Choć kryzys wymusza oszczędności, nie widać tego po poselskich podróżach. Latają, ile chcą, bez żadnej kontroli. Za zdobyte na koszt podatników punkty mogą latać na wakacje.

Od początku kadencji loty posłów i senatorów kosztowały ponad 22 mln zł. Mogły znacznie mniej – gdyby parlamentarzystów obowiązywały limity na połączenia, stawki za bilety były lepiej wynegocjowane, a punkty zamiast na poselskie wakacje były przeznaczane na dodatkowe bilety.

Sejm to największy klient na rynku krajowych połączeń lotniczych. Rocznie kupuje ponad 9 tys. biletów. Do tego ok. 2,1 tys. zamawia Kancelaria Senatu. Za każdy bilet na dowolnej trasie krajowej parlamentarzyści płacą zryczałtowaną stawkę – ponad 510 zł. Zdaniem ekspertów stawka ta mogłaby być niższa, gdyby była lepiej negocjowana. – Przy niektórych połączeniach to cena dużo wyższa niż rynkowa – przyznaje dyrektor jednej z firm oferujących bilety dla klientów biznesowych. Dla porównania: średnia cena biletu na połączenia Eurolotu to 270 zł. A z Warszawy do Krakowa czy Szczecina Jan Kowalski może polecieć za ok. 300 zł. W dodatku jeśli firma zamawia dużo biletów w biurze, które ma podpisane umowy z LOT-em, może liczyć na rabaty.

Dlaczego posłowie tyle płacą? – Ceny biletów dla parlamentarzystów nie są wyższe niż dla innych pasażerów – przekonuje rzecznik LOT Leszek Chorzewski. Podkreśla, że stawka ta wiąże się z taryfą, która umożliwia posłom wykupywanie biletu tuż przed rejsem i gdyby kupowali bilet ad hoc, płaciliby więcej.

Najdroższa taryfa ekonomiczna pozwala zmienić lot w ostatniej chwili, kiedy coś wypadnie. Parlamentarzyści korzystają z tej opcji nagminnie, np. aby wziąć udział w programie TV. Bo posiedzenia Sejmu czy komisji są przecież planowane z wyprzedzeniem i nie musieliby za każdym razem kupować biletu w ostatniej chwili. Właśnie praktyki częstych zmian rezerwacji windują stawki za bilety. – Na popularnych trasach samoloty są pełne i przewoźnik musi wypłacać rekompensaty innym pasażerom, którzy mimo posiadania biletu nie dostali się na pokład. Te wszystkie elementy wchodzą w skład kalkulacji ceny biletu – wyjaśnia Krzysztof Moczulski z portalu lotnictwo.net.pl.

Taka taryfa daje też inne profity: udział w programie lojalnościowym. Za każdy krajowy lot otrzymuje się ok. 1250 punktów, a już za 15 – 20 tys. punktów można za darmo polecieć na wakacje w Europie. Wystarczy 10 lotów. – W firmach prywatnych to korporacja decyduje, czy punkty przechodzą na nią i ma za to np. więcej biletów, czy są formą bonusu dla pracownika – mówi Ireneusz Dylczyk z OLT Jet Air (konkurencja LOT w lotach krajowych). Podobnie jest w niemieckim Bundestagu. Tam deputowani przekazują punkty na kolejne przeloty.

– Kancelaria Sejmu powinna poszukać metod optymalizacji kosztów. Praktyki Bundestagu są dobrym przykładem – mówi Moczulski.

Zgodnie z przepisami posłowie nie mają limitów na przeloty. W ciągu całej VI kadencji ich połączenia krajowe kosztowały ponad 18,5 mln zł. To oznacza, że latali ponad 36 tys. razy. Z kolei senatorowie odbyli ok. 8,4 tys. przelotów za ok. 4 mln zł. Kto najwięcej? Kancelarie Sejmu i Senatu nie dysponują takimi wykazami. Nie ma zatem kontroli wykorzystania przez parlamentarzystów ich uprawnień do darmowych przelotów. Dla porównania resorty działają na podobnych zasadach jak prywatne firmy. Np. MSWiA ma podpisaną umowę, w ramach której jej wykonawca „obowiązany jest do opracowania najkrótszych i najtańszych połączeń na danej trasie”. A z połączeń lotniczych urzędnicy resortu korzystają najrzadziej. Kierownictwo odbywa delegacje krajowe najczęściej samochodem służbowym lub koleją. Rocznie latają średnio 100 razy.