Właściwie niebywale dużo. Więcej niż komukolwiek udało się z tego rodzaju podatku zebrać w relacji do PKB (tj. ponad 3 proc.). Wierząc lipcowemu raportowi Tax Policy Center „Financial Transactions Taxes in Theory and Practice”, dotychczasowe doświadczenia z podatkiem od transakcji finansowych dają zresztą niejednoznaczne rezultaty. Czasem wpływa on stabilizująco na rynek, czasem nie. Wnioski? Kompromisowe – trzeba odrzucić tezę, że podatek od transakcji z gruntu zawodzi, i można skonstruować ten podatek tak, by przynosił zyski do budżetu bez zbyt negatywnego wpływu na rynek. Ale... wszelkie nadzieje na to, że przychody z tego podatku były ogromne (1 proc. PKB i więcej), okazały się nieuzasadnione empirycznie. Z oczywistych względów: podatek ten ma działać uspokajająco na rynki poprzez ograniczenie liczby transakcji i możliwą eliminację niektórych jej niepożądanych form, np. spekulacji. Mamy do czynienia z paradoksem wiedźmina: jeśli zabije wszystkie potwory, to co będzie miał jeszcze do roboty? Nie będzie transakcji, nie będzie wpływów. Im podatek skuteczniej osiąga cele stawiane mu przez jego twórców, tym mniej zysku przynosi.
W propozycjach SLD sprzed roku podatek od transakcji finansowych miał przynieść „raptem” 20 mld. Wielkość wpływów, jak widać, puchnie w oczach przed wyborami. I zmieniła się proponowana stawka. Do tej pory miała być na poziomie istniejącym w innych krajach i propozycjach np. UE, czyli 0,1–0,2 proc. Gawkowski mówi już o 1 proc., tj. kilkukrotnie wyższej stawce. Leszek Miler ściągnie z podatku od transakcji finansowych najwięcej pieniędzy na świecie, a o jego sukcesie wykładać będą na wydziałach ekonomii? Bardzo prawdopodobne... Wielkie cuda mają też zdziałać i Kopacz, i Szydło, możemy się już niedługo spodziewać w świecie dominacji polskiej myśli ekonomicznej.