- Znaczna większość Gruzinów to euroentuzjaści, ale obecny rząd nie jest w stanie przeprowadzić koniecznych ku temu reform - powiedziała Ana Nacwliszwili, posłanka opozycyjnej partii Lelo dla Gruzji.

ikona lupy />
Ana Nacwliszwili, posłanka opozycyjnej partii Lelo dla Gruzji / Materiały prasowe
Gruzja - w przeciwieństwie do Mołdawii i Ukrainy - nie otrzymała od Unii Europejskiej statusu kraju kandydującego. Jak przyjęto to w pani kraju?
Mimo rosyjskiej dezinformacji, ponad 80 proc. Gruzinów opowiada się za integracją z UE. Pokazuje to każdy sondaż. Wsparcie dla takiego kierunku wyraża zarówno elektorat rządzącego Gruzińskiego Marzenia, jak i opozycji. W 2017 r. w nowej konstytucji zapisano, że wszystkie organy rządowe muszą podejmować wszelkie możliwe kroki na rzecz integracji ze strukturami euroatlantyckimi. Jeszcze przed decyzją Komisji Europejskiej na pokojowe demonstracje uliczne wyszły tłumy ludzi, by pokazać poparcie dla dołączenia do UE. Takich manifestacji nie było od czasu upadku Związku Radzieckiego, od lat 90. W samym Tbilisi mogło manifestować nawet 150 tys. ludzi. Społeczeństwo gruzińskie jest w wielu sprawach podzielone, ale w tej najważniejszej akurat nie. Tu nie ma żadnych kontrowersji. Chcemy do UE.
Do tego potrzeba jednak reform. Jakich dokładnie domaga się Komisja Europejska? Czy są one w ogóle możliwe? Jaka przyszłość czeka proces integracji?
Na agendzie KE postawiła 12 spraw. To m.in. reforma sądownictwa, ostrzejsze działania antykorupcyjne, reforma systemu medialnego, większa równość płci oraz - co bardzo istotne - dezoligarchizacja. W świetle rezolucji Parlamentu Europejskiego Gruzja ma jednego oligarchę, Bidzinę Iwaniszwilego, który kontroluje rząd. Pytanie brzmi, czy to możliwe, by Gruzja przeprowadziła wymagane reformy z obecną partią u władzy. Według mnie nie. Tych 12 spraw nie spadło z księżyca. Eksperci, społeczeństwo obywatelskie i opozycja mówią o nich od lat, ale nie ma politycznej woli reform. Rządząca już od 10 lat partia, dysponująca konstytucyjną większością, do nich nie doprowadziła. A to dlatego, że gdyby pozwoliła na niezależne sądownictwo, wydała wojnę korupcji i straciła kontrolę nad służbami, mogłaby stracić władzę.
Skoro społeczeństwo jest tak prounijne, to jak Gruzińskie Marzenie utrzymuje się przy władzy? Przecież elektorat domaga się integracji z UE, a rząd nie ma na tym polu sukcesów.
Rządząca partia wciąż przedstawia się jako proeuropejska, choć w ostatnich miesiącach politycy Gruzińskiego Marzenia atakują unijnych urzędników czy ambasadora Stanów Zjednoczonych. A to przecież najgorszy czas na takie ataki. Do tego dochodzi kwestia stanowiska wobec wojny w Ukrainie. Przy nieuzasadnionej inwazji na Ukrainę trzeba opowiedzieć się jasno po jednej lub po drugiej stronie. Po wypowiedziach rządzących na temat wojny nawet elektorat Gruzińskiego Marzenia jest zaniepokojony. Zaczął zadawać pytania, nie podoba mu się taka linia rządzących.
Jak pani zdaniem Gruzińskie Marzenie postrzega wojnę w Ukrainie?
Jest duża różnica między rządzącymi oraz gruzińskim społeczeństwem. Gruzini nie popierają tego, co robi rząd, pokazują to na ulicach, demonstrując wsparcie dla Ukraińców. Rząd natomiast uważa, że przyjął ostrożną, rozsądną linię. Ja natomiast twierdzę, że to po prostu tchórzostwo. I że jest duża różnica między rozwagą a tchórzostwem. Proszę zobaczyć, jak odważna jest prezydent Mołdawii Maia Sandu, choć jej kraj też nie wprowadził sankcji. Wszyscy rozumiemy, że nie możemy pójść tak daleko jak Polska. Ale nasz głos powinien być donioślejszy, powinniśmy lepiej okazywać solidarność i współczucie. Moja partia chce znieść ruch bezwizowy z Rosją. Rosjan uciekających od reżimu Władimira Putina powinniśmy przyjmować, ale każdą pojedynczą sprawę weryfikować, dokładnie analizować. Teraz Rosjanie bezproblemowo rejestrują w Gruzji firmy, wjeżdżają do kraju, kupują mienie. To zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa narodowego.
Czy od rozpoczęcia inwazji w Gruzji jest więcej rosyjskich działań dezinformacyjnych lub innych prób destabilizacji sytuacji w kraju?
Tak, jest tego więcej. Dezinformacja skupia się na dyskredytowaniu Wołodymyra Zełenskiego i rządu Ukrainy. Pojawiają się tezy, że to on wciągnął Ukrainę w wojnę, a teraz Zachód chce to samo zrobić z Gruzją. Pojawiają się też opinie, że otrzymanie statusu kraju kandydującego nie ma sensu. Nie mówię tylko o botach, ale także o przedstawicielach rządu, co jest bardzo niepokojące. W tym historycznym momencie Gruzja ma rząd, który nie jest w stanie zrozumieć wagi sprawy i woli narodu. Społeczeństwo ma jednak w większości zdrowe podejście i to mi daje nadzieję na europejską przyszłość. Jako opozycja chcemy zwołania nadzwyczajnej sesji parlamentu. Pracujmy przez wakacje. Wewnątrz opozycji nie zgadzamy się w niektórych sprawach, ale jednoczy nas to, że jesteśmy prozachodni, a prorosyjska opozycja to absolutny margines. Jednocześnie UE musi być świadoma, że każde przymknięcie drzwi będzie mocno wykorzystywane przez grupy prorosyjskie, które się tym żywią. Mówią nam: chcecie do UE, ale Unia was nie chce. Rozumiem zmęczenie procesem integracji i skupienie się na Ukrainie, ale Gruzja nie powinna być zostawiona sama sobie. Tu chodzi też o cały region. Jeśli Gruzji nie powiedzie się droga do demokratyzacji i integracji z Unią, to nie będzie to tylko nasz problem.
Jak od rozpoczęcia wojny wygląda sytuacja separatystycznych Abchazji i Osetii Południowej?
Okupowane przez Rosjan Osetia Płd. i Abchazja są bardzo zamknięte. Prawie nie docierają stamtąd informacje. Ludzie, którzy mówią prawdę, otrzymują pogróżki. Trwała rekrutacja do rosyjskiego wojska, choć to nie jest wojna mieszkańców tych regionów. Były prezydent Osetii Płd. Anatolij Bibiłow popierał wojnę, ale spotkało się to z dużym sprzeciwem, przez co przegrał niedawne wybory, choć to niejedyny powód jego porażki. Rosjanie traktują Abchazów i Osetyjczyków jak mięso armatnie. To pokazuje ich prawdziwą twarz. Chodzi o to, by wykorzystać tych ludzi przeciwko Gruzji, destabilizować nasz kraj, a przy tym włączyć ich jako jeden z trybików większej machiny wojennej.
Rozmawiał Mateusz Obremski