W Polsce składowany będzie sprzęt dwóch batalionów US Army. Rośnie też liczba zagranicznych żołnierzy.
Szef amerykańskich wojsk w Europie gen. Ben Hodges na spotkaniu z dowódcą generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Mirosławem Różańskim zapowiedział, że w Polsce stacjonować będzie 600 z ok. 1200 pojazdów, które USA przerzucą zza oceanu w ramach relokacji „ciężkiej” brygady. Będzie to blisko 240 czołgów, wozów bojowych oraz jednostek artylerii oraz prawie tysiąc lżejszych maszyn.
W naszym kraju ma stacjonować sprzęt dla batalionu wsparcia i dowodzenia oraz część sprzętu dla batalionu operacyjnego, który będzie działał także na Litwie, Łotwie oraz w Estonii. Całe wyposażenie zostanie rozlokowane w kilku krajach regionu. Chodzi o Litwę, Łotwę, Estonię, Niemcy, Polskę, Rumunię i Bułgarię. – Musimy pokazać jedność Sojuszu, to, że mamy zdolności. Najlepszą drogą, by ich nie używać, jest zdecydowane pokazanie, że je mamy – wyjaśniał amerykański generał. Żołnierze obsługujący ten sprzęt będą przyjeżdżać na zasadzie rotacyjnej, co w praktyce oznacza, że na polskiej ziemi wciąż będą stacjonować Amerykanie. – Liczymy, że nasi dowódcy brygad i batalionów będą się spotykać nie tylko na poligonach, ale też że wykształcą się prawdziwe przyjaźnie – dodawał gen. Mirosław Różański.
Za taką filozofią kryje się prosty cel – chodzi o to, by usprawnić komunikację między poszczególnymi jednostkami różnych nacji, tak by wszystkie kontakty międzynarodowe z naszymi oddziałami nie odbywały się przez Warszawę. Hodges po raz kolejny podkreślił, że warto stworzyć coś w rodzaju „militarnej strefy Schengen”, w ramach której sojusznicze jednostki mogłyby się przemieszczać pomiędzy partnerskimi państwami w sposób uproszczony. Obecnie wydanie zgody na przejazd sojuszników zajmuje nawet dwa-trzy tygodnie.
– Jako że u nas będzie dowództwo i wsparcie dla brygady amerykańskiej, Polska stanie się dużo ważniejszym miejscem dla Amerykanów w Europie. To jest istotny krok wzmacniający nasze bezpieczeństwo. Oczywiście w obecnej sytuacji nie jest realne wielotysięczne zgrupowanie wojsk sojuszników stacjonujących u nas na stałe – ocenia Mariusz Cielma, analityk ds. bezpieczeństwa z „Dziennika Zbrojnego”. – Z jednej strony nie ma chęci drażnienia Rosji, z drugiej to zwyczajnie kosztuje i trzeba mieć takie zasoby.
Ta zapowiedź to jednak kolejny krok wzmacniania obecności NATO w Polsce. Miesiąc temu MON ogłosiło, że wspólnie ze Słowakami otworzymy centrum edukacyjno-szkoleniowe dla kontrwywiadu państw Sojuszu. Siedziba ma być w Krakowie, ćwiczenia poligonowe mają się odbywać w słowackim Lest. – To jest dodanie nowej zdolności sojuszniczej do obecnie posiadanych, w warunkach zagrożeń ze wschodu i z południa. To realny wkład Polski, Słowacji i państw, które będą tworzyły to centrum, w wypracowywanie pewnej nowej jakości – cytowała wiceministra obrony Roberta Kupieckiego PAP. Warto jednak dodać, że różnego typu ośrodków szkoleniowych na terenie państw Sojuszu jest ponad 20.
Z kolei na początku września w Bydgoszczy powołano Jednostkę Integracyjną Sił Sojuszu Północnoatlantyckiego (NFIU). Tworzy ją ponad 40 oficerów z Polski i 13 z innych krajów. Ich zadaniem ma być koordynacja ćwiczeń, a także „usprawnienie procesu rozlokowania sojuszniczych sił szybkiego reagowania”, tzw. szpicy. Podobne jednostki utworzono we wszystkich krajach naszego regionu.
Oprócz „stałej rotacyjnej obecności” Amerykanów w Polsce (m.in. samoloty i załogi F-16) żołnierze zza oceanu coraz częściej przyjeżdżają do nas na ćwiczenia. W przyszłym roku w manewrach Anakonda może wziąć udział rekordowa liczba żołnierzy z Polski i państw sojuszniczych. – Warto pamiętać, że głos NATO to głównie głos Amerykanów. Bez nich aktywność Sojuszu byłaby znacznie mniejsza – wyjaśnia Mariusz Cielma.