło. Co się miało zawalić, już zawaliło” - jeden z sąsiadów uspokaja Indirę.

„Wstrząsy miały siłę tylko 4,5” - obwieszcza Kusu. „A jakby było silniejsze” - dodaje zdziwiony. Od trzęsienia ziemi Nepalczycy przeżyli już prawie pięćset wstrząsów wtórnych powyżej 4 w skali Richtera i chyba każdy może całkiem precyzyjnie ocenić siłę i odległość od epicentrum.

„Nikt o nas już nie pisze. Nic na CNN, nic na BBC” - Kusu jest trochę zły na media. Trzęsienie ziemi było newsem tylko przez kilka dni, może tydzień. Ale w połowie maja przyszedł wielki wstrząs wtórny, który zniszczył niemal cały dystrykt Sindhupalchowk i Dolakhę. Zawaliło się niemal 90-95 proc. domów i znowu przez chwilę mówiło się o Nepalu.

Tuż po trzęsieniu Bijay Lama, młody przewodnik z jednej z agencji trekkingowych, sprowadził pomoc do swojej wioski w dystrykcie Dolakha. Brezenty, ryż i soczewicę, materiały pierwszej potrzeby ufundowano w Polsce. Zbiórka poszła błyskawicznie. Takie prywatne zbiórki organizowali ludzie na całym świecie, najczęściej jakoś związani z Nepalem. Silna nepalska diaspora, alpiniści i turyści, którzy choć raz byli w tym kraju, oraz osoby, które tu kiedyś mieszkały. Pomoc fundowali nepalscy przedsiębiorcy - właściciele fabryk, agencji trekkingowych, sklepów i firm informatycznych. Pieniądze szły do wolontariuszy, Nepalczyków i obcokrajowców, którzy nie czekając na działania władz, na własną rękę docierali do zniszczonych wiosek takich jak osada Bijaya.

W jego wiosce nie wszystkie domy się zawaliły, więc jednym rodzinom rozdano brezenty, innym ryż, wszystko sprawiedliwie i według potrzeb. „Jednak drugi wstrząs zniszczył resztę domów” - mówi PAP Bijay. Nie było już szczęściarzy i pechowców.

Jednak katastrofa nie dotknęła wszystkich w takim samym stopniu. Katmandu przetrwało, zawaliły się tylko niektóre świątynie, stare domy i budynki o kiepskich konstrukcjach, gdzie oszczędzano na materiałach budowlanych. Tak jak w Gongabu, na północy miasta, zagłębiu tanich moteli i mieszkań pod wynajem dla przyjezdnych z prowincji.

Za to wiele wiosek, gdzie mieszkali najbiedniejsi, zniknęło z powierzchni ziemi. Najczęściej byli to Tamangowie, których nie było stać na wstrząsoodporne konstrukcje. Zazwyczaj budowali domy z kamienia i gliny. Podczas trzęsienia stracili wszystko, często dorobek kilku pokoleń.

Rocznica trzęsienia ziemi w Nepalu / PAP/EPA / NARENDRA SHRESTHA

Świat wstrząśnięty skalą zniszczeń ochoczo obiecał Nepalowi pieniądze na odbudowę. Niestety na obietnicach się skończyło, bo z zadeklarowanych 4 miliardów USD na fundusz premiera Nepalu od państw-darczyńców wpłynęło okrągłe zero.

Co prawda na koncie funduszu premiera pojawiło się 230 mln USD, lecz aż 150 mln pochodziło z budżetu samego Nepalu. Reszta od prywatnych darczyńców, nepalskiej diaspory i organizacji pozarządowych. Pieniądze zostały od razu wydane.

Władze Nepalu nie mają pojęcia, ile międzynarodowe organizacje pozarządowe wydały w ich kraju. Biuro Koordynacji Pomocy Humanitarnej Organizacji Narodów Zjednoczonych (OCHA) podaje tylko, że w 2015 r. wpłynęło ledwie 540 mln USD i najprawdopodobniej te pieniądze zostały wykorzystane na doraźną pomoc w pierwszych miesiącach po trzęsieniu.

