GM jest na ostatniej prostej przed powrotem na amerykańską giełdę. Nowi szefowie koncernu chcą przekonać potencjalnych inwestorów dobrymi wynikami w ostatnich miesiącach i wręcz modelowym przejściem przez fazę bankructwa i nacjonalizacji.
Po wypełnieniu niezbędnych dokumentów ponowne wejście drugiego co do wielkości koncernu motoryzacyjnego świata na giełdę pozostaje już tylko kwestią kilku tygodni. Według nieoficjalnych doniesień amerykańskich mediów emisja może nastąpić mniej więcej na początku października. Gigant z Detroit liczy, że dzięki niej ściągnie z rynku od 12 do 16 mld dol. Jeśli te liczby się potwierdzą, będzie to druga pod względem wielkości oferta giełdowa w historii USA. Więcej (19 mld dol.) zarobił tylko producent kart kredytowych Visa, pojawiając się na parkiecie w 2008 roku.
GM wraca na giełdę wcześniej, niż się spodziewano. Zaledwie rok temu niezdolna do spłacenia swoich astronomicznych długów firma została postawiona w stan bankructwa, a 61 proc. jej akcji – za 50 mld dol. – przejął amerykański skarb państwa. Biały Dom nie mieszał się jednak zbytnio do bieżącego zarządzania firmą. Administracja Obamy ograniczyła się tylko do wymiany szefostwa i zainstalowania w radzie nadzorczej kilku cieszących się jej zaufaniem, ale dalekich od świata polityki, biznesmenów – również takich, których doświadczenie pochodzi z branż innych niż motoryzacja. Daniel Akerson, który od września stanie na czele motoryzacyjnego giganta, w przeszłości robił na przykład karierę w sektorze komunikacyjnym.
Ta strategia przyniosła bardzo dobre efekty. Od początku roku GM zaczął przynosić zyski (przykładowo, od kwietnia do czerwca koncern zarobił 1,3 mld dolarów). Stało się tak głównie dzięki skoncentrowaniu się na rynkach azjatyckich, gdzie w pierwszym kwartale sprzedaż samochodów marki GM wzrosła np. o 71 proc. Koncern rozkręcał także swoją aktywność na innych wschodzących rynkach, m.in. w Brazylii. – Sprzedaliśmy w ubiegłym roku 7,5 mln aut i wierzymy, że do roku 2014 ta liczba wzrośnie o jedną trzecią dzięki boomowi na samochody na rynkach wschodzących. To one są dziś dla nas absolutnym priorytetem – mówił niedawno odchodzący szef firmy Ed Whitacre, który przez ostatnie dziewięć miesięcy kierował koncernem na prośbę prezydenta Baracka Obamy.
Pod jego okiem zakończono też restrukturyzację giganta. Detroit pozbyło się najbardziej deficytowych modeli: paliwożernych hummerów czy pontiaków. Sprzedano również Saaba. Dziś w ofercie koncernu liczy się tylko pięć marek: Chevrolet, Buick, GMC, Cadillac i Opel. GM zamierza również bić się o rynek samochodów ekologicznych. Pierwszą propozycją firmy w tym segmencie będą Chevrolet Volt (sprzedawany na rynku amerykańskim) i jego europejska wersja Opel Ampera.
Stopniowe wychodzenie na prostą – i to już w pierwszym roku po bezprecedensowej nacjonalizacji legendarnego koncernu – ucieszyło przede wszystkim Biały Dom. Borykający się z rekordowym deficytem rząd Obamy nigdy bowiem nie miał zamiaru utrzymać większościowego pakietu w GM.
Dlatego już kilka miesięcy temu zwietrzył szansę na szybsze, niż się początkowo spodziewano, odzyskanie części wyłożonych latem 2009 r. pieniędzy podatników. W ramach październikowej emisji akcji Biały Dom liczy na pozyskanie nawet 10 mld dol., które mogłyby zasilić państwową kasę. Pytanie tylko, czy rynek zaufa koncernowi, w który rok temu nikt – prócz działającego pod presją opinii publicznej rządu – nie chciał zainwestować poważniejszej sumy.