Polska prawica ma sadomasochistyczny stosunek do UE. Z jednej strony lubi, jak się nasz kraj finansowo dopieszcza, z drugiej – nie chce spełnić wszystkich oczekiwań sponsora. Ma kłopot z akceptacją koniecznych zmian, które przynosi nowoczesność i demokracja, więc sprawdza, czy unijna konstrukcja pozwala zbudować u nas reżim przypominający przedwojenną sanację. Dla swych celów wykorzystuje złożoność ustrojową Wspólnoty – UE przypomina bowiem rosyjską matrioszkę: mieści się w niej kilka unii. Wszystkie stanowią względnie spójną całość.
Unia dla biznesu
Integracja w Europie dokonuje się przez swobodny przepływ towarów, kapitału i do pewnego stopnia pracowników, a więc przez rynek. Tylko częściowo wspomaga ją integracja polityczna, na dodatek bez demokratycznej kontroli nad ciałem wykonawczym, czyli Komisją Europejską. Jak dotąd UE stanowi – według określenia badacza tego procesu, historyka Jerzego Krasuskiego – „gigantyczną operację politycznego przejęcia” ogromnego obszaru gospodarczego i poddania go korzystnemu dla biznesu reżimowi pieniężnemu i fiskalnemu.
Korzenie UE tkwią w Europejskiej Wspólnocie Węgla i Stali, aliansie przemysłu ciężkiego, producentów aut, elektroniki, a potem także rolników. Celem tego sojuszu była polityka cen. Chodziło o to, by wyeliminować konflikty i konkurencję między „narodowymi” firmami, bo to one przyczyniły się do wojen światowych. Dlatego zdaniem Yanisa Varoufakisa, ekonomisty i byłego ministra finansów Grecji, DNA Unii wciąż odtwarza technokratyczny styl zarządzania kartelem. Istnieje w niej tylko specjalizacja produkcyjna, swobodny przepływ towarów, usług i kapitałów oraz wspólna waluta w eurolandzie. Wszystko to w uścisku Paktu Stabilności i Wzrostu z 2008 r. Tak więc UE to głównie przestrzeń dla akumulacji kapitału i jego wzmocnienia w warunkach globalnej konkurencji.
Aktualne ramy prawne i zasady zarządzania Wspólnoty to swoiste odzwierciedlenie zaleceń konsensusu waszyngtońskiego. Zawarł go traktat z Maastricht z 1992 r., zabraniający rządom interwencji w gospodarkę, która może wpłynąć „na wymianę handlową między państwami członkowskimi” (art. 121). Te ogólne ramy to „zdrowe finanse publiczne”. Traktat stanowi dodatkowo, że polityka społeczna i prawo pracy są podporządkowane „konkurencyjności gospodarki Unii” (art. 107). Zakazuje też celowego wspierania przez rządy strategicznych branż i przedsiębiorstw krajowych. Natomiast Karta praw podstawowych UE nie jest obligatoryjna, dlatego Polska podpisała odrębny protokół.
Negocjatorem traktatu rzymskiego z 1957 r. był jeden z ordoliberałów Alfred Müller-Armack, pierwszym przewodniczącym Komisji Europejskiej (1958–1967) – Walter Hallstein, a pierwszym komisarzem do spraw konkurencji Hans von der Groeben. To oni stworzyli prawne ramy dla funkcjonowania wspólnego rynku i stabilności pieniądza. Socjaldemokratyczny reformizm nie był ich źródłem inspiracji. Politycy SPD już w 1955 r. słowami ówczesnego ideologa Karla Schillera uznali przewagę rynkowej rywalizacji w dewizie: „konkurencji tyle, ile możliwe, planowania tyle, ile konieczne”.
Ewolucję doktryny socjaldemokratów potwierdził słynny zjazd w Bad Godesbergu w 1959 r., na którym uznali prywatną własność środków produkcji i gospodarkę rynkową jako podstawę funkcjonowania w systemie. Gospodarka rynkowa staje się „społeczna”, kiedy państwo stwarza odpowiadające jej społeczeństwo, złożone z odpowiedzialnych jednostek. Niemniej „społeczna” może też znaczyć: regulowana przez związki zawodowe i pracowników (takie stanowisko zajęła Federacja Niemieckich Związków Zawodowych, DGB). Dlatego z pełnym przekonaniem Angela Merkel mogła oświadczyć w 2014 r., że „społeczna gospodarka rynkowa to coś więcej niż ład gospodarczy i społeczny. Jej zasady są ponadczasowe”. A więc żadna demokratyczna większość nie mogłaby ich zmienić.
