Teraz oni rządzą i dzielą. Minister, wiceminister, podsekretarz. Do tego grono urzędników, doradców, specjalistów, członków gabinetów politycznych. Setki nazwisk. Skąd się wzięli w rządzie ci wszyscy ludzie?
Oprócz kilku twarzy dobrze znanych i kojarzonych przez każdego przeciętnego konsumenta polityki zdecydowana większość to osoby nieznane. Oblicza, które nie brzmią znajomo nawet dla wyjadaczy. Postanowiłam sprawdzić, czy są jakieś mateczniki, środowiska, do których sięgnięto, aby obsadzić te wszystkie fotele i krzesła? Intuicja podpowiadała, że musi być jakiś klucz. Choćby instytucjonalny. Jednak rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana. A jednocześnie prostsza.
Jeszcze nigdy do żadnego tekstu nie wykonałam tak gigantycznego przeglądu materiałów. Ponad 200 tys. znaków bardziej i mniej oficjalnych życiorysów. Czy coś je łączy?
Środowiska intelektualne
Najbardziej oczywistą kuźnią kadr wydawały się środowiska intelektualne kojarzone z prawicą. Jak choćby Instytut Sobieskiego, think tank założony w 2005 r. przez Pawła Szałamachę, dziś ministra finansów (wycofał się z aktywnej działalności w IS w 2011 r., kiedy został posłem). To największy prawicowy think tank, którego misją – jak stoi na stronie internetowej – jest „tworzenie idei dla Polski. Idei opartych na przekonaniu o potrzebie budowy w Polsce suwerennej republiki, silnego, sprawnego, ale też i ograniczonego państwa, które zapewnia zachowanie równowagi pomiędzy wolnością i odpowiedzialnością obywatelską, gwarantującego swobodę gospodarczą. Państwa zapewniającego ład społeczny ufundowany na prawie naturalnym i chrześcijańskim dziedzictwie narodowym oraz ogólnoludzkich wartościach”.
Do tej pory najważniejszymi osiągnięciami tego środowiska było opracowanie w 2004 r. raportu na temat publicznego wysłuchania, który sprawił, że wysłuchanie publiczne stało się w Polsce instytucją prawną. Drugi ważny raport, który przełożył się na rzeczywistość, to „Program polityki rodzinnej” z 2007 r. – jego elementy znalazły się w obecnej polityce prorodzinnej rządu. Do którego zresztą wszedł – jako podsekretarz w resorcie rodziny, pracy i polityki społecznej – współautor tego raportu Bartosz Marczuk. Nieco podejrzany, bo dziennikarz: pracował jako kierownik działu w DGP, był zastępcą naczelnego „Rzeczpospolitej”, „Wprost” i kwartalnika „Rzeczy Wspólne”. Na jego kandydaturę, jak mówią wtajemniczeni, musiał się zgodzić prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Z Instytutem Sobieskiego związany jest także Leszek Skiba – podsekretarz stanu, główny rzecznik dyscypliny finansów publicznych w resorcie finansów (czyli u Szałamachy), a także pełnomocnik rządu do spraw wspierania reform na Ukrainie. Ostatnio pracował w NBP, gdzie zajmował się funkcjonowaniem Unii Gospodarczo-Walutowej oraz przygotowywaniem prognoz makroekonomicznych dla strefy euro. Na liście ekspertów Sobieskiego jest także minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, ale, co interesujące, w jego resorcie nie ma żadnych prominentnych osób związanych z tym środowiskiem.
Kolejnym think tankiem postrzeganym jako prawicowy jest Klub Jagielloński, stowarzyszenie zrzeszające studentów oraz absolwentów uczelni wyższych zainteresowanych działalnością społeczną. Podobnie jak Instytut Sobieskiego odwołuje się do filozofii chrześcijańskiej. Z niego w prostej linii wywodzi się Jarosław Gowin – dziś minister nauki, konserwatysta po wielu politycznych przejściach, który od 1990 r. dryfował między wieloma ugrupowaniami. Od Forum Prawicy Demokratycznej Aleksandra Halla poprzez środowiska Unii Demokratycznej i Unii Wolności, Platformę Obywatelską, gdzie był ministrem sprawiedliwości. Walczył w 2011 r. o szefostwo PO z Tuskiem, ale mu się nie udało. Potem był jeszcze romans z republikanami i Polską Razem.
