Wbrew podobnej retoryce interesy Polski i Niemiec na wschód od Bugu nie są jednakowe. Dzielą nas poglądy na przyszłość Ukrainy oraz na przesunięcie natowskich baz do państw wschodniej flanki NATO
Do tego, że Niemcy są najbardziej wpływowym państwem UE, nie trzeba nikogo przekonywać. Choćby dlatego polska polityka wschodnia, jeśli ma osiągać sukcesy, nie może być konstruowana bez uwzględnienia podobieństw i różnic interesów obu państw.
W sobotę prezydent Białorusi Alaksandar Łukaszenka ułaskawił sześciu więźniów politycznych. Wśród nich Mikołę Statkiewicza, kandydata na głowę państwa z 2010 r. Polityk nigdy nie poprosił o ułaskawienie, choć dotychczas Łukaszenka podawał taki wniosek jako warunek uwolnienia: „Nie pisze, znaczy chce siedzieć. Skoro chce, niech siedzi”. Uwolnienie Statkiewicza na półtora miesiąca przed kolejnymi wyborami na dobre otwiera Białorusi drzwi do porozumienia z Zachodem.
Przed poprzednią elekcją Łukaszenka również uwolnił więźniów politycznych, ale nie zrobił następnego kroku, jakim byłyby w miarę swobodne wybory. Mimo że ówcześni szefowie dyplomacji Polski i Niemiec Radosław Sikorski i Guido Westerwelle osobiście obiecywali mu za nie miliardy euro unijnej pomocy. O wartościach Polska i Niemcy mówią na Wschodzie jednym głosem. Treść polityki jednakowa nie jest. Po spałowaniu opozycji w noc wyborczą z 19 na 20 grudnia 2010 r. kolejnym spotkaniem Łukaszenki z niemieckimi politykami była tegoroczna konferencja, na której wynegocjowano warunki zawieszenia broni w Zagłębiu Donieckim. Do Mińska przyjechała kanclerz Angela Merkel. Nas tam nie było, choć przewodniczącym Rady Europejskiej był już Donald Tusk.
Krzysztof Szczerski, który w kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy odpowiada za politykę zagraniczną, przekonywał w rozmowie z DGP, że format normandzki, w którym o losach Ukrainy decyduje trójkąt Francja, Niemcy, Rosja, już się przeżył – niezależnie od tego, czy rozejm zostanie ostatecznie złamany (a w ostatnich tygodniach napięcie w Donbasie znów się nasiliło), czy jednak przetrwa. Dołączenie Warszawy do rozmów w tej sprawie jest na granicy tego, co w polityce możliwe. Moskwa nie chce o tym słyszeć, Kijów nie widzi takiej potrzeby, Berlin sądzi, że w ten sposób łatwiej będzie dojść z Kremlem do ładu i wrócić do ulubionego modelu business as usual.
Polacy przy okazji kryzysu ukraińskiego pojawili się na scenie tylko raz. W lutym 2014 r. Sikorski zaproponował Niemcom (i Francuzom) wspólny wyjazd do Kijowa, by nakłonić ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza do powstrzymania rozlewu krwi. Ludzie Janukowycza przekonywali nas nawet, że Sikorski został wykorzystany jako twarz skazanego na porażkę układu, by później RFN mogła odstawić Polskę na boczny tor i na własną rękę podzielić się wpływami z Rosją.
Naczelna rozbieżność między Polską a Niemcami dotyczy bowiem poziomu ustępstw wobec Rosji, na które każda ze stron jest gotowa. Dla Berlina ta poprzeczka leży znacznie niżej. – Niezależnie od tego, jak krytycznie Niemcy oceniają dzisiejszą politykę Kremla, Moskwa jest dla nich głównym partnerem na Wschodzie. Niemcy wydają się prowadzić politykę obłaskawiania agresora – mówi DGP szef Ośrodka Analiz Strategicznych Witold Jurasz, były dyplomata. Warszawa w wymarzonym scenariuszu graniczy z integrującą się z Europą Ukrainą oraz liberalizującą się Białorusią bez rosyjskich baz na jej terytorium. Niemcom wystarczy, jeśli oba kraje pozostaną strefą buforową, byleby Rosja uspokoiła swoją politykę zagraniczną, a w Donbasie zapanował pokój.
Według Jurasza ten ostatni model byłby nawet do przyjęcia, gdyby nasze bezpieczeństwo zostało jednoznacznie potwierdzone. Niemcy nie chcą jednak słyszeć o przeniesieniu nad Wisłę natowskiej infrastruktury wojskowej. Dla Polski czy państw bałtyckich byłaby to nie tylko dodatkowa gwarancja, ale i potwierdzenie, że nie jesteśmy członkami NATO drugiej kategorii. Niemcy nie chcą drażnić Rosji, wciąż są też przywiązane do ustnych obietnic udzielonych Moskwie w latach 90., przed poszerzeniem Paktu. W tej kwestii przyszłoroczny szczyt Sojuszu w Warszawie może niewiele przynieść jego gospodarzom.
– Wszystkie te zastrzeżenia nie oznaczają jednak, że wolno nam zapomnieć, iż bez Berlina nie byłoby żadnych sankcji wobec Moskwy. Niemcy, niezależnie od wszystkiego, są naszym sojusznikiem. W Berlinie wciąż toczy się debata na temat polityki wschodniej. Naszym zadaniem jest przechylić jej szalę na stronę sił wiernych euroatlantyckiej tradycji republiki bońskiej – podsumowuje Witold Jurasz.