Jeden podatek zamiast trzech składek to odpowiedź Platformy Obywatelskiej na pomysły Prawa i Sprawiedliwości 500 zł na dziecko i wyższej kwoty wolnej
Najgłośniejsza okazała się propozycja PO dotycząca zmian w podatkach i składkach. Platforma zaproponowała wprowadzenie zamiast dzisiejszego podatku PIT oraz składek na ZUS i NFZ jednolitego progresywnego podatku o minimalnej stawce 10 proc., który miałby być liczony od dochodu na osobę w rodzinie. Maksymalna stawka podatku to 39,5 proc. przy dzisiejszym maksymalnym obciążaniu składkami i podatkiem na poziomie 43,5 proc. Koszt wprowadzenia tego rozwiązania to 10 mld zł. Mieliby na nim skorzystać głównie najmniej zarabiający. Jak wylicza resort finansów, rodzina z dwójką dzieci, której oboje rodzice zarabiają płacę minimalną, zyskiwałaby rocznie 4 tys. zł, a gdyby zarabiali przeciętną pensję, byłoby to 3 tys. zł. Taki podatek miałby być wprowadzony od 2018 r., wcześniej miałby wejść w życie jednolity kontrakt, czyli rodzaj zmodyfikowanej umowy o pracę, w którym uprawnienia nabywa się w zależności od stażu pracy. Zastąpiłby i dzisiejszy etat, i umowy-zlecenia.
Pomysł PO to odpowiedź na propozycje PiS wsparcia rodzin przez program 500 zł na dziecko. Ma on ulżyć rodzinom, tak samo jak podwyżka kwoty wolnej do 8 tys. zł. Jak wynika z naszych informacji, taki projekt powstaje w Kancelarii Prezydenta i miałby być ogłoszony jako jego pierwsza inicjatywa ustawodawcza. Dlatego podczas konwencji PiS o tym nie mówił.
Przewodnia myśl programu PO to zmniejszenie obciążeń dla najmniej zarabiających przy jednoczesnym zachęcaniu ich do aktywności zawodowej i posiadania rodzin. – To rozwiązanie, które mogłoby zwiększyć dochody do dyspozycji gospodarstw domowych. W przypadku zwiększenia kwoty wolnej od podatku, co forsuje PiS, nie każde gospodarstwo mogłoby z tego skorzystać w pełni ze względu na zbyt niskie zarobki – uważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.
Przewaga pomysłu PO nad propozycjami jej politycznej konkurencji to premiowanie zatrudnienia (by być beneficjentem programu, trzeba mieć dochód z pracy) i posiadania rodziny (umożliwienie rozliczania nowego podatku wspólnie z małżonkami i dziećmi). Najważniejszy pomysł PiS na wspieranie rodzin to 500 zł dodatku na każde dziecko w rodzinie z dwójką i większą liczbą potomstwa oraz pierwsze dziecko w rodzinach najuboższych. To typowe wsparcie socjalne, które ma być sfinansowane m.in. dodatkowymi dochodami z podatku od transakcji finansowych i od supermarketów.
Wadą obu programów jest ich niezbilansowanie. PO otwarcie przyznaje, że wprowadzenie w życie koncepcji jednego podatku oznacza 10-miliardową dziurę w budżecie. To oczywiście koszt netto, PO liczy na to, że uda jej się pokryć większość ubytków wynikających z budżetowego refundowania składek na ZUS przez faktyczne obciążenie umów śmieciowych nowym podatkiem, w którym będzie się zawierała przynajmniej część dzisiejszych składek ubezpieczeniowych (obecnie od umów śmieciowych nie odprowadza się składek). Pokaźny efekt uda się też uzyskać dzięki zlikwidowaniu w PIT kosztów uzyskania przychodów, ulg (np. prorodzinnej) czy kwoty wolnej.
PiS twierdzi, że na program 500 zł na dziecko w 2016 r. potrzeba ponad 19 mld zł. Skąd wziąć takie pieniądze? Z podatków od transakcji finansowych, supermarketów oraz z uszczelnienia systemu podatkowego. Z tego tytułu partia liczy na co najmniej 50 mld zł. Tyle że prognozowanie efektów takich działań zawsze jest obarczone bardzo dużym błędem. – Koszt programu PiS jest znacznie większy. Wydaje się, że efekt pomysłów PO jest też dokładniej policzony, ale to dlatego że PO może korzystać z narzędzi, jakimi dysponuje rząd. Propozycja PO oznacza, że w budżecie pewnie trzeba będzie poszukać dodatkowych dochodów, ewentualnie poczynić jakieś oszczędności w finansach publicznych – ocenia Jakub Borowski.
Najważniejszy jednak zarzut, jaki stawia się pomysłom Platformy, to mało przejrzysta prezentacja nowego systemu. Tu PO wyraźnie przegrała z prostym przekazem PiS. Sama Ewa Kopacz mówiła o „jednolitej 10-proc. stawce” podatku, co sugerowało, że chodzi o podatek liniowy. Prezentacja programu wiele pytań pozostawiła bez odpowiedzi, w tym kluczowe: ile miałyby wynosić nowe podatki. Znana jest tylko stawka wyjściowa – 10 proc. – i górny pułap na poziomie 39,5 proc. (takie obciążenie płaciliby single z najwyższymi dochodami). Nie jest znany wzór, który miałby posłużyć do wyliczania nowego obciążenia: wiadomo jedynie, że ma zależeć nie tylko od wielkości dochodów, ale i od liczby osób w rodzinie.
Mirosław Gronicki, były minister finansów, wskazuje na więcej znaków zapytania. – Nie wiemy na przykład do końca, co z OFE w nowym systemie. Teoretycznie budżet ma opłacać składki ubezpieczonym i mógłby odprowadzać część do OFE. Ale czy tak będzie? Kolejna wątpliwość: wiemy przecież, że obecny system emerytalny jest niewydolny i się nie bilansuje – wydaje się więcej na emerytury, niż się zbiera ze składek. Pytanie, czy przypadkiem ta niewydolność się nie pogłębi, na razie mowa jest o tym, że nowy system ma kosztować netto dodatkowe 10 mld zł. A co, jeśli wydatki na świadczenie będą rosły? Dziś teoretycznie można zwiększyć składkę – a jak dodatkowy koszt będzie finansował budżet? Czy zachowana będzie waloryzacja świadczeń, a może zostanie dokonany podział na stary i nowy portfel emerytur? – mówi Gronicki i wskazuje, że w tej części program PO jest mało konkretny.
Były szef resortu finansów ma również wątpliwości co do tego, czy MF ma opracowany sposób poboru podatku w nowym systemie. – Gdyby to się miało odbywać tak jak dziś, że pracodawca odprowadza zaliczki, nie wiedząc przecież, czy ktoś się będzie rozliczał z małżonkiem, czy nie i dopiero przy rozliczeniu rocznym następuje korekta – to widzę tu pewne niebezpieczeństwo zaburzeń płynności dla budżetu. Bo jeśli w kwietniu podatnicy składaliby deklaracje, w której rozliczaliby się wspólnie z dziećmi, to zapewne oznaczałoby, że fiskus musiałby dokonywać zwrotów nadpłaconego podatku. I to byłyby duże kwoty – dodaje.