Polski tupolew należący do 36. specpułku był 17 lutego tego roku blisko katastrofy - podał tygodnik "Polityka". Rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz zapewnił, że był to zwykły incydent, podczas szkolenia pilot popełnił błąd. Kupracz dodał, że nie było zagrożenia.

Według "Polityki" 17 lutego polski Tu-154M o numerze 102 - podobny do tego, który rozbił się w kwietniu 2010 r. pod Smoleńskiem - "nie uległ wypadkowi prawdopodobnie tylko dzięki temu, że jeden z członków załogi wykazał się refleksem". Tygodnik powołuje się na raport komisji badającej ten incydent, rozmowy z lotnikami z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, do którego należy maszyna oraz kontrolerami lotów z Mińska Mazowieckiego.

Rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz potwierdził w czwartek w rozmowie z PAP, że 17 lutego tupolew odbywał loty szkoleniowe, m.in. z wykorzystaniem lotniska w Mińsku Mazowieckim. Po zakończeniu lotu, zgodnie z procedurami, przejrzano rejestratory kontroli lotu.

"W trakcie tego przeglądu stwierdzono pewne nieprawidłowości, w związku z tym dowódca 36. specpułku powołał komisję do zbadania tego incydentu lotniczego. Komisja zaliczyła to zdarzenie do kategorii incydent zwykły. To już świadczy o tym, że nie ma mowy o tym, by mogło dojść do katastrofy, dlatego że gdyby była taka realna groźba, to wtedy kategoria tego zdarzenia brzmiałaby poważny incydent lotniczy" - powiedział Kupracz.

Tygodnik twierdzi, że dowództwo 36. specpułku chce utajnienia raportu z incydentu

Jego zdaniem decyzja komisji świadczy o tym, że doszło do błędu pilota, "który mógł się wydarzyć podczas lotów szkoleniowych". O jaki konkretnie błąd chodzi, tego ppłk Kupracz nie podał, ponieważ karta badania incydentu lotniczego jest dokumentem zastrzeżonym.

Według "Polityki", lotnicy ćwiczyli w Mińsku Mazowieckim starty i podejścia do lądowania. Za sterami siedzieli kursant, który pilotował maszynę oraz instruktor, który dowodził całą załogą i pomagał szkolącemu się oficerowi. "Podczas jednego ze startów pilot-instruktor popełnił błąd. Na niewielkiej wysokości, bo ledwie kilkudziesięciu metrów nad ziemią, przy zbyt małej prędkości i przy wysuniętym podwoziu, schował klapy w skrzydłach. W ten sposób samolot zaczął niebezpieczne tracić siłę nośną" - napisał tygodnik. Według rozmówców "Polityki" groziło to rozbiciem maszyny.

Tygodnik pisze, że w krytycznej sytuacji przytomnością umysłu wykazał się technik pokładowy, który tuż po tym, gdy instruktor popełnił błąd, miał krzyknąć: "Co z podwoziem!?". Dopiero wtedy pilot-instruktor zreflektował się i błyskawicznie przestawił klapy, zwiększając siłę nośną maszyny.

Tygodnik twierdzi, że dowództwo 36. specpułku chce utajnienia raportu z incydentu.