Szyici z Iraku zwierają szyki - zapowiadają, że będą bronić władz kraju oraz stolicy przed sunnickimi bojówkami. Wszystko to w reakcji na działania rebeliantów z Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu, którzy od kilkunastu dni zdobywają kolejne miasta na północy kraju.

Tysiące uzbrojonych szyitów, wiernych rządowi Nuri al-Malikiego, przemaszerowało ulicami Bagdadu - to ich odpowiedź na wezwanie ze strony radykalnego duchownego, Muktady al-Sadra. Przed dziesięcioma laty to właśnie jego oddziały stanowiły największe zagrożenie dla amerykańskich wojsk, usiłujących zaprowadzić porządek w Iraku po obaleniu Saddama Husajna.

Przemarsz szyickich bojówek spowodował jednak, że wróciły obawy o to, że Irak stanął na krawędzi etnicznej wojny domowej. Sunniccy bojówkarze nie zamierzają się bowiem poddać i zdobywają kolejne tereny w kraju. Władze w Bagdadzie przyznały, że rebelianci kontrolują nie tylko miasta takie jak Mosul, Tikrit czy Tal Afar, ale także zajęły strategiczne przejście graniczne z Syrią.

Rozwojem sytuacji bardzo zaniepokojona jest Turcja. - Zagrożenie ze strony południowych sąsiadów Turcji czyli Syrii i Iraku staje się coraz większe. Władze żadnego z tych państw nie są w stanie kontrolować swoich terytoriów, a coraz więcej do powiedzenia mają tak zwane niepaństwowe ugrupowania. A to oznacza, że Turcja będzie sobie z tym musiała radzić za pomocą niestandardowych środków czyli na przykład służb wojskowych - mówi Polskiemu Radiu analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Pinar Elman.

Wkrótce do Bagdadu ma polecieć amerykański sekretarz stanu. John Kerry chce przekonać irackie władze do stworzenia nowego rządu, w którym znaleźliby się zarówno sunnici jak i szyici. Miałoby to obniżyć napięcia między dwiema grupami religijnymi.