Poniżej granicy ubóstwa żyje tu 1/3 mieszkańców. To jeden z ostatnich prorosyjskich krajów, więc Moskwa boi się go utracić
Rosja niepokoi się, że trwające w Armenii protesty przeciwko podwyżkom cen energii przekształcą się w kolejną na postsowieckim obszarze kolorową rewolucję. Może się to stać samospełniającą się przepowiednią – im bardziej Moskwa będzie się angażować w konflikt, tym większa szansa, że przybierze on antyrosyjski charakter. Biorąc pod uwagę, że Armenia jest jednym z niewielu już otwarcie prorosyjskich państw byłego ZSRR, byłaby to dla Władimira Putina geopolityczna katastrofa.
Protesty w Erywaniu zaczęły się półtora tygodnia temu, po tym jak rząd zmienił wcześniejszą decyzję i przychylił się do wniosku spółki Sieci Energetyczne Armenii o zgodę na podwyżkę cen energii (od 1 sierpnia mają one wzrosnąć o 17–22 proc.). Niezadowoleniu trudno się dziwić, skoro poniżej granicy ubóstwa żyje jedna trzecia mieszkańców, a na dodatek wskutek spadku wartości rubla zmniejszyła się także wartość pomocy przesyłanej do rodzin w kraju przez Ormian pracujących w Rosji. Początkowo niewielka demonstracja w pobliżu pałacu prezydenckiego z dnia na dzień rosła. Rewoltę zradykalizowała zeszłotygodniowa brutalna interwencja policji, która użyła pałek, armatek wodnych i zatrzymała 237 osób. Po tym wydarzeniu na ulicach Erywania protestowało już kilkanaście tysięcy ludzi. Organizatorzy demonstracji zastrzegają, że ich jedynym celem jest cofnięcie decyzji o podwyżkach cen energii, a ich porównywanie do ukraińskiego Majdanu jest nieuzasadnione.
Właścicielem stu procent akcji Sieci Energetycznych Armenii jest rosyjska spółka Inter RAO, w której przewodniczącym rady nadzorczej jest Igor Sieczin, bliski współpracownik Władimira Putina i prezes państwowego Rosnieftu. Na dodatek armeński rząd, początkowo nie zgadzając się na podwyżkę taryf, zwrócił uwagę, że przyczyną strat Sieci Energetycznych Armenii nie są czynniki zewnętrzne, tylko niegospodarność.
Ponadto Moskwa dobrze pamięta, że konflikt na Ukrainie też zaczął się od niewielkiej demonstracji studentów, która rozrosła się po nieadekwatnym do sytuacji użyciu siły przez władzę. Ostatecznie skończyło się to obaleniem prezydenta. – Armenia jest naszym najbliższym przyjacielem, mamy z nią i z Ormianami historyczne więzy. Oczywiście uważnie się temu przyglądamy, co tam się dzieje – oświadczył rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. Z kolei rosyjski politolog Siergiej Markow przekonuje, że demonstracje są inspirowane przez Zachód z zemsty za to, że Armenia przystąpiła do utworzonej z inicjatywy Rosji Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej. Taką tezę podchwyciła część deputowanych do Dumy.
Efekt jest taki, że w czasie protestów zaczynają się przebijać hasła wymierzone w prorosyjską politykę prezydenta Serża Sarkisjana i propagandę rosyjskich mediów. Rewolucja na pełną skalę byłaby scenariuszem dla Moskwy fatalnym – nie tylko z racji historycznych więzów, lecz chociażby także z powodu wydzierżawionej do 2044 r. bazy wojskowej w Giumri – jedynej, którą Rosja ma na Zakaukaziu.