Ukraińskim demonstrantom nie udało się doprowadzić do ustąpienia rządu. Wczoraj Rada Najwyższa, wbrew nadziejom opozycji, nie przyjęła wniosku o wotum nieufności dla rządu Mykoły Azarowa, a uspokojony prezydent Wiktor Janukowycz wyruszył do Chin.
Za dymisją rządu zagłosowało 186 deputowanych. O 40 za mało, by przeforsować wotum nieufności dla Azarowa. Szef rządu opuścił salę, żegnając się z deputowanymi krótkim „na razie”. – Zawiedli m.in. deputowani powiązani z oligarchą Dmytro Firtaszem – mówi DGP politolog Wiktor Zamiatin. Było prawdopodobne, że z powodu ochłodzenia relacji Firtasza i Janukowycza ci parlamentarzyści akurat poprą opozycję.
Po brutalnej pacyfikacji protestów w Kijowie w nocy z piątku na sobotę co najmniej siedmiu dotychczasowych deputowanych Partii Regionów (PR) zapowiadało wyjście z klubu. Wczoraj wniosek opozycji poparło jedynie troje. – Najwyraźniej Janukowycz w ostatniej chwili dogadał się z rozłamowcami – mówi Zamiatin. Świadczy o tym choćby to, że dopiero w poniedziałek późnym wieczorem szef administracji prezydenta Serhij Lowoczkin, uważany za prawą rękę Firtasza, postanowił skończyć kilkudniowe spekulacje o swojej dymisji. Powiedział mianowicie, że prezydent nie przyjął jego dymisji.
Prócz kilkudziesięciu firtaszowców dymisji Azarowa nie wsparli też deputowani Komunistycznej Partii Ukrainy (KPU). Oznacza to, że opozycja utraciła jedyną prawną możliwość doprowadzenia do upadku rządu w tym roku. Prawo dopuszcza bowiem do jednego głosowania nad wotum nieufności w ciągu jednej sesji. Następne głosowanie może się odbyć dopiero w lutym 2014 r. Co ciekawe, zarówno KPU, jak i PR w głosowaniu nie głosowały przeciwko wotum nieufności, lecz wstrzymały się od głosu. Być może więc Azarow i tak zostanie wkrótce poświęcony i zdymisjonowany przez Janukowycza.

Za dymisją rządu zagłosowało 186 deputowanych. O 40 za mało

O tym, że strach władz się zmniejsza, świadczy to, że Janukowycz, nie zważając na protesty, postanowił opuścić kraj i udać się z kilkudniową wizytą do Chin. Wcześniej informowano o jej odwołaniu. – Najwyraźniej jest spokojny o swój los – tłumaczy Zamiatin. Z kolei Azarow przeprosił wczoraj za użycie siły przed czterema dniami, choć jednocześnie pogroził palcem przeciwnikom politycznym. – Wyciągamy do was rękę, ale jeśli napotkamy na pięść, mamy dość siły – powiedział.
Władze liczą, że nastroje społeczne częściowo załagodzi oświadczenie o gotowości do wznowienia dialogu z UE. – W mojej obecności prezydent przeprowadził długą rozmowę z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jose Barroso. Ustalili oni, że przedłużymy rozmowy o warunkach zawarcia umowy z UE. I Komisja, i UE zgadzają się rozpatrzyć kwestię zadośćuczynienia finansowego dla Ukrainy – mówił wczoraj Azarow. Opozycja jednak w te zapewnienia dawno przestała wierzyć.
Przegrana w Radzie nie oznacza jednak rychłego zakończenia kryzysu. Wczoraj liderzy opozycji: Arsenij Jaceniuk, Witalij Kliczko i Ołeh Tiahnybok, wraz z tłumem demonstrantów zablokowali siedzibę administracji Janukowycza przy ul. Bankowej. W dalszym ciągu domagają się ustąpienia nie tylko rządu, lecz nawet prezydenta. Siła ich głosu jednak maleje. W niedzielę na ulicę wyszło ok. 700 tys. osób, wczoraj zaś w centrum Kijowa protestowało już poniżej 40 tys. Protestujący coraz częściej krytykują opozycję za brak koordynacji i planu działań.
To kluczowa kwestia, która odróżnia obecne protesty od pomarańczowej rewolucji sprzed dziewięciu lat. Jej skuteczność wynikała z jednoznacznej hierarchii: na czele opozycji stał silny lider Wiktor Juszczenko, który miał do dyspozycji charakterystyczną mówczynię Julię Tymoszenko i znakomitego organizatora Jurija Łucenkę. Dziś Juszczenko znalazł się na marginesie polityki, Tymoszenko siedzi w więzieniu, jedynie Łucenko jest aktywny na kijowskim Majdanie Nezałeżnosti.