Pierwszym warunkiem, jaki musiałby zostać spełniony na drodze do zniesienia strefy Schengen, jest brak porozumienia politycznego w kwestii uchodźców. Kwestia imigracji łączy się, choć oczywiście nie jest tożsama, z kwestią swobodnego przepływu osób. Gdyby na negocjacyjny stół miała trafić ta druga, to Europa uwikłałaby się w lata trudnych negocjacji. Politycy rozumieją, że kwestia imigrantów jest na tyle paląca, że nie mogą sobie na to pozwolić.

Kanclerz Angela Merkel wyraziła się w tej kwestii bardzo jasno, mówiąc, że jeśli inne kraje nie będą chciały wziąć na siebie części ciężaru związanego z imigracją, to porozumienie z Schengen może się stać przedmiotem negocjacji. Z pewnością wiele krajów członkowskich, w tym Polska, nie chciałoby, żeby do tego doszło. Swoboda przepływu osób przyniosła korzyści ekonomiczne dla wszystkich krajów i nawet jeśli jedne skorzystały na niej bardziej niż inne, to i tak jej ochrona leży w interesie wszystkich.
Jeśli mimo wszystko niektóre kraje członkowskie będą chciały grać w kwestii imigracji twardo, to będzie to oczywiście wymagało powrotu do samych korzeni, czyli do traktatu amsterdamskiego z 1997 roku, który włączył wcześniejsze porozumienie z Schengen w obręb europejskiego prawa. Liderzy państw członkowskich nie mają oczywiście ochoty otwierać procesu renegocjacji fundamentalnych, wspólnotowych traktatów, co zresztą widzieliśmy już w przypadku kryzysu greckiego. Na razie unijni politycy uważają ochronę porozumienia z Schengen za kluczową. Jeśli jednak doszłoby do dalszej erozji tego poczucia i polityczne wahadło przesunęłoby się w drugą stronę, wtedy więcej krajów mogłoby przywrócić kontrole graniczne.
Impas w kwestii uchodźców może mieć jednak efekty uboczne. Może się wtedy okazać, że niektóre kwestie, które brytyjscy politycy chcieliby poruszyć przy renegocjacji warunków członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, a które dotychczas nie podlegały negocjacji, trafią na negocjacyjny stół. Chodzi między innymi o obowiązek przyjmowania obywateli z innych krajów unijnych, jak również kwestie związane z dostępnością brytyjskich zasiłków. Dotychczas dyskusję nad tymi problemami ucinał fakt, że nie sposób uwzględnić brytyjskich postulatów bez dyskryminowania obywateli pewnych państw członkowskich.
Niektóre kraje, jak choćby Austria, już teraz przywracają kontrole na granicach. Oczywiście porozumienie z Schengen zawiera odpowiednie zapisy, które pozwalają na taki ruch w sytuacji, kiedy dane państwo członkowskie uzna swoje bezpieczeństwo wewnętrzne za zagrożone. Czasami nagięcie pewnych ustalonych już reguł uzasadniają zewnętrzne okoliczności. W weekend na przykład niemiecki rząd ogłosił, że nie zamierza działać zgodnie z rozporządzeniem w Dublinie, które wymaga, aby odsyłać niezarejestrowanych emigrantów do pierwszego unijnego kraju, którego granicę przekroczyli imigranci. Zresztą Berlin robił tak już od pewnego czasu w odniesieniu do emigrantów, którzy przybyli do Grecji. Owszem, europejski kryzys zadłużeniowy pokazał, że niektóre reguły, które wydają się nienaruszalne, mogą być nagięte. Jednak odrzucenie całego Schengen byłoby czymś o zupełnie innej randze.
Bardziej prawdopodobny scenariusz zakłada postępującą erozję mechanizmów z Schengen. Dojdzie do tego, jeśli państwa członkowskie nie będą mogły w sprawie ochrony granic polegać na swoich sąsiadach. Należy pamiętać, że swoboda przepływu osób to jedna z fundamentalnych zasad, na których została zbudowana Unia Europejska, i podważenie jej sprawiłoby, że zaczęlibyśmy postrzegać Wspólnotę w zupełnie innym kształcie niż obecnie.
Niektórzy europejscy politycy w kwestii migracji grają na zwłokę, bo mogą obawiać się rosnącej w siłę w niektórych krajach skrajnej prawicy. Wyzwaniem dla polityków znajdujących się u władzy będzie osłabienie skrajnie prawicowej narracji i pokazanie wyborcom, że imigracja nie ma wielkiego wpływu na takie rzeczy, jak rynek pracy czy jakość życia. Europejscy politycy nie są aż tak głupi i doskonale rozumieją, że zamknięcie granic nic w tej kwestii nie pomoże oraz że taka polityka jest krótkowzroczna i naiwna. Z tego względu nie uważam, że ugną się oni przed partiami skrajnymi.
To nie pierwszy raz, kiedy kwestia imigracji powoduje, że nad strefą Schengen zbierają się chmury. Tym razem jednak widać już pierwsze oznaki przejaśnienia. Najbardziej cieszy to, że Niemcy zdecydowały się podjąć się politycznego przywództwa w tej kwestii. Berlin zdobył już w sprawie europejskiego przewodnictwa pewne doświadczenie podczas kryzysu greckiego. Politycy z RFN rozumieją więc, że jeśli chcą przeforsować jakieś rozwiązania, muszą położyć na szali swój polityczny kapitał – i są gotowi to zrobić.
Zmianie uległa także postawa europejskich społeczeństw, które dostrzegły różnicę między uchodźcami a innymi typami migracji. W Niemczech na przykład ludzie z własnej inicjatywy zaczęli ofiarować uchodźcom pomoc. Na Słowacji opinia publiczna sprzeciwia się oficjalnemu stanowisku rządu w kwestii migracji. Ludzie mówią: to nie jest sposób, w jaki Europa powinna się zachowywać w przypadku uchodźców.