Gowin z Klubu Jagiellońskiego wziął do swojego obecnego resortu tylko jako podsekretarza stanu dr. Piotra Dardzińskiego. Jak komentuje prof. Rafał Chwedoruk, politolog z UW, nie ma w tym niczego zaskakującego. W Polsce think tanki nie odgrywają tak naprawdę większej roli w życiu publicznym. One dopiero się kształtują. O wiele ważniejsze, jeśli chodzi o polityczne koneksje i przełożenie na rzeczywistość, są wciąż wspólne historyczne doświadczenia. Choć w przypadku Gowina można zauważyć jedną prawidłowość: silne chrześcijańskie korzenie. Mające także przełożenie instytucjonalne. Jarosław Gowin jest związany ze środowiskiem miesięcznika „Znak”, współtworzył Wyższą Szkołę Europejską im. ks. Józefa Tischnera (w niej również wykładał Dardziński). Z WSE związana jest także Jadwiga Emilewicz – podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju. Kilka osób w rządzie związanych jest także z Centrum Myśli Jana Pawła II i Uniwersytetem Papieskim, ale, generalnie rzecz biorąc, na tym się kończy „intelektualna środowiskowość”.
Można jeszcze wziąć pod uwagę szkoły wyższe, jakie kończyli członkowie rządu Beaty Szydło, jednak wydaje się to intelektualną pułapką. Bo przecież nie ma w tym niczego nadzwyczajnego, że w większości są absolwentami renomowanych uczelni. Uniwersytet Warszawski, Jagielloński, Katolicki Uniwersytet Lubelski, UMCS, Gdański, Śląski, UKSW, UAM – jeśli pominęłam jakąś uczelnię, proszę o wybaczenie. Zresztą tutaj trudno o klucz ideologiczny. Wprawdzie, jak zauważa prof. Chwedoruk, na mapie instytucji naukowych od lat jako najbardziej konserwatywne jawią się politechniki i w ogóle wszystkie kierunki związane z naukami ścisłymi, to w linii uniwersyteckiej UJ góruje swoją prawicowością nad UW, choć są różnice pomiędzy poszczególnymi wydziałami. Te prawne są bardziej konserwatywne niż socjologie czy politologie. Choć nie zawsze. Wprawdzie prezydent Andrzej Duda kończył prawo na Jagiellonce, ale to jednak właśnie stamtąd wyszła inicjatywa, aby pozbawić go tytułu naukowego za bezczynność w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Ale mniejsza o większość. Absolwentów studiów politechnicznych najwięcej jest w resorcie środowiska i energii, co nie powinno dziwić.
To, co mnie zaskoczyło, to nadreprezentacja osób związanych z Polską Akademią Nauk. Lista byłaby długa, więc tylko kilka najbardziej prominentnych nazwisk: Piotr Gliński, wicepremier i minister kultury (z PAN wywodzi się także historyk Magdalena Gawin, która jest generalnym konserwatorem zabytków). Naukowe korzenie w PAN mają także Jarosław Gowin oraz podsekretarz w jego resorcie prof. Jarosław Sirko, fizyk.
Historia się kłania
O wiele ważniejsze niż intelektualne korzenie wydają się jednak wspólne doświadczenia historyczne. Które sprawiają, że ludzie o nieraz odmiennych poglądach ideologicznych spotkali się w tym rządzie. Weźmy choćby ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła – to, co wiąże go z tą ekipą w sensie ideologicznym, to głównie przynależność do Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Takich osób znalazłoby się zresztą więcej w ekipie Beaty Szydło. Jak chociażby Sławomir Mazurek z resortu środowiska czy Maciej Kopeć, podsekretarz stanu w MEN. Albo Artur Dmochowski, członek gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych.
Jeśli już pływamy w oceanie przeszłości, to warto zwrócić uwagę na lata początku transformacji. Krzysztof Czabański – dziś w resorcie kultury– w 1993 r. wraz z Jarosławem Kaczyńskim został oskarżony o działanie na szkodę wspólnie zakładanej Fundacji Prasowej „Solidarność” poprzez rzekomo nielegalne finansowanie z jej źródeł Porozumienia Centrum. W PC działał także Andrzej Adamczyk, minister infrastruktury i budownictwa. Tak samo jak Mariusz Błaszczak, szef MSWiA. W PC udzielał się także Jarosław Zieliński, sekretarz stanu w tymże resorcie. O tym, że większość dojrzałych wiekiem członków rządu ma na swoim koncie działalność w Solidarności za czasów komuny, nie trzeba chyba mówić – to „oczywista oczywistość”. Gdyby się jednak bardziej zagłębić, można dostrzec koneksje sięgające do lat młodzieńczych. Czarny Piotruś tego rządu Antoni Macierewicz, szef Ministerstwa Obrony Narodowej (założyciel Komitetu Obrony Robotników, który stał się zalążkiem Solidarności), swoje polityczne szlify zdobywał w Czarnej Jedynce, harcerskiej drużynie o niepodległościowych korzeniach. Z tego samego środowiska jest podsekretarz stanu w jego resorcie Wojciech Falkowski.
