Polacy oddadzą Ghazni w 2013 r. Holendrzy planują wycofanie do końca 2010 r. USA zaczną zmniejszać swoje siły za rok.
Po śmierci polskiego żołnierza w Ghazni Donald Tusk i Bronisław Komorowski oświadczyli: czas kończyć misję afgańską. Szef MON precyzuje: od 2013 roku Afgańczycy powinni w pełni już odpowiadać za naszą prowincję. Na listopadowym szczycie Sojuszu w Lizbonie powstanie kalendarz wycofywania sił NATO z Afganistanu, ale ta operacja już trwa.
Coraz bardziej popularne jest wylansowane przez amerykański ośrodek analityczny Stratfor pojęcie zarządzania dżihadem. Oznacza ono pozostawienie tylko oddziałów zajmujących się punktowym uderzaniem w najgroźniejsze ugrupowania powiązane z Al-Kaidą i zdolne do organizowania zamachów poza terenem Afganistanu.

Scenariusze odwrotu

Do niedawna temat wyjścia z Afganistanu był tabu. Waszyngton obawiał się, że jeśli zdecyduje się jeden kontyngent, w ślad za nim runie cała misterna układanka, która tworzy koalicję ISAF walczącą przeciw talibom. Dziś sytuacja jest zupełnie inna. Kalendarz wycofania mają już Holendrzy i Kanadyjczycy. O konieczności ustalenia daty wyjścia mówią nawet dysponujący drugim co do wielkości kontyngentem Brytyjczycy.
Debata o sensie zaangażowania w wojnę zatrzęsła niedawno życiem politycznym w Niemczech.
Przed wyborami prezydenckimi w USA w 2012 roku kontyngent ograniczą najpewniej sami Amerykanie. Barack Obama, by je wygrać, musi udowodnić, że kończy operację, która stała się symbolem Bushowskiej krucjaty przeciw Al-Kaidzie. W wywiadzie dla CBS w grudniu ubiegłego roku mówił, że początek wycofywania sił USA to lipiec 2011 r. Polska wpisuje się w ten scenariusz.

Maksimum Polski

– Nadszedł czas, aby zakończyć naszą misję w Afganistanie – mówił w sobotę Komorowski. Deklaracja padła kilka godzin po informacji, że na drodze prowadzącej do polskiej bazy w Ghazni w wyniku wybuchu ładunku IED zginął polski kapral Miłosz Górka. – Każda śmierć polskiego żołnierza w Afganistanie będzie zawsze powodowała to jedno oczywiste pytanie: jak długo jeszcze polscy żołnierze będą na tej misji? – mówił Donald Tusk.
Dzień wcześniej na szczycie Sojuszu w Lizbonie polski minister obrony Bogdan Klich na apel sekretarza generalnego NATO o wysłanie większej liczby ludzi do szkolenia armii afgańskiej mówił: – My już swoją lekcję odrobiliśmy.
Pozostałe kraje europejskie zaangażowane w misję składają podobne deklaracje. Z co najmniej kilku powodów.
Po pierwsze: nie widać efektów Obamowskiego surge, czyli dosłania w ubiegłym roku do Afganistanu dodatkowych 30 tys. żołnierzy; w tej chwili Amerykanów są 94 tys., pozostałe kraje NATO w Afganistanie mają w sumie niecałych 40 tys. żołnierzy. Operacja antyrebeliancka „Musztarak” (Razem) w Helmandzie z początku tego roku, która miała być papierkiem lakmusowym powodzenia surge, zakończyła się znienawidzonym przez wojskowych rezultatem: bez zwycięzcy, bez pokonanego. Wzorowana na niej rozprawa z talibami w Kandaharze została odłożona na później.
Po drugie: rebelianci nie zamierzają zasiadać do rozmów pokojowych z rządem w Kabulu.
Po trzecie: zaplanowane na jesień wybory parlamentarne najpewniej będą kpiną z demokracji, było tak w przypadku wyborów prezydenckich (co obala argument o budowaniu Afganistanie demokracji).
Kolejne dwa argumenty: nie widać efektów budowania armii afgańskiej, która wzięłaby na siebie ciężar walki z rebelią (z raportu opublikowanego w ubiegłym tygodniu przez „Financial Times” wynika, że armia powstaje na ilość, a nie na jakość). I powód nie mniej istotny: wojna rocznie kosztuje 100 mld dolarów.

Kiedy Polska

Jak mówił w rozmowie z „DGP” przedstawiciel polskiego rządu zajmujący się Afganistanem, obecne zaangażowanie w Afganistanie to maksimum. Czy i kiedy się wycofamy? Jego zdaniem sygnał do odwrotu muszą dać sami Amerykanie. A tego Warszawa spodziewa się nie wcześniej niż przed zaplanowanymi w 2012 r. wyborami prezydenckimi w USA. To będzie dobra okazja do zredukowania naszego kontyngentu.