Europejski Bank Centralny jest klonem Bundesbanku. Nie może zatem zaskakiwać przyjęcie w 2012 r. niemieckiej „złotej reguły” – 3 proc. deficytu budżetowego – jako unijnego kanonu. Ten układ instytucjonalny, zdaniem angielskiego ekonomisty Jana Toporowskiego, doprowadził do sytuacji, w której „Europa ma teraz bank centralny bez rządu i rząd bez banków centralnych”.
Prymat polityki pieniężnej i nacisk na konkurencyjność z pominięciem bezpieczeństwa socjalnego Europejczyków zamknęły politykę gospodarczą państw w żelaznej klatce reguł. Dotychczas wyłączona z tego reżimu jest tylko polityka rolna. Dlatego unii gospodarczej i monetarnej nie wspierała żadna wspólna polityka fiskalna i społeczna. Dopiero fundusz odbudowy po pandemii przewiduje wspólne zadłużenie państw tworzących Unię. Pojawił się też temat płacy minimalnej dla całej europejskiej przestrzeni gospodarczej. To byłby pierwszy krok w stronę nowej płaszczyzny integracji – wspólnej polityki fiskalnej i socjalnej. W dalszej przyszłości w agendzie pojawi się kwestia przebudowy systemu podatkowego. Ze wspólnych funduszy może być finansowana transformacja energetyki zgodnie z ideą Zielonego Ładu. Fundusz ten mogą powiększać wpływy z opodatkowania zwłaszcza amerykańskich kolosów technologicznych i likwidacja rajów podatkowych.
W obcym posiadaniu
Narodziny Eurolandu, do którego Polska nie należy, pozbawiły kraje członkowskie narzędzia polityki makroekonomicznej, jakim była możliwość dewaluacji waluty narodowej dla poprawy wyników eksportu. Skorzystała na tym gospodarka niemiecka, której konkurencyjność osłabiała mocna marka. Eksport zza Odry radykalnie wzrósł i daje obecnie dużą nadwyżkę bilansu płatniczego. Dodatkowo konkurencyjność wyrobów niemieckiej gospodarki zwiększyły reformy pracy. W efekcie wydajność pracy na godzinę rosła u naszego zachodniego sąsiada o 1,2 proc. rocznie w latach 1999–2011, a płace realne (płace nominalne skorygowane o inflację) zaledwie o 0,7 proc. (podaję za ekonomistą Heinerem Flassbeckiem). Dlatego niemieckie towary i usługi stały się tańsze o 25 proc. od wyrobów gospodarek europejskiego Południa i o prawie 20 proc. – od Francji. Na tym podłożu wyrósł ogromny kompleks przemysłowy, który produkuje np. elektryczne samochody.
Po wstąpieniu do UE wypiękniały polskie ulice i kamienice oraz pojawiały się stadiony – głównie dzięki funduszom, które dawno przekroczyły kwotę 125 mld euro. Tylko w roku 2018 r. otrzymaliśmy z unijnego budżetu (po odliczeniu składek) 11,5 mld euro. Ostateczny bilans będzie zależał od tego, jaką formę przybierze integracja europejska. Jak dotąd udostępniliśmy innym rynek wewnętrzny i taniego pracownika, bardzo wydajnego w stosunku do kosztów jego zatrudnienia (w 2018 r. koszty pracy stanowiły dwie trzecie jej wydajności). Przedmiotem sporu jest miejsce, w którym znalazła się rodzima gospodarka w światowych łańcuchach produkcji i wartości dodanej. Thomas Piketty określił Polskę jako „foreign owned country”, czyli kraj w posiadaniu zagranicznego kapitału. 60 proc. aktywów w rodzimym sektorze bankowym posiadają bowiem zagraniczni inwestorzy, międzynarodowe korporacje zatrudniają ponad 30 proc. polskich pracowników, tworzą dwie trzecie polskiego eksportu i wytwarzają 42 proc. wartości dodanej. Techniczne uzbrojenie pracy (wartość maszyn na jednego pracownika) jest u nas dwu-, trzykrotnie niższe niż w Niemczech (w PRL było sześcio-, a może nawet ośmiokrotnie mniejsze).
