Wzajemna antypatia dwóch nacji przynosi czasami efekty brzemienne dla całego świata. Za jej sprawą II RP robiła, co tylko możliwe, by pomóc Żydom zdobyć własne państwo, i osiągnęła na tym polu spore sukcesy
Rząd Benjamina Netanjahu z coraz większą histerią reagował na to, że USA mogą osiągnąć porozumienie z Iranem. Premier Izraela wybrał się nawet na początku marca ze specjalną misją do Waszyngtonu, podczas której wygłosił emocjonalne przemówienie. Przekonywał w nim, że Teheran przed zdobyciem broni jądrowej może powstrzymać jedynie siła. Jednak Barack Obama, który podczas wystąpienia izraelskiego przywódcy trzymał się z daleka od Kapitolu, pozostał nieugięty. Dzięki temu w połowie lipca mógł ogłosić, iż porozumienie z Iranem w sprawie międzynarodowego nadzoru nad programem atomowym tego państwa zostało osiągnięte (musi je jeszcze zaakceptować Kongres). W zamian Teheran może liczyć na zniesienie sankcji ekonomicznych – w tym embarga na sprzedaż ropy.
– Powtarzam, że jest to poważne zagrożenie dla Izraela, Bliskiego Wschodu, Europy i całego świata – usłyszał w zeszłym tygodniu sekretarz obrony USA Ashton Carter od premiera Netanjahu, kiedy odwiedził Izrael. W Tel-Awiwie niewielu wierzy w skuteczność międzynarodowego nadzoru, a zapobieżenie temu, by Iran stał się atomowym mocarstwem, traktuje się w kategoriach życia lub śmierci.
W przeszłości rząd Izraela decydował się na uderzenia prewencyjne. Jednak zdaniem ekspertów jest to obecnie mało prawdopodobne, lecz przyparty do muru Netanjahu może zachować się nieobliczalnie. A posiada sporo atutów: świetnie wyposażoną armię, znakomity wywiad i ok. 80 głowic atomowych, będących ostateczną gwarancją przetrwania żydowskiego państwa.
A poza tym Netanjahu nieraz już udowodnił, że – jak ojcowie założyciele Izraela – uważa, iż cel uświęca środki, jeśli służy to interesowi ojczyzny. Co można uznać za wielki sukces pedagogiczny instruktorów polskiej Dwójki, wpajających tę zasadę swoim żydowskim podopiecznym przez drugą połowę lat 30., kiedy przygotowywali ich do walki o wykrojenie własnego państwa na mapie świata.
A może tak Madagaskar
– Osobiście bardzo lubię Duńczyków, ale gdybym miał ich w Polsce 3 mln, tobym Boga prosił, aby ich najprędzej stąd zabrał – powiedział z sejmowej mównicy 11 stycznia 1937 r. ideolog obozu sanacyjnego Bogusław Miedziński. Przy czym słuchacze dobrze wiedzieli, iż nie chodziło mu o Skandynawów. Ziemie II RP zamieszkiwało ponad 3,5 mln Żydów (liczniejsza była tylko diaspora żydowska w USA ), którzy stanowili ok. 10 proc. wszystkich obywateli.
W tym przemówieniu Miedziński nieco aluzyjnie wyraził marzenia rządzących, mających już po dziurki w nosie problemów, jakie stwarzały relacje Polaków z Żydami. Choć miesiąc wcześniej premier Felicjan Sławoj Składkowski obiecywał, iż „wszystkie bez wyjątku ekscesy antyżydowskie są i będą najsurowiej karane”, to w kraju narastała fala antysemityzmu. Propagowana przez endecję idea państwa jednolitego narodowo padała na coraz podatniejszy grunt. Zwłaszcza młode pokolenie nienawidziło starozakonnych, oskarżając ich o lichwę, blokowanie dostępu do elitarnych zawodów i niszczenie polskiej przedsiębiorczości.
Sanacyjni politycy nie podzielali antysemickich uprzedzeń, lecz gdy w 1936 r. przetoczyła się przez kraj seria pogromów oraz wystąpień przeciw Żydom, rządzących ogarnął strach. Obawiano się, iż narodowcy złapali wiatr w żagle i na fali antyżydowskich nastrojów mogą przejąć władzę. W takich okolicznościach na warszawskich salonach coraz więcej zwolenników zdobywał pomysł, by polskich Żydów wyekspediować w świat.