Jeśli już jesteśmy przy Macierewiczu – jego rola w wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej jawi się jako fundament narracji na temat istoty państwa polskiego Prawa i Sprawiedliwości. I takich osób w rządzie jest więcej. To chociażby Bartłomiej Misiewicz, szef gabinetu politycznego MON, rzecznik prasowy resortu. To także Wanda Zwinogrodzka z resortu kultury, wcześniej związana z szefem IPN Janem Kurtyką, który zginął w katastrofie rządowego tupolewa. Albo Bartosz Kownacki, wiceminister w MON, pełnomocnik kilku rodzin ofiar z katastrofy. I jeszcze Tomasz Szatkowski z tego samego ministerstwa.
Takich nitek wiążących teraźniejszość z przeszłością jest więcej. Można by chociażby rozważyć koneksje członków rządu z ekipą Jana Olszewskiego. To na przykład Marian Banaś – podsekretarz stanu, szef Służby Celnej, w tamtych czasach doradca szefa MSW, czyli Antoniego Macierewicza. Albo Jan Parys, o którym mało kto dziś pamięta. Dziś szef gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych. Ale w 1991 r. sprawował funkcję szefa MON w rządzie Jana Olszewskiego. Oprócz Smoleńska i „Nocnej zmiany” (film Jacka Kurskiego ukazujący kulisy upadku rządu Jana Olszewskiego) można jeszcze doszukać się innych historycznych nici wiążących członków obecnej ekipy rządzącej. To zasługi w likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Wspomniany już Bartosz Kownacki był nie tylko asystentem Olszewskiego, ale w 2006 r. został zatrudniony w Kancelarii Prezydenta RP oraz brał udział w pracach Komisji Weryfikacyjnej WSI. Podobne doświadczenia w pracy komisji weryfikacyjnej ma Tomasz Szatkowski z tego samego resortu.
Geografia także ma znaczenie
Jeśli w wielu swoich tekstach ubolewałam nad warszawskocentrycznością organizacji państwa polskiego, to w przypadku tego akurat rządu moje zastrzeżenia stają się nieadekwatne. Warszawa, jak najbardziej, jest reprezentowana, ale nie brakuje także innych miast i regionów. Rzeszów, Gdańsk, Lublin, Katowice, Olsztyn. – To wynika z prostego faktu, że PiS w obecnej postaci jest konfederacją różnych grup elektoratu. Polityczny podział kraju nie jest taki prosty, jak by się wydawało: na Polskę liberalną i konserwatywną – twierdzi prof. Chwedoruk.
Mamy bowiem elektorat postendecki, który osiadł na wschodnich i północnych kresach Mazowsza czy fragmentach Białostocczyzny, której reprezentantem jest chociażby minister środowiska Krzysztof Jurgiel. Albo ten postwitosowski, galicyjski, koncentrujący się na linii Przemyśl–Kraków. Tutaj można by wymienić chociażby filozofa prof. Aleksandra Bobko z resortu nauki albo Adama Hamryszczaka, podsekretarza stanu w resorcie rozwoju. Z tego samego regionu, w tym samym ministerstwie został także zatrudniony na podsekretarza Witold Słowik. Jeśli by pozostać przy regionalnych konotacjach, to z Rzeszowem ma coś wspólnego Renata Szczęch, podsekretarz rodziny, która od 1993 r. pracowała w Wojewódzkim Urzędzie Pracy w Rzeszowie (a w latach 1996–2001 była zatrudniona w Ministerstwie Pracy). Być może jest to już absurdalne wyszukiwanie konotacji, ale Bartosz Marczuk także urodził się w Rzeszowie.
