To nie bezpieczeństwo czy organizacja, ale niewykupione miejsca są największą bolączką organizatorów wielkich imprez sportowych
Gdy przed czterema laty na pekińskich arenach, a przed sześcioma tygodniami na ukraińskiej części Euro 2012 przebłyskiwały puste miejsca, można było to jeszcze w miarę racjonalnie tłumaczyć. Zachodni kibice nie dotarli tam ze względu na wysokie koszty transportu (do Azji) czy doniesienia o zawyżanych przez hotelarzy cenach noclegów (Ukraina). Na zawody późniejszej fazy ukraińskiego Euro czy chińskiej olimpiady pokątni handlarze sprzedawali bilety nawet poniżej ceny nominalnej. Byle tylko zmniejszyć straty. Teoretycznie na tydzień przed olimpiadą w Pekinie wolnych miejsc hotelowych nie było. W praktyce w dniu otwarcia było co najmniej 30 proc. pustostanów.
Analogiczna sytuacja przytrafiła się organizatorom olimpiady w Londynie, do którego Europejczycy mogą dotrzeć relatywnie małym kosztem i w którym roi się od niedrogich hosteli. Oczywiście trudno było liczyć na wypełnienie po brzegi 52-tys. stadionu w Glasgow podczas meczu piłki nożnej Honduras – Maroko. Jeśli jednak puste miejsca pojawiają się nawet na ciekawie zapowiadających się pojedynkach tenisowych, eliminacjach zawodów pływackich czy meczach koszykówki amerykańskiego dream teamu, coś musi być nie tak. Tym bardziej że wcześniej na część wymienionych imprez brakowało biletów.
Komentatorzy wskazują sponsorów i VIP-ów. 8 proc. biletów jest zarezerwowanych właśnie dla nich, kolejne 12 proc. trafia do narodowych komitetów olimpijskich, zaś 5 proc. – do tzw. rodziny olimpijskiej, przeważnie oficjeli. I to właśnie w zarezerwowanych dla nich sektorach błyszczy najwięcej wolnych krzesełek. Sponsorzy odpierają zarzuty. „Nierozdane wejściówki odsprzedaliśmy komitetowi organizacyjnemu, by ten mógł je sprzedać fanom” – oświadczyli PR-owcy British Airways.
Jak z tego wybrnąć? Sponsorzy szukają sposobu na zachowanie twarzy. Nic tak nie szkodzi wizerunkowi koncernu jak wściekłość kibiców, którzy mogą obarczyć go winą za niewykorzystanie pożądanych przez fanów biletów na szczególnie atrakcyjne zawody. – Jeśli sponsorzy nie zamierzają zająć tych miejsc, chcemy, by udostępnili je publiczności, ponieważ publiczność gwarantuje dobrą atmosferę – mówił brytyjski sekretarz kultury Jeremy Hunt. W efekcie sponsorzy zwrócili m.in. co najmniej 1 tys. niewykorzystanych biletów na sobotnie zawody gimnastyczne.
Organizatorzy próbują też ratować sytuację, udostępniając darmowe miejsca uczniom, nauczycielom, a nawet żołnierzom. W ten sposób mecz koszykówki USA – Francja z udziałem Kobego Bryanta i LeBrona Jamesa obejrzało 50 wojskowych. – Jesteśmy wypełniaczami miejsc. Zapytali nas, kto lubi koszykówkę, i po prostu się zgłosiliśmy – mówił „Guardianowi” jeden z nich.
To oczywiście dość partyzanckie metody walki z pustymi miejscami. Na systemowe podejście – zmniejszenie puli wyłączonej z wolnej sprzedaży – nie ma raczej szans. Sponsorzy wyłożyli na igrzyska 1,4 mld funtów (7,4 mld zł), więc na odebranie im wejściówek nikt się nie odważy. Inne wyjście – usunięcie z programu igrzysk mniej popularnych sportów – znajduje nieco więcej zwolenników, ale z kolei przeczy duchowi olimpiady, jednoczącej wszystkich sportowców niezależnie od medialności dyscypliny. A to oznacza, że za cztery lata – w brazylijskim Rio – problem pojawi się znów. I to ze wzmożoną siłą. Podróż do Brazylii z Zachodu jest równie trudna w organizacji i kosztowna co wyprawa do Pekinu.
25 proc. biletów poszło do VIP-ów i sponsorów. A ci się nie pofatygowali.