Lubię głosować. Ciekawe czemu? Wiem, że w sumie niewiele te moje głosowania znaczą. Siła pojedynczego głosu malutka, a możliwości „zmiany Polski” przez polityków są niewielkie.
W ogóle wybieramy polityków po to, aby sprawdzili się w nieznanej nam jeszcze przełomowej chwili, która może nastąpić za moment albo dopiero za dziesięć lat – i nikt nie wie, kto i jak się wtedy zachowa. Na dokładkę, nie mam w sobie dość motywacji, która tylu moich znajomych pcha w stronę wyborczych lokali: „No, ja tych swołoczy do władzy nie dopuszczę!”. Moim zdaniem swołoczy i tak nie sposób odróżnić od porządnych ludzi, nad nimi wszystkimi jednak ciąży ciężka ręka piaru. Nie irytuje mnie, że politycy nie mówią prawdy (a kto mówi?), nie daję sobie wmówić, że liderzy wierzą w przekaz swoich, za przeproszeniem, spotów. Byłoby dopiero zatrważające, gdyby uważali, że jest tak, jak mówią, że jest.
Tak, z radością w sercu spaceruję, by skreślić nieco chaotycznie różne osoby na dziwnych kartach, mam frajdę uczestnictwa w zbiorowej promocji. W lokalu wyborczym jest zresztą lepiej niż w niejednym sklepie. Nie ma muzyki, nie ma nakłaniających cię do zakupów sprzedawców. Kupując nowego kota w worku nie wydaję pieniędzy i nie wpadam w pułapkę kredytową. Jest OK. Wiele osób miało w ostatnich dniach pretensje do Andrzeja Dudy, że składa nierealne obietnice. Byłoby lepiej, gdyby składał realne? To chyba dobrze, że są nierealne, nie będzie ich bowiem realizował. Wiele innych osób ma z kolei pretensje do Bronisława Komorowskiego, że nagle wykazuje się energią, pomysłowością i aktywnością, której nie wykazał przez 5 lat. Są to zwykle ci sami ludzie, którzy nie chcą Komorowskiego w Belwederze ani też chyba w ogóle nigdzie. Czuliby się lepiej, gdyby Komorowski był żywiołowy i pomysłowy przez ostatnich 5 lat? Powinni mu raczej podziękować za to, że wilkołak rwie się do walki tylko przez dwa tygodnie raz na pół dekady.
Gdybym został w domu, grając w „Wiedźmina”, nie przewrócę polskiej demokracji ani nawet jej nie pokażę figi. Przywykłem, że ma mnie ona w d..., ale jak w starym małżeństwie: wolę tę głupią demokrację niż brak tej głupiej demokracji i nie oczekuję cudów.