Grzegorz Napieralski ustawi PO i PiS w roli petentów, a potem nie poprze nikogo. Tak chce wzmocnić rolę SLD.
Nie zwalnia. Przebiegł linię I etapu i pędzi dalej, jakby wcale nie odpadł z wyścigu. Grzegorz Napieralski nadal będzie spotykał się z wyborcami, negocjował z Komorowskim i Kaczyńskim. Będzie pytał swoich wyborców, kogo teraz poprzeć. A efekt tych rozmów jest już znany. – Lider SLD nie poprze nikogo, bo teraz musimy budować własną siłę – przyznaje jeden z posłów lewicy.
Jeszcze dwa tygodnie temu z Napieralskim nikt się nie liczył, dziś z jego sztabu słyszymy: – Nie będziemy gadać ani z Palikotem, ani z Pomocnikiem, tylko z Decydentem, czyli premierem.
O tym mówi się w kuluarach. Oficjalnie szef Sojuszu szykuje się do negocjacji. Wysyła do obu walczących o prezydenturę ankiety, w których pyta o: datę wycofania polskich żołnierzy z Afganistanu, stanowisko w sprawie refinansowania przez państwo zabiegów in vitro, wprowadzenie parytetów dla kobiet. Raz, dwa, ... kto da więcej?
Pierwszy ofertę zgłosił Janusz Palikot. Proponował Napieralskimu fotel wicepremiera oraz dwa resorty dla SLD. – Zgłoszenie tej propozycji przez Palikota oznacza, że nie jest poważna – twierdzi jeden z czołowych posłów SLD. – Jeśli ma być poważna, to powinien ją złożyć Donald Tusk.
Raz, dwa... kto da więcej?
– Możemy porozumieć się z lewicą na płaszczyźnie gospodarczej i socjalnej – deklaruje europoseł PiS Ryszard Czarnecki.
Napieralski robi wszystko, by ustawić liderów PO i PiS w roli petentów zabiegających o jego wsparcie. Niezbędne w ich walce o prezydenturę. Ale Napieralski żadnego nie poprze, bo to mu się nie opłaca. Nie wejdzie też do koalicji z PO. Wierzy, że po wyborach parlamentarnych będzie jeszcze silniejszy, a licytacja jeszcze ostrzejsza. Zwłaszcza że Sojusz przystąpi do nich już jako nowoczesna lewica.
Układanie się Komorowskiego i Kaczyńskiego z Napieralskim jak równy z równym to zmycie z SLD piętna partii postkomunistycznej. Jeszcze nigdy liderzy solidarnościowych partii nie mówili tak ciepło o Sojuszu. – Nie nazwę więcej SLD postkomunistami – deklarował wczoraj w Szczecinie Kaczyński. Będzie mówił: lewica.
– 20 czerwca SLD symbolicznie przestał być partią postkomunistyczną – mówi Marek Wikiński, szef sztabu Napieralskiego. – Prawie dwadzieścia procent naszych wyborców to ludzie młodzi. Oni wiedzą, że chcemy Polski otwartej.



Szef SLD wszedł do pierwszej ligi

Napieralski staje przed życiowym wyzwaniem. Ma szansę zbudować nowoczesną socjaldemokrację, bez piętna postkomunizmu. Aby to jednak osiągnąć, będzie musiał przełamać opór lokalnych baronów i otworzyć partię na nowe środowiska.
Od niedzieli Napieralski nie jest już politykiem, którym z tylnego siedzenia mogą sterować były prezydent Aleksander Kwaśniewski czy były premier Leszek Miller. Szef Sojuszu pokazał nową twarz lewicy, która ma ofertę dla ludzi młodych o poglądach liberalnych w sferze obyczajowej.
– Lewica ma swój potencjał. Wyborcy mają już dość polityków kreujących konflikty tylko po to, by móc o nich dyskutować – mówi Bartosz Arłukowicz, poseł Lewicy. Uważa, że Polacy nie chcą już słuchać, kto był lepszym patriotą trzydzieści lat temu, a chcą usłyszeć, jaki będzie ich kraj za 10 czy 20 lat.

Złamać opór baronów

Ale wzrost znaczenia Napieralskiego to na razie kredyt. Jego wynik jest tylko o pół punktu procentowego lepszy niż wynik koalicji Lewica i Demokraci (LiD) w ostatnich wyborach parlamentarnych. Sukcesem przewodniczącego Sojuszu jest oczywiście przełamanie niekorzystnych dla jego ugrupowania tendencji. Jednak aby rzeczywiście myśleć o uzyskaniu 20 proc. poparcia w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych, musi rozszerzyć zaplecze polityczne. W planie są już spotkania na uczelniach, rozmowy z robotnikami czy pielęgniarkami.
To jednak nie wystarczy. Jeśli SLD chce wejść do pierwszej ligi, musi wpuścić na listy liderów różnych środowisk. Hamulcem przed współpracą z Sojuszem dla wielu są jednak ciągle komunistyczne korzenie tego ugrupowania. W dodatku sprzeciwiać się temu otwarciu będą z pewnością lokalni baroni. – Dla nich sprawa jest prosta. Jeśli udało nam się bez niczyjej pomocy uzyskać tak dobry wynik jak w niedzielę, to dlaczego nie mielibyśmy dalej działać sami – mówi poseł SLD.
W pozbyciu się postkomunistycznego piętna Napieralskiemu pomagają PO i PiS. Po lustracji i dezubekizacji lider SLD nie musi już bronić dostępu do teczek, a także esbeckich emerytur. Może natomiast spokojnie uciekać do przodu i skupić się na mówieniu o przyszłości, równości szans, pomocy najbiedniejszym czy wolności obyczajowej. PO i PiS niechętnie będą już wyciągać przeszłość lewicy, bo potrzebują ugrupowania „czystego”. Jedni i drudzy chcą dziś sięgnąć wyborców lewicy, a jutro mogą potrzebować tego ugrupowania jako koalicjanta.

PO i PiS stracą przez SLD

Polityczny awans Sojuszu wywraca scenę polityczną. O lewicy nie będzie już można myśleć jako o ewentualnej przystawce, tylko jako o rzeczywistym rywalu, który ma poważne ambicje. Jeśli SLD zacznie zyskiwać popularność, ktoś będzie musiał zacząć je tracić. Pierwsza w kolejności jest oczywiście najsilniejsza dziś Platforma. To ona posiada jasno określone lewe skrzydło, którego w sferze obyczajowej poglądy są w dużej mierze zbieżne z programem SLD.
Pewnie nie może czuć się jednak także PiS. Sojusz głośno mówi przecież o polityce prorodzinnej, która do tej pory była znakiem rozpoznawczym partii Kaczyńskiego.
Na dodatek Napieralski podczas tej kampanii udowodnił, że jest wyjątkowo pracowity i zdeterminowany do osiągnięcia sukcesu. – Dzisiejszy sukces jest efektem ciężkiej harówki, w czasie której Grzegorz Napieralski wstawał o 4.30, rozmawiał z tysiącami ludzi, ściskał dziesiątki tysięcy dłoni – opowiada Marek Wikiński, szef jego sztabu.
Jeśli będzie tak ciężko pracować do wyborów parlamentarnych, z pewnością zmieni układ sił.