Gorącym entuzjastą tej koncepcji stał się minister spraw zagranicznych Józef Beck, który za pośrednictwem placówek dyplomatycznych oraz na forum Ligi Narodów zainicjował akcję wspierania organizacji żydowskich domagających się utworzenia państwa Izrael. Za kluczową uznano współpracę z największym ugrupowaniem syjonistycznym – Agencją Żydowską na rzecz Izraela, kierowaną przez emigranta z Płońska Dawida Ben Guriona. Dzięki dyskretnym rozmowom członek władz Agencji, zarazem wieloletni poseł na Sejm II RP Izaak Grünbaum ogłosił w Warszawie na specjalnej konferencji prasowej: „Musimy odejść. Dla wielkich mas żydowskich wybiła godzina exodusu z Polski. Bez emigracji byłoby w Polsce wnet 5 czy 6 milionów Żydów”.
Za najlepszy miejsce do emigracji syjoniści uznawali Palestynę, gdzie mieszkało już 1,5 mln ich pobratymców, z czego ok. 40 proc. przyjechało z Rzeczpospolitej. Ale ziemie te były brytyjskim terytorium mandatowym i władze tego kraju z rosnącą wrogością patrzyły na nowych emigrantów wyznania mojżeszowego. Od 1936 r. Palestyną wstrząsały zamachy organizowane przez Żydów lub Arabów, a przybycie nowych osadników jedynie podsycało konflikt. Londyn ostentacyjnie wykluczał więc możliwość stworzenia tam państwa Izrael.
Dlatego Beck szukał alternatywy. Udało mu się nakłonić prezydenta Ameryki Franklina D. Roosevelta do zwiększenia kwot emigracyjnych przypadających na przybyszów z RP. Przekonał też francuskiego premiera Leona Bluma do pomysłu osiedlania polskich Żydów na Madagaskarze (wyspa była francuską kolonią). Choć kiedy w Paryżu negocjacje prowadził ambasador Juliusz Łukasiewicz, usłyszał on od francuskiego ministra spraw zagranicznych Georges’a Mandele’a uwagę: „Pan ambasador chce, żebym ja – Żyd – rozpętał burzę antysemicką we Francji?”. I tak się właśnie stało.
Opinia publiczna dowiedziała się, że w maju 1937 r. na wyspie zjawiła się specjalna polska komisja z mjr. Mieczysławem Lepeckim na czele, poszukująca najlepszych terenów dla osadników. We francuskiej prasie wybuchła histeria. „Nie chcemy polskich Żydów na Madagaskarze” – brzmiały tytuły gazet. W tym czasie rząd Bluma (francuskiego Żyda) upadł, zaś nowy premier Camille Chautemps zerwał współpracę z Beckiem. W akcie desperacji polski MSZ rozważał ofertę przesłaną przez biznesmenów z Nikaragui, którzy proponowali Polsce miejsca na osiedla dla starozakonnych w ich latyfundiach. W zamian chcieli otrzymać wsparcie polskiej ambasady w Waszyngtonie przy lobbowaniu na rzecz bezcłowego eksportu nikaraguańskich mułów do USA. Jednak transakcję wiązaną, nazwaną „Żydzi za muły”, Beck ostatecznie odrzucił.
Prawie jak Piłsudski
Gdy polski MSZ poszukiwał dla Izraelitów ich ziemi obiecanej, w Warszawie zjawił się Władimir Żabotyński. Pochodzący z Odessy dziennikarz, obieżyświat, działacz syjonistyczny, który podczas I wojny światowej dosłużył się w armii brytyjskiej stopnia porucznika i który zdołał przekonać angielskich polityków do utworzenia w Palestynie Legionu Żydowskiego przeznaczonego do walki z armią turecką. Liczył na to, że po oderwaniu tamtych ziem od Imperium Osmańskiego Londyn zgodzi się na utworzenie niepodległego Izraela.
Gdy jego nadzieje okazały się płonne, wymówił posłuszeństwo Brytyjczykom, którzy za próbę wzniecenia rebelii skazali go na 15 lat więzienia. Szczęściem dla Żabotyńskiego wkrótce ogłoszono amnestię, dzięki czemu już w 1921 r. dostał się do rady wykonawczej Światowej Organizacji Syjonistycznej. Ale działania dyplomatyczne i propagandowe szybko okazały się sprzeczne z jego porywczą naturą. Założył więc w organizacji frakcję rewizjonistyczną, przygotowującą jej członków do zbrojnej walki o utworzenie Izraela. To sprowokowało konflikt z Dawidem Ben Gurionem. W 1935 r. Żabotyński zdecydował się więc na secesję i zwołał w Wiedniu kongres Nowej Organizacji Syjonistycznej, będącej de facto przykrywką dla tajnej komórki Irgun Cwai Leumi (Narodowej Organizacji Wojskowej, w skrócie Irgun).
