Lokalni politycy zamierzają przekonać Komisję Europejską, że polski rząd wydaje publiczne pieniądze w nieprzejrzysty sposób

Ich zdaniem, aby uniknąć podobnego zagrożenia w przypadku funduszy europejskich, należy powołać... nowy urząd czy też niezależną agencję. Rząd przekonuje, że to akcja polityczna samorządowców związanych z opozycją.
Pomysł powstał jako rezultat sporu o to, w jaki sposób podzielone zostanie 6 mld zł z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych. Zdaniem samorządów pieniądze te trafiają według klucza politycznego, czemu sprzyjają nieostre kryteria ocen czy nawet skład komisji recenzującej wnioski (w dużej mierze złożonej z osób związanych z władzą, m.in. wiceministrów czy pracowników biur ministerialnych). Wcześniej podobne wątpliwości pojawiły się przy wdrażaniu Funduszu Dróg Samorządowych.
„Ostatnie doświadczenia w zakresie finansów publicznych skłaniają nas do ponownego postawienia żądania odejścia od uznaniowości w transferach środków publicznych, pozostających w dyspozycji rządu. Kolejne ubytki w dochodach własnych JST są «rekompensowane» wzrastającymi kwotami dotacji celowych, przyznawanych według niejasnych kryteriów, co skutkuje ograniczeniem samodzielności społeczności lokalnych w kształtowaniu rozwoju lokalnego oraz pogłębianiem się patologii kumoterstwa i klientelizmu” ‒ stwierdza Związek Miast Polskich (ZMP).
Zarząd ZMP liczy 30 osób. Większość, bo blisko 2/3, stanowią formalnie niezależni, czyli startujący ze swoich komitetów. Przy czym niezależni prezydenci czy burmistrzowie w większości są w mniejszym lub większym stopniu związani z opozycją niż z PiS (np. startowali samodzielnie, ale byli popierani przez PO, współpracują politycznie z Koalicją Obywatelską albo poparli kandydaturę Rafała Trzaskowskiego w ostatnich wyborach prezydenckich). Zaledwie dwóch członków zarządu jest ze Zjednoczonej Prawicy, pięciu z Koalicji Obywatelskiej, jeden z ludowców, a trzech z centrolewicy.
Samorządowcy zamierzają „zaproponować Komisji Europejskiej, by rozdział pieniędzy unijnych, zgodnie z zawartym kompromisem, mającym na celu zwalczanie uznaniowości w dysponowaniu funduszami UE, był dokonywany pod nadzorem niezależnej agencji, współkontrolowanej przez samorządy, na podstawie wcześniej określonych, jasnych kryteriów, z zachowaniem przejrzystości wszystkich procedur”.
Niewykluczone, że plany te mają związek z inicjatywą rodzącą się w Senacie, o której już pisaliśmy w DGP. Koncepcja zakłada stworzenie Agencji Spójności i Rozwoju (ASR), która działałaby w logice zakładającej wspólną odpowiedzialność rządu i samorządu. Rada agencji składałaby się z ministrów i wysokich urzędników powoływanych przez premiera, a także osób piastujących funkcje w samorządzie terytorialnym (desygnowanych przez kolegium składające się z członków samorządowej części Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu). Zarząd ASR powoływany byłby większością kwalifikowaną dwóch trzecich głosów, co miałoby zagwarantować niezależność instytucji. ASR miałaby bardzo szerokie kompetencje, bo chodziłoby m.in. o reprezentowanie państwa w kontaktach z Komisją Europejską w sprawie realizacji funduszy (w tym negocjacje i zawieranie umów o partnerstwie), przygotowanie ogólnokrajowych programów ramowych (programy operacyjne) i regionalnych programów operacyjnych (RPO).
‒ Samorządy przekraczają swoje kompetencje. Uprawnienia do prowadzenia polityki zagranicznej ma w Polsce rząd i prezydent ‒ komentuje te zapowiedzi europoseł PiS Witold Waszczykowski. Rząd odbiera tego rodzaju działania jako próbę podważania jego kompetencji w zakresie wprowadzania funduszy unijnych w Polsce (dziś rząd wdraża ok. 60 proc. całej puli w ramach programów krajowych, a samorządy pozostałe 40 proc. w ramach RPO). Można usłyszeć tłumaczenie, że obecny system został powstał jeszcze w czasie pierwszego rządu PiS i nie był do tej pory zmieniany, mimo różnych ekip przy władzy. Do tego pieniądze unijne są w Polsce wydawane bardzo dobrze, bez nieprawidłowości, co jest doceniane także w Brukseli. Próba zmiany mogłaby się odbić niekorzystnie na skuteczności wydawania unijnych funduszy i z tego powodu nie są wskazane żadne istotne zmiany.
‒ To kolejna próba interwencji politycznej w Brukseli. Takie sprawy załatwia się w drodze zmiany ustawy. To akcja polityczna ‒ ocenia inicjatywę lokalnych włodarzy wiceszef MSZ Paweł Jabłoński.
Szanse na pozytywną odpowiedź KE na propozycję samorządów są nikłe. Lokalni włodarze nie pierwszy raz wyraźniej zaznaczają swoją obecność w kontekście międzynarodowym. Przed ostatnim unijnym szczytem wielu samorządowców bardzo mocno opowiedziało się przeciwko wetu polskiego i węgierskiego rządu. Przyjmowane były stanowiska (także w formie lokalnych uchwał), były też akcje protestacyjne (np. w postaci gaszenia oświetlenia w wybranych punktach miast). Na wczorajszej Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego wiceszef MSWiA Paweł Szefernaker nazwał tego typu działania jako „swego rodzaju wotum nieufności wobec państwa polskiego”.
Z kolei w 2018 r. Polskę odwiedziła delegacja Rady Europy. Sprawdzano, jak Polska przestrzega Europejskiej Karty Samorządu Lokalnego. Nasi samorządowcy ‒ wówczas ostro skonfliktowani z PiS m.in. w związku z cięciem ich wynagrodzeń zasadniczych o 20 proc. ‒ opowiedzieli obserwatorom, jak rząd okraja je z kompetencji czy osłabia ich finanse. Efektem tej wizyty był raport z kwietnia 2019 r., w którym wskazywano na podważanie niezależności władz terenowych. Polski rząd uznał raport za skrajnie nieobiektywny. ©℗