Serwisy społecznościowe, trzymając się zasady prawdziwej tożsamości, gromadzą coraz więcej danych. Chiński dziennikarz polityczny i bloger Zhao Jinga jest powszechnie znany w internecie jako Michael Anti. Pod pseudonimem znalazł zatrudnienie na uniwersytecie Harvarda, jednak nie istnieje on dla Facebooka.
Zgodnie z zasadami, które wymagają od użytkowników tej sieci społecznościowej używania prawdziwych imion, jego konto zostało usunięte. Ta polityka, którą kieruje się także Google+, może mieć poważne skutki dla życia online, zmieniając dotychczas wolny e-świat w kontrolowaną przestrzeń.
W miarę jak nasze życie społeczne przemieszcza się do wirtualnego świata, a ludzi przyciągają miejsca, gdzie są już ich przyjaciele oraz rodzina, coraz trudniej będzie pozostawać poza sieciami społecznościowymi i uniknąć wymaganego przez nie używania prawdziwych danych. A przecież jedną z najważniejszych zalet internetu była do tej pory możliwość zachowania anonimowości. To zresztą także podstawowe prawo, które definiuje naszą egzystencję w realnym świecie. – Możemy pojawiać się w miejscach publicznych bez ujawniania tożsamości, kupować towary bez pozostawiania najmniejszych o nas informacji. Mamy prawo do pokazywania różnych twarzy w zależności od tego, gdzie akurat przebywamy oraz co robimy. Anonimowość to zjawisko, które większość ludzi uważa za rzecz jak najbardziej oczywistą – mówi Viktor Mayer-Schönberger, profesor zarządzania uniwersytetu w Oksfordzie.
Dążenie przez dwie największe sieci społecznościowe do wymuszenia na nas zgody na stworzenie jednej prawdziwej tożsamości online podważa to prawo. Ofiarą tej polityki stał się ostatnio noblista Salman Rushdie, którego konto na Facebooku zostało zablokowane. Administratorzy uznali, że powinien używać on prawdziwego imienia – Ahmed. Pisarz opisał całe zdarzenie na Twitterze i sprawa stała się tak głośna, że w końcu FB odblokował mu konto.
Google wyznaje podobną politykę co Facebook i stosuje ją nawet bardziej agresywnie, wyrzucając z sieci wszystkich, których imiona nie wydają się prawdziwe. Spotkało to m.in. amerykańską dziennikarkę Violet Blue.
Google oraz Facebook twardo trzymają się zasady prawdziwej tożsamości: twierdzą, że wymuszenie na użytkownikach pojawiania się pod prawdziwymi imionami zwiększa bezpieczeństwo w sieci i wprowadza kulturę do internetowych dyskusji. Ale nie tylko: może ona uczynić z internetu pożyteczne miejsce dla biznesu. Szef Google’a Eric Schmidt tłumaczył, że żądanie przez Google+ używania prawdziwych imion pomoże spółce świadczyć bardziej wartościowe usługi. – Zdolność obu sieci do przekonania większości internautów, by używali prawdziwych imion, jest przełomem w zachowaniach online – uważa Fred Stutzman z Uniwersytetu Carnegie Mellon z Pittsburghu.
Jednak podobne ambicje prowokują do zadania pytania, czy firmy internetowe nie stawiają własnych interesów wyżej od dobra swoich użytkowników. – Facebook oraz Google chcą zawładnąć realnym światem – mówi Zhao Jing. W tym poglądzie nie jest odosobniony. Według tej teorii FB i G+, jako skarbnice prawdziwych i szczegółowych informacji, zamierzają stać jądrami przyszłej aktywności w całym internecie i zarazem doskonałymi narzędziami marketingowymi.
Takie obawy nie są niczym nowym. Dziesięć lat temu pod ostrzał trafił Microsoft, który uruchomił usługę Passport. Serwis miał być centrum przechowywania prawdziwej tożsamości internautów, którą można byłoby używać do identyfikacji w różnych miejscach w sieci. Ówcześni użytkownicy internetu nie mieli nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, zaprotestowały inne firmy, oskarżając MS o chęć zdobycia poufnych informacji o konkurencji. Spółka została w końcu ukarana przez władze USA za zbieranie informacji o przeglądaniu stron internetowych przez użytkowników bez ich wiedzy (choć usługa istnieje – obecnie pod nazwą Windows Live ID, to nigdy nie zdobyła popularności).
Wszystkie zagrożenia płynące z używania w internecie jednej i prawdziwej tożsamości nie zostały jeszcze rozpoznane. Część jest już znana. Dowodzi tego ostatni eksperyment Freda Stutzmana z Carnegie Mellon. Naukowiec, który poprosił anonimowych ochotników o przekazanie mu własnych zdjęć, przy pomocy komputerowych programów rozpoznających twarze zidentyfikował 1/3 osób biorących udział w badaniu, dzięki ich kontom na Facebooku. Potrafił również wydobyć z sieci pokłady takich informacji, jak osobiste zainteresowania oraz numery ubezpieczenia społecznego.
Ten eksperyment pokazuje, jak wymóg używania prawdziwych danych może być groźny dla internautów. – Google oraz Facebook wyznają błędną zasadę, że w świecie realnym człowiek ma tylko jedną tożsamość. W rzeczywistości ludzie przedstawiają się w różny sposób lub po prostu pozostają anonimowi – podkreśla Viktor Mayer-Schönberger.
Facebook włożył dużo wysiłku w próby odzwierciedlenia w internecie społecznych interakcji rzeczywistego świata. Nie udało mu się i teraz raczej próbuje rzucić wyzwanie tradycyjnym pojęciom prywatności oraz zachowań społecznych, niż po prostu je odtworzyć. W książce „Efekt Facebooka” David Kirkpatrick cytuje założyciela FB Marka Zuckerberga: „Posiadanie dwóch tożsamości jest ewidentnym przykładem braku uczciwości”.
Pomijając reakcje na te budzące kontrowersje słowa, stwierdzenie to świadczy o tym, że Facebook zamierza stać się de facto ogromną bazą danych osobowych o internautach. Ale w takim razie, jak będą przechowywane informacje o nas? kto będzie miał do nich dostęp? i w końcu kto będzie kontrolował FB?
Pytanie, czy Facebookowi lub innemu serwisowi społecznościowemu uda się zostać centrum przyszłego internetu, pozostaje otwarte. Napięcia wywołane polityką „prawdziwych imion” świadczą jednak o tym, że podobnym portalom będzie trudno kierować każdym aspektem życia internetowego, a użytkownicy będą zwracać się do alternatywnych serwisów, jeśli poczują, że ich prywatność jest zagrożona.
Zhao Jing przeszedł na Twitter – serwis mikroblogowy, który jedną ze swoich zalet uczynił prawo do używania pseudonimów przez użytkowników. – Facebook to jeszcze nie cały internet – mówi chiński bloger.

TŁUM. IC