Polscy prokuratorzy i biegli, którzy badali w Smoleńsku wrak prezydenckiego Tu-154M, znaleźli na samolocie ślady materiałów wybuchowych - donosi "Rzeczpospolita".

Do tej pory biegli pracujący dla prokuratury nie stwierdzili obecności we wraku materiałów wybuchowych. Powoływali się jednak na ekspertyzy rosyjskich specjalistów.

Polscy prokuratorzy mieli wątpliwości co do rosyjskiej ekspertyzy pirotechnicznej. Do Smoleńska wraz z prokuratorami pojechali więc biegli pirotechnicy z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz Centralnego Biura Śledczego, z nowoczesnym sprzętem.

Próbki pobrane przez polskich ekspertów z wnętrza samolotu i poszycia skrzydła maszyny dały wynik pozytywny. Aż na 30 fotelach lotniczych znajdować się miały ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje te znaleziono również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem. Było ich tyle, że jedno z urządzeń wyczerpało skalę - pisze "Rzeczpospolita".

Ślady materiałów wybuchowych znaleziono również na nowo znalezionych elementach samolotu oraz na miejscu katastrofy, gdzie odkryto wielkogabarytowe szczątki rozbitego samolotu.

Eksperci nie wiedzą, skąd pochodzą ślady trotylu i nitrogliceryny w prezydenckiej maszynie. Według jednej z hipotez, jaką biorą pod uwagę, osad z materiałów wybuchowych mógłby pochodzić z niewybuchów z okresu II wojny światowej. Wówczas w rejonie Smoleńska toczyły się bardzo ciężkie walki.

Wiadomość o odkryciu osadu z materiałów wybuchowych natychmiast przekazano do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta oraz naczelnego prokuratora wojskowego płk. Jerzego Artymiaka. Prokurator generalny osobiście przekazał informacje premierowi Donaldowi Tuskowi.