Dlatego polska strategia narodowa musi uwzględniać z jednej strony półperyferyjny status narodowej gospodarki, a z drugiej – trwałą obecność w UE. Żadna formacja rządząca w Polsce nie może zignorować faktu, że rodzimy pracownik montażowy i nasze biedafirmy stanowią zaplecze taniej pracy. Dlatego w eksporcie nowoczesnych produktów techniki i nauki zza Odry mają udział też polscy pracownicy. W tej sytuacji gorszy od inwestora niemieckiego byłby tylko jego brak. Chodzi o świadomą politykę kraju przyjmującego zagraniczny kapitał, by pobudzał przemieszczanie się rodzimych firm bliżej końcowych ogniw w łańcuchach produkcji i wartości dodanej. Jak to robić, pokazuje strategia państwa chińskiego i nasi sąsiedzi Czesi. Ci drudzy są na niewiele wyższym poziomie rozwoju gospodarczego niż my. Mają tylko lepsze państwo, lepszą politykę makroekonomiczną i zagraniczną oraz bardziej solidarne społeczeństwo.
Rozszczelnienie granic
Ustrój państw unijnych ma charakter demokratyczno-liberalny. Tworzy on społeczeństwa hołdujące takim europejskim wartościom jak wolność, równość, szacunek dla autonomii jednostki, pluralizm poglądów i postaw (moralności). Ważna jest tam debata rozumiana jako rzetelna dyskusja na podstawie argumentów, nie zaś dogmatycznych przekonań ugruntowanych religijnie. Co więcej, brane są pod uwagę skutki przyjmowanych rozwiązań i regulacji prawnych – to, „ile przynoszą szkód i pożytków oraz w jakim pozostają stosunku do naszej autonomii i prywatności”, jak pisze filozof Jan Hartman. W tej perspektywie progresywne Polki i Polacy uzyskują w UE silne wsparcie, by rozszczelnić granice tradycjonalizmu kulturowego, który narzuca narodowo-katolicką tożsamość i rezerwuje sobie prawo ostatecznego rozstrzygnięcia dylematów moralnych, jakie przyniósł postęp medycyny (np. w sprawie in vitro i śledzenia rozwoju płodu).
W tej perspektywie protest społeczny polskich kobiet jest kolejną fazą spóźnionej nowoczesności: zdobywania podmiotowości, wypierania religii przez moralność i coraz bardziej świeckie koncepcje dobrego życia. Obudzili się prawnukowie Oświecenia, którego w kraju bez mieszczaństwa i zwycięskiej reformacji nie było.
Współcześnie republika to trzy stopione ze sobą pierwiastki: praw obywatelskich, politycznych i socjalnych, a także warunku praktycznego – aktywnego współudziału obywateli w kształtowaniu ładu prawnego, np. za pomocą inicjatyw ustawodawczych. Nowoczesny republikanizm różni się od liberalnej koncepcji jako wolności od ingerencji państwa, głównie w sferę stosunków własnościowych (regulacja rynku, przymus podatkowy). Republika zapewnia bezpieczeństwo jako przesłankę wolności, zarazem tworząc dla niej prawne i materialne warunki – pisze niemiecka filozofka polityki Ulrike Guérot. Ludzie czują się nie tylko wolni, lecz także bezpieczni. Chodzi o zasady organizacji zbiorowej pracy, umożliwiające współdziałanie autonomicznych jednostek. Taka wspólnota była ideałem kontrkulturowego ruchu lat 60. Odrzucał on ideę hierarchii i formalnego przywództwa. Tworzył porządek oparty na współuczestnictwie. Jego zapleczem społecznym była młodzież dorastająca obywatelsko na uczelniach. Ślady tej koncepcji wspólnoty widać w sposobie zorganizowania partii Razem, ruchów miejskich czy małych zbiorowości na poziomie lokalnym. To umiejętnie zorganizowany ład łączący indywidualizm i samodzielność intelektualną swoich członków ze wspólnym realizowaniem uzgodnionych celów. Do tej wizji zbliżają się społeczeństwa skandynawskie.
Kolejna faza integracji europejskiej obejmie nowe mechanizmy demokratycznej kreacji i kontroli wspólnotowych organów władzy. Z czasem będzie to wybór reprezentantów poszczególnych opcji ideowo-programowych w skali całej Unii. Kształtowanie podstaw wspólnoty republikańskiej wymaga strategicznych sojuszy. Języczkiem u wagi są specjaliści i klasy pracownicze zatrudnione w administracji i ochronie zdrowia, wykonawcy usług dla biznesu. Chodzi o to, by przekroczyli oni granice myślenia w kategoriach indywidualnego sukcesu i świadomości narodowej na rzecz myślenia w kategoriach republiki, tj. polskiej wspólnoty życia i pracy, będącej częścią UE oraz wspólnoty planetarnej wszystkich ludzi. Jej powstanie wymaga dużej korekty obecnego kursu, zarówno wytyczonego przez nadwiślańskich liberałów, jak i prawicę.