Już ponad 400 osób zginęło w ofensywie fanatyków Państwa Islamskiego na syryjskie miasto Kobani. Wczoraj wieczorem radykałowie opanowali wschodnią część miasta, a dzisiaj zdobywają kolejne dystrykty. Z Kobani w popłochu uciekają syryjscy Kurdowie, obawiając się rzezi ze strony islamistów.

Zamieszkane głównie przez Kurdów miasto Kobani leży tuż przy granicy Syrii z Turcją. Obecni po tureckiej stronie dziennikarze relacjonują, że przez cały czas z miasta dochodzą odgłosy walk i bombardowań. Okolice Kobani są z kolei ostrzeliwane przez amerykańskie lotnictwo. Świadkowie mówią o co najmniej ośmiu takich nalotach.

Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka w Londynie twierdzi, że w dotychczasowych walkach o miasto zginęło co najmniej 400 osób, a 160 tysięcy Kurdów uciekło już z Kobani na turecką stronę granicy.

"Chcielibyśmy wrócić do Kobani. Tam są nasze domy, nasi sąsiedzi, cała nasza nadzieja. Zakochałem się tam, ożeniłem, tam urodziło się moje dziecko. Nie chciałem uciekać z domu" - mówi jeden z kurdyjskich uciekinierów Ziad.

Prezydent Turcji Recep Erdogan, który odwiedził syryjskich uchodźców w jednym z obozów, twierdzi, że amerykańskie naloty nie wystarczą, by powstrzymać fanatyków i że bez operacji lądowej Kobani wkrótce upadnie. Pomocy na lądzie domagają się także sami Kurdowie.
Fanatycy z Państwa Islamskiego od kilkunastu tygodni zajmują kolejne tereny w Syrii i w Iraku. Ogłosili tam powstanie islamskiego kalifatu. Na zajętych terenach dokonują czystek etnicznych wśród chrześcijan, jazydów i szyitów. Teraz chcą zająć Kobani, by w ten sposób łatwo kontrolować pas terenu na północy Syrii, przy granicy z Turcją.