Poeta i eseista Adam Zagajewski o zmarłej w środę wieczorem poetce i noblistce Wisławie Szymborskiej:

"Wisława Szymborska była mi bliska jako poetka i jako człowiek, z tym że to są dwie różne rzeczy. Wyraźnie byłem pod niesłychanym urokiem jej osoby także, bo to był ktoś niepodobny do żadnej innej osoby. Była taką wielką damą, ale damą nie arystokratyczną, tylko intelektualną. Rzadko się spotyka kogoś, kto jest tak bardzo sobą. Ona w sposób niezmiernie silny była sobą; nie dało się jej pomylić z nikim innym i to było nadzwyczajne.

W literaturze układa się pokoleniami. Ona była z pokolenia poprzedniego, więc nigdy nie miałem poczucia zawiści czy zazdrości. Kiedy byłem bardzo młody, to już ją czytałem i należała zawsze do moich ulubionych poetów. Oczywiście tak to jest, że czasem człowiek się buntuje, mówi, że nie, nie, to już wolę Herberta, ale ja na przestrzeni kilkudziesięciu lat byłem jej bardzo wierny jako czytelnik. Napisałem kiedyś o niej, uczyłem jej wierszy, ze studentami w Ameryce wielokrotnie czytałem jej utwory w przekładach. W pewnym sensie należałem do grupy takich apostołów, którzy szerzyli słowo Szymborskiej, chociaż ona tego nie potrzebowała, bo była tak bardzo sławna i znana.

Każdy wiersz minirozprawą, minitraktatem

W jej poezji najbardziej pociągało mnie skupienie się na temacie. Każdy wiersz jest jakby taką minirozprawą, minitraktatem, którego by się nie dało napisać prozą, bo to jest poezja; cechuje się niezwykłą koncentracją uwagi na tym, co jest. Tak jak ona była tym, kim była, tak każdy z jej wierszy jest tym, czym jest, tzn. ona miała taki dar indywidualizacji. To łączy zarówno to, kim była jako osoba jak i to, kim była jako poetka - taki dar docierania do tożsamości własnej i do tożsamości wierszy.

W kontaktach osobistych była w takiej +chmurze Szymborskiej+. Jak się do niej dzwoniło - a po Noblu już miała sekretarkę automatyczną i filtrowała rozmowy - to w trakcie nagrania podnosiła słuchawkę, śmiała się... Dużo się śmiała i to było urocze. Śmiała się z powodu i bez powodu, miała taki stosunek do świata, chociaż przeżyła wielką tragedię, jaką była śmierć Kornela Filipowicza. Byłem wtedy poza Krakowem, tak że nie widziałem jej wtedy, ale wiem że odejście najbliższego człowieka było dla niej czymś bardzo tragicznym; to była wielka tragedia, której Nobel nie potrafił zrównoważyć. Ale potem się podniosła i jeszcze tak wiele lat pracowała, żyła i śmiała się.

Taką ją zapamiętam: w uśmiechu, w pewnych drobnych manieryzmach językowych, w pewnych nawykach językowych, w pewnej staroświeckości uroczej".