Jak wiadomo, Rzeszowszczyzna to matecznik PiS. Choć władza samorządowa należy tam do Sojuszu Lewicy Demokratycznej, to wybory parlamentarne od lat wygrywa partia Kaczyńskiego. Z kolei Kraków (pamiętajmy o Gowinie i Ziobrze) jest stolicą nie tylko niepodległościowej prawicy stanu wojennego, lecz także pierwszych lat transformacji. Ale to już przeszłość. Dziś o wiele bardziej konserwatywna jest sczepiona z miastem Kraka Nowa Huta (akurat w rządzie nie ma swoich przedstawicieli) niż sama niegdysiejsza stolica Polski. Podobnie jak podkrakowskie, biedniejsze miejscowości – małopolski Przecieszyn to rodzinna miejscowość premier Szydło, a Krzeszowice są nie tylko miejscem urodzenia, lecz również pierwszych politycznych kroków Andrzeja Adamczyka, szefa resortu infrastruktury. Co ciekawe, także Wielkopolska ma swój udział w rządowych strukturach, głównie w Ministerstwie Cyfryzacji, choć nie jest to obszar Polski, gdzie konserwatywna idea króluje. Bardziej liczą się porządek i pragmatyzm.
Może nie wszyscy wiedzą, ale kojarzony z Poznaniem Mateusz Morawiecki, wicepremier i minister rozwoju, urodził się we Wrocławiu. To miasto było w latach 80. bastionem niepodległości i oporu wobec komunistycznej władzy. Żeby było jeszcze zabawniej, to ojciec Mateusza, Kornel, wówczas przywódca Solidarności Walczącej, jest dziś u Kukiza. Syn w PiS, a dawny kolega Grzegorz Schetyna został niedawno szefem Platformy Obywatelskiej. Tak się nasza historia plecie.
Profesjonaliści
Takie geograficzne rozważania są o tyle uprawnione, że pokrywają się z mapą wyborczych sukcesów Prawa i Sprawiedliwości. Niemniej mogą być także ślepą uliczką, do której prowadzi zwyczajny przypadek bądź powiązania ekspercko-zawodowe. Bo weźmy jako przykład Ministerstwo Zdrowia. Wprawdzie jego szef, Konstanty Radziwiłł, urodził się we Wrocławiu, ale studia kończył w Warszawie. Jego zastępca, Jarosław Pinkas, choć Ślązak z Gliwic, uczył się zawodu w stolicy, a doktoryzował w Lublinie. Jego patron sprzed lat, prof. Zbigniew Religa, kojarzony jest przez wielu ze Śląskiem, choć urodził się na Mazowszu i studia robił w Warszawie. Inna sprawa, że skład resortu zdrowia jawi się jako apolityczny i po prostu ekspercki. Piotr Warczyński w latach 2004–2014 – a więc obejmujących rządy PiS i PO – piastował funkcję dyrektora departamentu organizacji ochrony zdrowia w Ministerstwie Zdrowia. Katarzyna Głowala do niedawna jeszcze pracowała w „platformerskim” resorcie finansów, a Piotr Gryza w NFZ.
W sumie – mało ciekawe. Podobnie jak niezbyt ekscytujący wydaje się skład nowego-starego resortu gospodarki morskiej. Marek Gróbarczyk i jego ekipa wydają się tak przewidywalni, że szkoda o nich pisać – poczekajmy, aż coś wymyślą. Mądrego albo głupiego. O wiele bardziej interesująco jawi się resort Mariusza Błaszczaka – MSWiA. Błaszczak to jeden z PiS-owskich dinozaurów, którego korzenie tkwią jeszcze w czasach Porozumienia Centrum (podobnie jak Krzysztofa Jurgiela, szefa rolnictwa, czy Adama Lipińskiego, sekretarza stanu w kancelarii premiera). To ludzie Jarosława Kaczyńskiego, gabinetowcy, ostrożni, lojalni i posłuszni.
Jeśli już jesteśmy przy MSWiA, to trzeba zauważyć, że duża część tej ekipy ma rodowód samorządowy. Wiceminister Jarosław Zieliński został w 2002 r. – za Lecha Kaczyńskiego – burmistrzem warszawskiej dzielnicy Śródmieście (inna sprawa, że ma za sobą kartę NZS, udzielał się także w PC). Podsekretarz stanu w MSWiA Tomasz Zdzikot w latach 2003–2005 był doradcą zastępcy nieżyjącego już prezydenta Warszawy Sławomira Skrzypka, a w 2006 r. pełnił funkcję zastępcy burmistrza Dzielnicy Śródmieście. Podobnych karier można znaleźć więcej.
Boki też są ważne
W sumie mało ekscytująca jest ta wyliczanka. Ale dla najwytrwalszych, na koniec, zostawiłam parę smaczków. Bo jacy są ministrowie i ich zastępcy, każdy widzi. Jednak trzeba mieć sporo samozaparcia, by zajrzeć na tyły ministerialne, do gabinetów politycznych poszczególnych resortów.
