Znana reżyserka Agnieszka Holland zasiadając w Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, każdego roku oddaje swój głos na najlepsze jej zdaniem filmy spośród nominowanych do Oscara. "Żaden z filmów nie zachwycił mnie bez reszty" - powiedziała Holland.

- Ma pani w tym roku swoich oscarowych faworytów?

Agnieszka Holland: Jestem członkiem Akademii, więc głosuję, ale w tym roku było mi trudno. Żaden z filmów nie zachwycił mnie bez reszty. Nie ma też żadnego, który zmieniałby sposób myślenia o kinie; żaden też nie powalił oryginalnością. Jest jeden bardzo sympatyczny, oryginalny w temacie i świetnie zrobiony film - "Jak zostać królem", jedna oryginalna komercja "Incepcja", baletowy horror - efektownie zrobiony, ale jednak pozlepiany z różnych filmów "Czarny łabędź", jedna wzruszająca animacja "Toy story" i trochę niezłych filmów. Prorokuję, że niewiele z nich zostanie na dłużej w pamięci.

- A jak wspomina pani swoje nominacje?

A.H.: Na pierwszej ceremonii, gdy byłam nominowana za "Gorzkie żniwa", bardzo się nudziłam. Nie rozumiałam dowcipów i środowiskowych odniesień, a gala wydała mi się kiczowata. Potem jednak weszłam głębiej w ten świat i następne moje obecności na ceremonii były zabawniejsze. Teraz oglądam Oscary dość regularnie, nawet gdy jestem w Europie. Co do emocji nominatów, to każdy przeżywa to inaczej, ja jestem dość cool.

- Czy światowe kino ewoluuje?

A.H.: Światowe kino skomercjalizowało się w ostatnich latach, a dystrybucja spłaszczyła - praktycznie zniknęło kino środka. Filmy bardziej artystyczne zrobiły się na tyle ezoteryczne, że ich dystrybucja ogranicza się niemal całkowicie do festiwali. Filmy komercyjne zaś (z wyjątkiem tych kilku przeznaczonych do oscarowych zmagań) rzadko grzeszą subtelnością i oryginalnością. W Stanach więcej w tej chwili ciekawych zjawisk i pomysłów jest w telewizji niż w kinie.

- Jakie są różnice między kinem europejskim a amerykańskim?

A.H.: Kino europejskie wciąż jeszcze jest bardziej osobiste, a określenia "subtelny" czy "oryginalny" nie są jeszcze negatywne. Niestety, zmienia się to na gorsze. Nie tracę jednak nadziei, że ambitniejsze kino znowu znajdzie szerszą publiczność.

- Jaki film spośród tegorocznych nominowanych zrobił na pani największe wrażenie?

A.H.: Żaden zbyt wielkiego. Generalnie był to dość słaby rok. Nie było takich wydarzeń technicznych rewolucjonizujących narrację, jak "Avatar", albo arcydzieł jak "Biała wstążka" czy "Prorok". Mnie bardziej podobało się w tym roku kilka filmów, które nominacji nie uzyskały, np. film Skolimowskiego i Polańskiego.

Agnieszka Holland - polska reżyserka i scenarzystka - urodziła się w 1948 roku w Warszawie. W 1971 roku ukończyła praską szkołę filmową (FAMU). Po powrocie do Polski współpracowała z Krzysztofem Zanussim i Andrzejem Wajdą. Za debiut "Aktorzy prowincjonalni" na festiwalu w Cannes otrzymała nagrodę FIPRESCI. W Polsce nakręciła także "Gorączkę" i "Kobietę samotną", po czym wyjechała za granicę. Od lat 90. pracuje także w Stanach Zjednoczonych.

Jej filmy były wielokrotnie nagradzane. Była też dwukrotnie nominowana do Oscara - w 1985 roku w kategorii najlepszy film obcojęzyczny za "Gorzkie żniwa" oraz w 1991 w kategorii najlepszy scenariusz adaptowany za film "Europa, Europa".

Jest członkiem Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej.

Rozmawiała: Dominika Gwit (PAP Life)