Ale żeby walczyć z Brytyjczykami i Arabami w Palestynie, Irgun potrzebowała broni, pieniędzy i kadry. Żabotyński nawiązał współpracę z Benito Mussolinim, jednak sojusz z włoskimi faszystami okazał się na dłuższą metę niemożliwy do utrzymania. Szukał więc nowego protektora. Akcje dyplomatyczne płk. Becka skłoniły go do nawiązania kontaktów z rządem w Warszawie. Tam bardzo szybko pozyskał sobie wielu przyjaciół.
„Dziennikarz i publicysta, w polityce partner jak najbardziej lojalny, łączący głęboką inteligencję z nieporównanym darem słowa” – wspominał swojego znajomego historyk Władysław Pobóg-Malinowski. Na pierwszym spotkaniu Żabotyński przedstawił Beckowi plany zorganizowania wyjazdu z Polski do Palestyny w ciągu kilku lat nawet miliona Żydów. Minister zachwycony takimi perspektywami szybko zgodził się przekazać syjonistom sporą ilość gotówki niezbędnej do finansowania nielegalnej działalności. W aktach MSZ zachowały się pokwitowania dwóch wypłat po 250 tys. zł (pistolet Vis kosztował wówczas ok. 90 zł). Opatrzone są one odręcznym dopiskiem Żabotyńskiego o treści: „Dług honorowy zwrotny z chwilą powstania państwa żydowskiego”. Polskie wsparcie szybko stało się odczuwalne w Palestynie, gdzie właśnie trwało arabskie powstanie. Żydzi, zwłaszcza związani z organizacją kierowaną przez Ben Guriona, wspierali Brytyjczyków w tłumieniu arabskiej rewolty. I nagle dofinansowana przez Polaków Irgun zaczęła destabilizować sytuację.
Latem 1937 r. Ziemią Świętą wstrząsnęła seria zamachów terrorystycznych. W lipcu na targu w Hajfie bojowiec Irgunu podłożył bombę ukrytą w dużej puszce na kiszone ogórki. Jej wybuch zabił 39 osób. Miesiąc później w Jaffie podobna bomba zabiła 24 Arabów. Oba zamachy starannie przygotowywał pochodzący z Suwałk Abraham Stern. Ten znany z najbardziej brawurowych akcji dowódca Irgunu miał dwóch idoli: starszego od siebie o 30 lat Żabotyńskiego oraz Józefa Piłsudskiego. Stern, tak jak Marszałek, znał na pamięć wiersze Słowackiego, czytywał zapamiętale biografie wielkich ludzi i studiował taktykę wojskową. „Biła z niego niezłomna siła przekonania, a często w ascetycznej jego twarzy, w płonących oczach, było coś z biblijnego proroka” – wspominał Pobóg-Malinowski.
Braterstwo broni
W ciągu trzech lat walk życie straciło w Palestynie 200 Brytyjczyków, 500 Żydów i ok. 5 tys. Arabów. Jednak, choć większość Żydów wspierała Wielką Brytanię, Londyn zamierzał osiągnąć pokój właśnie ich kosztem.
Przedstawiony w połowie 1937 r. plan zakładał podzielenie Palestyny na dwa państwa: arabskie oraz żydowskie. Do tego Izrael miał był zaledwie skrawkiem ziemi wokół Tel Awiwu oraz postanowiono ograniczyć możliwość osiedlania się nowym Żydom w Ziemi Świętej – do 12 tys. emigrantów rocznie. Podejmując taką decyzję, Wielka Brytania stała się największym wrogiem syjonistów oraz Becka. Szef polskiego MSZ nie zamierzał godzić się z tym planem i postanowił udzielić Żabotyńskiemu wszelkiego możliwego wsparcia.
Po konsultacji z marszałkiem Rydzem-Śmigłym płk Beck nakazał podwładnym w MSZ stworzenie planu wyszkolenia kadry dla przyszłej żydowskiej armii powstańczej. Do współpracy w tym przedsięwzięciu włączono Ministerstwo Spraw Wojskowych oraz wywiad, czyli Oddział II Sztabu Generalnego (zwany Dwójką).
