We Francji, jak wiemy, Marine Le Pen poniosła zaskakującą klęskę w drugiej turze wyborów samorządowych. Stało się tak dzięki umiejętnej współpracy republikańskiej prawicy i socjalistycznej lewicy. Wszystko legalnie i zgodnie z regułami demokracji proceduralnej. Pani Le Pen jednak nie wytrzymała i nazwała to „haniebnym zwycięstwem”. Słowa, ale czy tylko słowa?

Nie warto przypominać słów wygłoszonych w ostatnią niedzielę przez Jarosława Kaczyńskiego i przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości. Słyszymy wiele uwag, że takie słowa tylko dzielą społeczeństwo, że trzeba było uszanować rocznicę stanu wojennego, że obrażanie przeciwnika jest nie fair. Sądzę, że sprawa jest znacznie poważniejsza. Czesław Niemen nie bez racji śpiewał: „Dziwny ten świat/ świat ludzkich spraw/ czasem aż wstyd przyznać się. A jednak często jest/ że ktoś słowem złym/ zabija tak jak nożem”.
Słowa, wbrew sławnemu powiedzeniu, nie ulatują. Słowa w demokracji są jedynym narzędziem porozumienia. Demokracja, jaka obecnie występuje w świecie zachodnim, do którego chcemy się zaliczać, jest w bardzo kiepskim stanie. Jednak wciąż pełni jedną z podstawowych funkcji, do jakich została powołana, a mianowicie umożliwia porozumienie, dialog, debatę, kompromis w formach cywilizowanych. Kompromis w ramach prawa. Czasem ten kompromis jest zgniły, czasem – by go osiągnąć – trzeba bardzo wiele cierpliwości i kultury. Jednak jesteśmy skazani na zgniłe kompromisy, skoro różnice w poglądach obywateli są tak poważne.
We Francji partie polityczne, skądinąd pełne wzajemnej niechęci i oczywiście rywalizujące ze sobą, osiągnęły porozumienie przeciwko skrajnej prawicy. To jest zgniły kompromis, ale niehaniebny. Dokonało się prawdziwe zwycięstwo tej marnej demokracji, jaką mamy. Mamy, ale nie w Polsce.
Nie wnikam – w trudne do odtworzenia – poglądy Jarosława Kaczyńskiego, zwracam uwagę jedynie na słowa, które ostatnio wypowiedział. Otóż te słowa uniemożliwiają porozumienie, kompromis (nawet zgniły), dialog czy debatę. Obrażanie dużej części obywateli, nawet jeżeli jest prawdą, że nie interesują się polityką, a ich horyzonty są ograniczone, jest także sprzeczne z demokracją. W dodatku Kaczyński nie rozumie, że obraża swoich wyborców, bo to mniej wykształceni i prowincjonalni na niego zwykle głosują.
To zatem nie jest dzielenie społeczeństwa, jest to rezygnacja z demokracji na rzecz... Właśnie, na rzecz czego? Nie bardzo wiemy – bowiem odpowiedzi z gatunku: silne państwo, sprawna administracja, duża pomoc społeczna, to także tylko słowa. Wszystkie te cele są osiągalne w granicach demokracji proceduralnej. Nie jest potrzebny do tego wróg.
Chyba że jest tak, iż cele te nie są osiągalne, wtedy od razu trzeba uruchomić teorię wroga, mówić o tych, którzy uniemożliwiają dokonanie tego, co jeszcze nie zostało nawet podjęte. Usprawiedliwienie porażki w nieodległej przyszłości wymaga języka wojennego starcia. Jednak, powtarzam, to nie ma nic wspólnego z demokracją. Słowa stają się niesłychanie ważne. A przecież słowo jest w kulturze europejskiej wielkim przesłaniem chrześcijańskim. Proszę sobie przypomnieć słowa o miłosierdziu i głębokim umiłowaniu maluczkich. Pogarda dla człowieka innych poglądów lub – nawet – mniejszej inteligencji jest sprzeczna z tym wszystkim, co otrzymaliśmy jako dziedzictwo naszej kultury, naszej moralności, naszego obyczaju.
Słowo zabija. Zabija nie ludzi, lecz wspólnotę. Słowo niszczy więzi społeczne, słowo bywa nudne i byle jakie. Doświadczyliśmy tego w ostatnich dwu latach, ale wtedy słowo staje się nieistotne. Zatem „haniebne zwycięstwo” to tylko słowa, ale te słowa mogą nabrać nieoczekiwanej mocy i przynieść niezamierzone konsekwencje. Nie wolno tracić panowania nad językiem, bo najpierw było słowo.