Rafał Trzaskowski: Uzgodniliśmy podstawy najważniejszych zasad rządzących w internecie. Prawa człowieka obowiązujące w realu muszą być również przestrzegane w sieci
Tematem konferencji NetMundial 2014 w Sao Paulo, w której uczestniczyło blisko 850 osób była kwestia przyszłości zarządzania internetem w wymiarze światowym. Udział w obradach wzięli m.in. komisarz ds. agendy cyfrowej Neelie Kroes, minister spraw zagranicznych Szwecji Carl Bild, a także przedstawiciele władz USA, Niemiec, Chin, Rosji, Kanady, Korei Południowej czy Australii. Polskę reprezentował minister administracji i cyfryzacji Rafał Trzaskowski. Na zakończenie obrad przyjęto dokument końcowy, którego zapisy gwarantują m.in. wolność słowa, prywatność i dostępność w sieci.
Porozumienie to dokument bardzo ogólny. Czy on wznosi coś konkretnego do gwarancji praw człowieka w internecie?
Rafał Trzaskowski: Trzeba zacząć od tego, jaka była alternatywa dla tego porozumienia. Po ujawnieniu informacji o działaniach amerykańskiej agencji NSA, która – jak się okazało – dokonywała masowych podsłuchów internautów, wiele rządów na świecie, także członkowie Unii Europejskiej, na poważnie zdało sobie sprawę, że kwestie zarządzania internetem to nie tylko sprawy czysto techniczne, ale też takie, które mogą mieć duże reperkusje polityczne. W wyniku tego rozdźwięku mógł zacząć się proces okopywania we własnych stanowiskach na temat działania internetu. Tendencją równie niebezpieczną były próby przenoszenia kompetencji w dziedzinie zarządzania internetem do organizacji działających na podstawie podziału głosów w ONZ, czyli jedno państwo – jeden głos. To mogłoby doprowadzić do sytuacji, w której państwa o zdecydowanie innym podejściu do praw i wolności obywatelskich, takie jak Chiny, Rosja, Iran czy Korea Północna, zdominowałyby tę debatę, a w konsekwencji i decyzje, mogąc na przykład zadecydować o cenzurowaniu treści dotyczących globalnego internetu.
Czyli podpisanie tego porozumienia to rodzaj trzeciej drogi, stworzenie pewnej karty praw podstawowych w internecie?
Tak. Wypróbowano model, w którym decyzje dotyczące internetu mogą zapaść w otwartym, przejrzystym formacie z udziałem wszystkich interesariuszy. Przełomowość tego procesu polega na tym, że na równych prawach biorą w nim udział rządy, organizacje pozarządowe, biznes oraz naukowcy, starając się wypracować wspólne stanowisko. Stanowisko to wprawdzie nie jest wiążące prawnie, ale wskazuje sposób, w jaki w przyszłości mogą zapadać decyzje dotyczące internetu, i określa parametry debaty. Oczywiście ten dokument mógłby być bardziej konkretny, ale i tak niesamowite jest to, że tyle udało się uzgodnić.
Skoro porozumienie nie jest prawnie wiążące, to taka formuła podejmowania decyzji nie musi obowiązywać na całym świecie? Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny nie muszą się stosować do jasnych reguł gry?
Rosja już zapowiedziała, że tego porozumienia nie uzna, podobnie Iran. Te państwa są jednak w zdecydowanej mniejszości. Coraz więcej krajów – jak choćby Brazylia, która właśnie przyjęła u siebie dosyć ostre przepisy chroniące prawa internautów – chce iść w takim właśnie przejrzystym i otwartym kierunku. USA też zobowiązały się stosować te zasady, chcąc odbudować swoją reputację. A to ważne, bo przypominam, że globalny system zarządzania domenami internetowymi jest obecnie nadzorowany przez amerykański Departament Handlu, a w praktyce wykonuje go prywatna organizacja ICANN, zarejestrowana w USA. Rząd amerykański niedawno podjął decyzję, by system ten otworzyć na nadzór międzynarodowy. Zachowanie USA jest więc dobrą prognozą przestrzegania zawartych porozumień w praktyce.
Jakie są generalne zasady przyjęte w tej deklaracji?
Uzgodniliśmy podstawy najważniejszych zasad rządzących w internecie, w tym szczególnie kwestie dotyczące prywatności, otwartości sieci i dostępności. Toczyła się żarliwa debata na temat masowej inwigilacji sieci, w której pojawiła się propozycja dość liberalnego zapisu, sugerującego zgodność tego typu praktyk z prawami człowieka. Dzięki uzgodnionej interwencji państw Unii oraz głośnemu sprzeciwowi organizacji pozarządowych udało się ten zapis ucywilizować, bo jak argumentowaliśmy, takie masowe działanie nie może nie łamać praw człowieka. Mamy więc zapisy, że prywatność jest wartością nadrzędną i że prawa człowieka obowiązujące w realu muszą być także przestrzegane w internecie. Jasno mamy też powiedziane, co ta prywatność oznacza, np. podsłuchy mogą mieć miejsce tylko wtedy, gdy te działania są podejmowane w sposób proporcjonalny do potrzeby i gdy są prawnie usankcjonowane.
To wszystko brzmi tak, że NSA właściwie powinna przestać działać.
Jestem realistą i wiem doskonale, że tak to nie zadziała. Nie zgodzę się natomiast z opinią, że dokument ten nie ma żadnej mocy sprawczej. Nadaje on bowiem pewien kontekst. Skoro także Amerykanie przyjęli przepisy ograniczające samowolę przy inwigilacji w sieci, to pomaga nam to przy toczących się obecnie negocjacjach z rządem USA w sprawie umowy o transferze danych osobowych. Może te rozwiązania o prywatności dla państw Unii nie są rewolucyjne, ale już dla reszty państw świata są poważną zmianą. Takie spotkanie nie rozwiąże wszystkich problemów od razu. Ale siedzimy razem przy jednym stole i staramy się dojść w poszczególnych sprawach do porozumienia.
Czy widzi pan potrzebę uzupełnienia polskiego prawa?
W tej chwili wszystkie najważniejsze kwestie są dyskutowane na poziomie unijnym. To dotyczy rozporządzenia o ochronie danych osobowych czy kwestii neutralności sieci, która jest obecnie negocjowana również przez nas w Brukseli w ramach pakietu telekomunikacyjnego. W pierwszej kolejności dopracowywane są rozwiązania na poziomie UE, a te dopiero pociągną za sobą zmiany w prawie polskim.