Rozpoczęte w 1937 r. kursy dla przyszłych żydowskich powstańców najpierw prowadzono w szkole oficerskiej w Rembertowie, gdzie oficerowie Dwójki uczyli ochotników Irgunu m.in. taktyki walki partyzanckiej i sposobów przeprowadzania zamachów terrorystycznych. Zajęcia praktyczne odbywały się w okolicach Andrychowa na Podkarpaciu. Na początku 1938 r. Żabotyński uzyskał dodatkowo pozwolenie na założenie przez Irgun dwóch własnych ośrodków szkoleniowych: w Zofiówce na Wołyniu i w Poddąbiu pod Łodzią. Tam naukę ochotników nadzorował Abraham Stern. Po roku kadry powstańcze były gotowe do działania.
Pod Andrychowem pod okiem gen. Kazimierza Fabrycego oraz szefa Dwójki płk. Tadeusza Pełczyńskiego przeprowadzano coraz to nowe ćwiczenia terenowe dla żydowskich wywrotowców. Po czym przerzucano ich w niewielkich grupach do Palestyny. Ten element operacji okazał się nadzwyczaj łatwy, bo Żabotyński przy wsparciu polskiego MSZ zorganizował sprawny system przemycania ludzi. Gównie byli to młodzi emigranci, wśród których ukrywano bojowców. Kolejne transporty Żydów przewożono specjalnymi pociągami podstawianymi przez PKP z największych miast Polski do portu w rumuńskiej Konstancy. Tam czekały wynajęte statki przemytników lub polski liniowiec pasażerki „Polonia”. Ważniejsze persony do Ziemi Świętej przewoziły samoloty LOT. Takimi drogami dotarło tam z II RP ok. 13 tys. nielegalnych emigrantów, zdolnych w razie potrzeby wzniecić powstanie.
Pod koniec 1938 r. Józef Beck wyasygnował pierwszą sumę na zakup broni dla rebeliantów, a Żabotyński dołożył pieniądze uzyskane od paryskiego milionera syjonisty Simona Marcovici. Nabyto 5 tys. karabinów ręcznych, kilkadziesiąt maszynowych oraz kilka ton amunicji. Cały arsenał ulokowano w magazynach wojskowych przy ul. Ceglanej w Warszawie. Pół roku później miało być tam zgromadzonych już ok. 20 tys. karabinów marki Mauser i ponad 200 ckm-ów. Latem 1939 r. rozpoczęto przerzucanie broni do Palestyny. Do Tel Awiwu odleciało też kilka samolotów RWD-8, oficjalnie kupionych przez firmę Aviram jako maszyny pasażerskie. Miały one być pierwszymi bojowymi samolotami izraelskiego lotnictwa, przydatnymi też do szkolenia pilotów. Przygotowania do wzniecenia przez Warszawę żydowskiego powstania toczyły się już pełną parą, gdy we wrześniu III Rzesza najechała na Polskę.
Kadry są najważniejsze
Bardzo prawdopodobne, że pierwszą osobą, która zginęła w dniu wybuchu II wojny światowej, był polski Żyd Cwi Binder. Ale nie zabiły go niemieckie kule, tylko utonął. Zanim rankiem 1 września 1939 r. pancernik „Schleswig-Holstein” ostrzelał Westerplatte, na wysokości Tel Awiwu brytyjska kanonierka „Lorna” otworzyła ogień do statku pasażerskiego „Tiger Hill”. Zdesperowany kapitan osadził go na mieliźnie. Po czym ponad 1,4 tys. Żydów z Europy Wschodniej zaczęło skakać do wody, by wpław dotrzeć do Ziemi Obiecanej. Angielscy żołnierze wyłapali połowę z nich i zamknęli w obozie koncentracyjnym w Atlit. Reszta ukryła się wśród rodaków w Palestynie.
Wielka Brytania już od pewnego czasu podejrzewała, że żydowskie podziemie coś szykuje, więc do pilnowania wybrzeża Palestyny skierowano cztery niszczyciele, pięć mniejszych okrętów oraz spore siły lądowe. Następnie Londyn ogłosił surowy zakaz osiedlania nowych żydowskich migrantów na terenie Ziemi Świętej. Fakt, że uciekali oni przed żołnierzami Adolfa Hitlera, nie miał dla Londynu żadnego znaczenia.
