Na kryzysie migracyjnym i politycznych sporach o budżet zyskują radykalni Szwedzcy Demokraci.
Choć Szwecja nieodmiennie jest uważana za najbardziej otwarte na przyjmowanie migrantów państwo Unii Europejskiej, niedługo może się to zmienić. Polityczny spór wokół budżetu na przyszły rok grozi przedterminowymi wyborami, na czym najwięcej zyskałaby prawicowa, antyimigrancka partia Szwedzcy Demokraci. Od ostatnich wyborów we wrześniu 2014 r. krajem rządzi mniejszościowa koalicja socjaldemokratów i zielonych. Ponieważ w 349-osobowym Riksdagu ma ona zaledwie 138 miejsc, nie daje to premierowi Stefanowi Löfvenowi nadmiernego komfortu rządzenia.
Główną siłą opozycji jest Sojusz – luźny blok czterech partii centroprawicowych, zaś trzecim co do wielkości ugrupowaniem – Szwedzcy Demokraci. Mają oni 49 mandatów, co wystarcza, by ani centrolewica, ani centroprawica nie mogły samodzielnie utworzyć większościowego rządu, ale ze względu na radykalne poglądy Szwedzkich Demokratów pozostałe partie odmawiają z nimi współpracy. Kłopotliwość tej sytuacji ujawniła się już przy okazji budżetu na ten rok – rząd miał zbyt mało głosów, by przeforsować swój projekt, a gdy dzięki niespodziewanemu poparciu przez Szwedzkich Demokratów wersji przedstawionej przez Sojusz to ona została przyjęta, Löfven musiał złożyć dymisję i rozwiązać parlament.
Było to wydarzenie zupełnie wyjątkowe, ponieważ po raz ostatni przedterminowe wybory w Szwecji odbyły się w roku 1958. Ostatecznie do tego nie doszło, bo pod koniec grudnia 2014 r. sześć partii – dwie tworzące koalicję rządową i cztery z Sojuszu – zawarły porozumienie w celu ustabilizowania sytuacji. Zgodnie z nim do 2022 r., czyli do końca następnej kadencji parlamentu, premierem będzie ten lider, który uzyska w wyborach najwięcej głosów, zaś opozycja – niezależnie, kto nią akurat będzie – wstrzymując się od głosu, pozwoli rządom mniejszościowym na przyjęcie swojego budżetu. Porozumienie zapobiegało sytuacji, w której Szwedzcy Demokraci odgrywają rolę języczka u wagi.
Ale nie minął nawet rok, a porozumienie jest już praktycznie martwe. Najpierw przed dwoma tygodniami wycofali się z niego Chrześcijańscy Demokraci – najmniejsza z partii tworzących Sojusz. – Nie zamierzamy ani w tej, ani w następnej kadencji być giermkami Stefana Löfvena. Nie akceptujemy tego, że lewicowe, socjalistyczne pomysły są przyjmowane przez szwedzki parlament, choć nie mają one poparcia – oświadczył jeden z liderów tej partii Anders Andersson. W efekcie w następnych kilku dniach umowę zakwestionowały także największa w Sojuszu Partia Umiarkowana oraz Liberalna Partia Ludowa. Przeciwnicy porozumienia zwracają uwagę, że umożliwia ono rządowi przeforsowanie praktycznie dowolnego budżetu, tymczasem opozycji nie podobają się przedstawione przez Löfvena pomysły podwyżek podatków i zwiększenia świadczeń socjalnych.
Partie tworzące Sojusz mogą teraz albo zażądać zmian w budżecie, albo złożyć własny wspólny projekt, co zakończyłoby się zapewne rozwiązaniem parlamentu. Liderka Partii Umiarkowanej Anna Kinberg Batra mówi wprawdzie, że w obecnej sytuacji, gdy kraj zmaga się z bezprecedensową falą imigrantów, nie będzie pogłębiała kryzysu, co nie znaczy, że Löfven ma wolną rękę. – Nie podejmę inicjatywy, która pogrąży Szwecję w politycznym kryzysie. Ale sądzę, że premier powinien uszanować to, że to parlament w ostatecznym rozrachunku podejmuje decyzje – oświadczyła.
To jednak nie zamyka problemu. Po pierwsze, wśród członków tej partii nie ma zgody co do dalszych kroków i część deputowanych może chcieć przyspieszonych wyborów, a po drugie, najpóźniej za rok ten problem wróci znów. „Tegoroczny budżet zapewne przejdzie, chyba że partie Sojuszu niespodziewanie zagłosują na projekt jednej z nich, ale w przyszłym roku Sojusz może wspólnie przedstawić swój projekt, co automatycznie skomplikuje sprawy. Przedterminowych wyborów nie można wykluczyć” – napisał w analizie Stefan Mellin z Danske Bank.
Całe to zamieszanie jest na rękę Szwedzkim Demokratom. Nie dość, że mogą się przedstawiać jako jedyna prawdziwa opozycja, to jeszcze są jedyną partią, która wyraźnie zyskuje na poparciu w porównaniu z zeszłorocznymi wyborami. Wtedy uzyskali oni 12,9 proc. głosów, co już było ich najlepszym wynikiem w historii, dziś poparcie dla nich oscyluje w okolicach 20 proc. To jeszcze nie wszystko – od sierpnia w pięciu na 20 przeprowadzonych sondaży Szwedzcy Demokraci z poparciem 25–27 proc. zajmowali pierwsze miejsce.
To oznacza, że po ewentualnych nowych wyborach jedynym możliwym układem bez ich udziału byłaby niełatwa wielka koalicja socjaldemokratów i umiarkowanych, albo też, że centroprawica porzuciłaby zasadę bojkotowania Szwedzkich Demokratów i wpuściłaby ich do politycznego mainstreamu. O tym, że ten drugi scenariusz jest możliwy, najlepiej świadczą przykłady sąsiadów Szwecji – Finlandii i Norwegii – gdzie koalicje rządowe współtworzą mające podobne korzenie Partia Finów i Partia Postępowa.