Szczyt G8 w Irlandii Północnej zakończył się konsensusem w sprawie Syrii. Pozostało jednak kilka pytań, które zadawali sobie - i zgromadzonym liderom - korespondenci: Kto właściwie wygrał w sprawie Syrii? Czy Władymir Putin był osamotniony przeciwko pozostałej siódemce? I czy spotkania w takim gronie w ogóle mają sens?

W sprawie Syrii nie uzgodniono właściwie niczego, co byłoby ustępstwem prezydenta Putina - jedynego przywódcy G-8 wspierającego prezydenta Assada. Putin nie wyrzekł się dalszych dostaw broni dla jego reżimu.

Kwestie rokowań pokojowych, rządu przejściowego, pomocy humanitarnej i ostrzeżeń przed użyciem broni chemicznej nie są dla Rosji kontrowersyjne. Putin uzyskał natomiast zapewnienie liderów zachodnich, że wesprą usunięcie z terytorium Syrii al-Kaidy i innych islamistów. Uniknął też groźby usunięcia prezydenta Assada. Mógł więc śmiało odpowiedzieć na pytanie jednego ze swoich dziennikarzy: "Nie, nie czułem się osamotniony, choć ktoś tego wyraźnie chciał."

"Czy takie spotkania, zwłaszcza z udziałem Rosji mają sens?" - padło z grona reporterów pytanie do premiera Davida Camerona. "Owszem, nie zgadzamy się we wszystkim i oczywiście, gdyby nas było mniej, pewnie byśmy się zgodzili. Ale chodzi o to, że jest to rozmowa w małym gronie. 8 do10 osób wokół jednego stołu może dokonać istotnego postępu w bardzo trudnych sprawach" - odparł brytyjski premier, wyraźnie zadowolony z innych postanowień szczytu.

Zwłaszcza w sprawie zacieśnienia światowych przepisów podatkowych.