Tymczasem po wybuchu wojny Żabotyński odwołał wszelkie działania skierowane przeciw Brytyjczykom. Nie miał przy tym wielkiego wyboru. Niemcy okazały się o wiele groźniejszym wrogiem, do tego broń, którą miano przerzucić do Palestyny, pozostała w Warszawie. Dowództwu obrony stolicy przekazała ją opiekująca się magazynem pani Strasman-Lubińska. Koronkowy plan Józefa Becka, podobnie jak wiele innych, zakończył się klapą. Co gorsza, rok później Żabotyński zmarł na zawał serca podczas wizyty w Nowym Jorku. Natomiast pragnący nadal walczyć z Anglikami Stern założył w Palestynie organizację Lehi, Lohamei Herut Israel (Bojownicy o Wolność), by w 1942 r. zginąć od kuli brytyjskiego policjanta.
Jednak Żydom, w przeciwieństwie do Polaków, II wojna nie przyniosła końca marzeń o niepodległości. Spora w tym zasługa korpusu Andersa. Kiedy w lipcu 1942 r. przybył on do Palestyny, generał przymknął oko na dezercję 2,5 tys. żydowskich żołnierzy, których wyprowadził razem z polskimi zesłańcami z ZSRR. Wśród dezerterów znalazł się przedwojenny szef syjonistycznej młodzieżówki Bejtar kapral podchorąży Mieczysław Biegun. Proszony przez żydowskich kolegów, żeby się do nich przyłączył – początkowo odmówił, gdyż nie zamierzał zhańbić polskiego munduru. Ale zainteresował się nim dawny współpracownik płk. Becka, Wiktor Drymmer. Dyplomata wiedział, że Biegun przeszedł przeszkolenie w Rembertowie i Andrychowie, a ponadto widział w nim utalentowanego przywódcę. Spotkał się więc z zastępcą dowódcy II Korpusu gen. Michałem Tokarzewskim i ten wkrótce zwolnił Bieguna z przysięgi oraz poprosił go, by opuścił szeregi polskiej armii. Dzięki temu znajdująca się w rozsypce Irgun zyskała dynamicznego lidera znanego jako Menachem Begin.
Dwa lata później Begin wypowiedział w Palestynie wojnę Brytyjczykom. Pod jego przywództwem Irgun zasłynęła z terrorystycznych zamachów, w których zginęły setki ludzi. W lipcu 1946 r. wyszkoleni przez polską Dwójkę żydowscy bojownicy wysadzili w centrum Jerozolimy hotel King David, gdzie mieściło się dowództwo brytyjskiej armii w Palestynie. Zginęło 89 osób. Odwetowe akcje Anglików jedynie potęgowały opór Żydów. Jednocześnie wybuchła wojna arabsko-żydowska.
Ale choć pacyfikacją Palestyny dowodzili angielscy oficerowie, którzy wcześniej ujarzmili Irlandię Północną i zdusili powstanie arabskie w latach 30., z żydowskimi terrorystami nie potrafili sobie poradzić. Kolejne błyskotliwe zamachy Irgunu doprowadziły do tego, że na początku maja 1947 r. w Anglii wybuchły trwające pięć dni antysemickie zamieszki niemające precedensu w przeszłości. W tym samym czasie do centrum Tel Awiwu wkroczyły oddziały brytyjskiej armii, demolując i podpalając żydowskie sklepy. W ferworze pacyfikacji żołnierze otworzyli ogień z broni maszynowej do bezbronnych cywili, zabijając pięć osób. Wściekłość Brytyjczyków była jednak podszyta bezsilnością.
To otwierało drogę do triumfu dla Dawida Ben Guriona. Jako umiarkowany przywódca, konsekwentnie stawiający na pokojowe metody działania, cieszył się poparciem Stanów Zjednoczonych. Okazał się też do zaakceptowania dla mocarstw europejskich. Jego zabiegi dyplomatyczne sprawiły, iż ONZ rezolucją nr 181 z 29 listopada 1947 r. postanowił podzielić Palestynę na dwa państwa: żydowskie i arabskie. Następnie powszechnie szanowany Ben Gurion został pierwszym premierem Izraela. Odsądzony wówczas od czci i wiary, wyszkolony przez polski wywiad terrorysta Menachem Begin musiał poczekać na objęcie stanowiska szefa izraelskiego rządu jeszcze trzydzieści lat.