Z tymi gabinetami to w ogóle trudna sprawa, nie bardzo wiadomo, jak je ugryźć. Teoretycznie powinny być eksperckim zapleczem gromadzącym fachowców, doradców w danej dziedzinie. Faktycznie są miejscami rozdzielania konfitur. Dając posadę w „gabinecie”, można się zrewanżować za ciężką pracę podczas kampanii wyborczej, za noszenie teczek i rozdawanie ulotek. Dlatego w dużej mierze zapełniają je lokalni działacze, dla których nie wystarczyło miejsca na bardziej eksponowanych stanowiskach. Albo bardzo młodzi ludzie, którzy dobrze rokują politycznie, a tutaj mogą się sprawdzić. Na przykład w resorcie zdrowia szefem gabinetu politycznego jest Tomasz Matynia z Wielunia, 26-latek, doktorant na wydziale dziennikarstwa i nauk politycznych UW. W Ministerstwie Sprawiedliwości Michał Woś, rocznik 1991. I tak dalej. Jednym z wyjątków jest resort spraw zagranicznych, gdzie szefem gabinetu politycznego ministra jest były szef MON za czasów rządu Jana Olszewskiego (i człowiek Porozumienia Centrum) Jan Parys. Oprócz niego można tam znaleźć jeszcze takie nazwiska jak Artur Dmochowski (podziemny NZS, ostatnio „Gazeta Polska”).
Kadrowa karuzela wprawiona w ruch przez PiS wciąż się kręci i błędem byłoby ograniczyć się w tym personalnym szkicu do posad związanych tylko i wyłącznie z rządem. Ale wówczas należałoby napisać opasłą książkę, a nie tylko skromny artykuł. Jednak trudno tutaj nie wspomnieć o ludziach desygnowanych przez ten rząd do Trybunału Konstytucyjnego – wszak to najgorętszy temat tej zimy. Co mają wspólnego ze sobą Julia Przyłębska, Henryk Cioch, Lech Morawski, Mariusz Muszyński i Piotr Pszczółkowski prócz tego, że są świetnymi prawnikami? Muszyński był członkiem komitetu naukowego II i III Konferencji Smoleńskiej z lat 2013 i 2014 zajmującej się analizą katastrofy samolotu Tu-154. Pszczółkowski jest pełnomocnikiem kilkudziesięciu osób – rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej (m.in. Jarosława Kaczyńskiego, a także rodzin Wassermannów i Błasików). Lech Morawski był członkiem komitetu naukowego II i III Konferencji Smoleńskiej w latach 2013–14, podczas której naukowcy związani z parlamentarnym zespołem Antoniego Macierewicza udowadniali, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Jest także redaktorem naczelnym kwartalnika „Prawo i Więź”, którego wydawcą jest spółka Spółdzielczy Instytut Naukowy. Jej współwłaścicielem jest senator Grzegorz Bierecki, współtwórca SKOK-ów. Henryk Cioch z kolei w grudniu 2008 r. został przewodniczącym rady naukowej Instytutu Stefczyka w Sopocie, powiązanego ze SKOK-ami. Tylko Julia Przyłębska nie pasuje do tej układanki. Ze SKOK-ami są także powiązani kandydaci PiS do Rady Polityki Pieniężnej: Grażyna Ancyparowicz i Eryk Łon (Spółdzielczy Instytut Naukowy).
Tyle że co z tego? To nie jest miejsce na podobne rozważania, ale identyczne koincydencje zachodziły w poprzednich ekipach rządzących. I takie same mają miejsce w innych krajach, które przywykliśmy uważać za dużo bardziej zaawansowane w demokracji niż nasz. Bo tak naprawdę partie są konglomeratem różnych organizacji – tak politycznych, jak i społecznych oraz biznesowych. – Nawet kluby piłkarskie wpisują się w ten klimat – kwituje prof. Chwedoruk. Jeśli o klubach mowa, to w naszej rzeczywistości polityczny klimat tworzą nie tyle działacze, ile środowiska kibicowskie. W większości bardzo konserwatywne i narodowe. Jak chociażby legioniści, będący w czołówce ruchu sprzeciwiającego się rządom Platformy Obywatelskiej. Ich obrońcą w licznych sprawach karnych był mecenas Marcin Warchoł. Wykładowca na UW, społecznik, prawnik współpracujący z biurem RPO za czasów Janusza Kochanowskiego. Dziś wiceminister sprawiedliwości.
Jeśli w wielu swoich tekstach ubolewałam nad warszawskocentrycznością organizacji państwa polskiego, to w przypadku tego akurat rządu moje zastrzeżenia stają się nieadekwatne. Warszawa, jak najbardziej, jest reprezentowana, ale nie brakuje także innych miast i regionów