Woda, która z powodziowych rozlewisk cofa się do koryt rzek, zostawia po sobie kolejną plagę – komary. Gminy, przez które przepłynęła w ostatnich tygodniach wielka fala, szacują, że na ich terenie wylęgnie się dwukrotnie więcej krwiopijnych owadów niż zwykle. Już się szykują do walki z nimi.
W podwrocławskich Siechnicach trwają właśnie gorączkowe obliczenia. Jeden komar składa 300 jaj. Z ilu wylęgną się owady rodzaju żeńskiego, a więc te kąsające? – Po powodzi mają doskonałe warunki do rozwoju, komarzyce mogą się wylegnąć nawet z 75 proc. jaj – mówi Łukasz Klęg z urzędu gminy Siechnice. To dwukrotnie więcej niż zazwyczaj. Z kolei dr Krzysztof Szpila z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, który na zlecenie miasta obserwuje liczebność owadów krwiopijnych w okolicach Torunia, szacuje, że do jesieni populacja zwiększy się kilkukrotnie. – Pierwsze pokolenie złoży po kilkaset jaj, z nich wyrosną młode, które znowu złożą po kilkaset jaj – mówi.
Dlatego część gmin walczy z plagą komarów. Wrocław wyda na ten cel 400 tys. zł. Podwrocławskie samorządy stworzyły natomiast koalicję, która ruszy na komary ze zmasowanym atakiem z powietrza i z ziemi. W okolicach Siechnic do opryskania z powietrza jest 2 tys. hektarów, a 200 hektarów przemierzą ludzie ze specjalnymi urządzeniami do rozpylania środka, który wytruje larwy i dorosłe osobniki. W gminach sąsiednich spacyfikowany zostanie podobny obszar. Koszt akcji z powietrza to 80 – 120 zł za hektar.
Operacja jest nie tylko kosztowna, lecz także precyzyjna. – Z odkomarzaniem jest jak ze skalpelem – jeśli człowiek spóźni się dwa dni, jest już po wszystkim – mówi Bogdan Łukaszewicz z wrocławskiego urzędu miejskiego. – Dlatego obserwujemy rozwój komarów, zwłaszcza w okolicach Kozanowa.
Polskie komary nie roznoszą chorób. Powodem, dla którego muszą zginąć, jest ich uciążliwość. Na szczęście z ponad czterdziestu gatunków tylko kilka pije krew ludzką i odradza się w ciągu sezonu w kilku pokoleniach.
Najgorsze to komary renne, czyli powodziowe, lęgnące się w małych jeziorkach, które pozostają po cofających się rzekach. Są mniejsze niż popularne gatunki, jednak wyjątkowo silne. Migrują po kilkanaście kilometrów, żerują nawet w dzień. Istnieją także odmiany żyjące w trawie – lęgną się w kroplach wody gromadzącej się na wysokich źdźbłach.
Akcje tępienia krwiopijców z powietrza nie są jednak stuprocentowo skuteczne. I nie wygonią komarów z przydomowych ogródków. Do tego, już bez użycia samolotu, muszą wziąść się specjaliści. – Bierzemy 600 zł za tysiąc metrów kwadratowych – mówi Janusz Gierusz, właściciel jednej firm, którą można wynająć do oczyszczenia terenu przed domem.
Jest też dobra wiadomość. – W tym roku nie będzie dużo meszek – mówi Krzysztof Szpila. Owady te lęgną się w wodzie, a potem płyną do brzegu, gdzie się rozwijają. Ponieważ rzeki były szerokie, wiele meszek nie dopłynęło do brzegu. A te, które dopłynęły, wyginęły, bo maj był dla nich za zimny.