Raporty międzynarodowych organizacji pozarządowych są bardzo tajemnicze. Nie pokazują szczegółowo, gdzie i jak zostały wydane pieniądze. Tymczasem w wielu trudno dostępnych gminach, jak w np. w Gumba, w dystrykcie Sindhupalchowk, gdzie ludzie nie otrzymali żadnej pomocy, wiszą plakaty tych organizacji.

Obóz w Lamosanghu, w tym samym dystrykcie, gdzie mieszkają ofiary trzęsienia ziemi i lawin, jest w fatalnym stanie. Proste konstrukcje z blachy falistej przypominają bardziej slums w Bombaju. Znana na świecie organizacja pomocowa, Save The Children, od trzęsienia ziemi zdołała wybudować tam tylko dwie ubikacje, które nie nadają się już do użytku.

Nikt w Nepalu nie zajmuje się niezależną weryfikacją działań organizacji pozarządowych. Na cenzurowanym jest tylko rząd.

Od trzęsienia ziemi trwają przepychanki między nepalskimi władzami a międzynarodowymi organizacjami. Władze wciąż pytają, kiedy w końcu wpłyną jakiekolwiek pieniądze z obiecanych 4 mld USD na odbudowę, a organizacje nieoficjalnie oskarżają rząd o korupcję.

Przeciętny Nepalczyk musiał radzić sobie sam, a przecież niemal od razu po trzęsieniu przyszedł monsun. Naruszony podczas wstrząsów grunt i gwałtowne ulewy wywołały 5 tys. lawin. Nepalczycy znowu musieli uciekać z domów do improwizowanych obozów.

Przez pierwsze miesiące rząd był nieobecny i nieefektywny. Ówczesny premier Sushil Koirala, aby ratować reputację i odwrócić uwagę od własnej nieporadności, postanowił uchwalić wreszcie konstytucję, nad którą Nepal bez powodzenia obradował przez ostatnie siedem lat.

Rocznica trzęsienia ziemi w Nepalu / PAP/EPA / NARENDRA SHRESTHA

Konstytucja okazała się niewypałem. Jej zapisy dyskryminowały kobiety i mniejszości etniczne. Wywołała protesty na południu kraju. W nieoficjalnej blokadzie ekonomicznej pomagała postawa indyjskiego sąsiada, który tracił tradycyjne wpływy w Nepalu.

Blokada ekonomiczna spowodowała kolejną katastrofę humanitarną - po trzęsieniu i lawinach. Nagle ceny benzyny wzrosły kilkukrotnie, nie było gazu do gotowania. Zaczęło brakować nawet leków ratujących życie. Kwitł za to czarny rynek, na którym, jak pokazały śledztwa, zarabiali niektórzy urzędnicy i politycy.

Blokada przypadła na najzimniejsze miesiące w roku. Ponad 200 tys. rodzin wciąż żyło w tymczasowych schronieniach na wysokości ponad 1500 metrów. Od trzęsienia bezskutecznie czekali na odszkodowania od rządu i pieniądze na odbudowę domów. Nie mogli się odbudować, ponieważ rząd zagroził, że „nielegalna” odbudowa na własną rękę przekreśli szansę na odszkodowanie.

„Zresztą odszkodowania są dla wykształconych i bogatych ludzi” - mówi PAP rybak Kanchan Majhi. „Oni sobie poradzą z wypełnianych wniosków, my już nie” - dodaje. Ludzie z jego wioski nie liczą ani na rząd, ani organizacje pozarządowe. Myślą o emigracji za pracą do Katmandu lub dalej do Zatoki Perskiej. Na to trzeba mieć jednak pieniądze.

„Ten rok był dla nas bardzo ciężki” - ocenia Endra Rai, energiczny właściciel agencji raftingowej. Wciąż stara się pomagać społeczności tamtejszych rybaków. „Jest trudno, mamy mniej turystów, ale musimy jakoś przetrwać” - dodaje.