Norwegia, Finlandia, Nowa Zelandia, Korea Południowa – te państwa najlepiej sobie radzą z pandemią. Co je łączy? Nie tyle wysoki odsetek PKB na zdrowie, duże liczba lekarzy czy świetny system szpitalnictwa. Nie. To, co okazało się kluczem do (relatywnego) sukcesu, jest… zaufanie do państwa.
Właśnie na ten aspekt wskazują autorzy raportu OECD analizującego, jak systemy zdrowia zdały egzamin w walce z COVID-19 (nadal niezakończonej).
Tymczasem największym problemem obecnego rządu jest zdobycie zaufania w walce z koronawirusem. Podkopał je na wielu polach – ciągłe zmiany decyzji ws. obostrzeń (zdejmowanie i nakładanie ich bez jasnych podstaw naukowych – linia z obostrzeniami to prawdziwa sinusoida), akcje wokół wyborów prezydenckich, wyrok TK w najmniej odpowiednim momencie. To tylko część posunięć wzbudzających raczej nieufność wobec działań władz. Nie poprawiają tego ostatnie wydarzenia związane z informacjami o liczbie zakażonych. System zgubił... 22 tys. chorych. A rozbieżności wykrył 19-latek, który zbiera dane, bo lubi.
Wczoraj poinformowano o uruchomieniu ogólnopolskiej dostępnej publicznie bazy danych. Jednocześnie jednak lokalne sanepidy nie będą już informować o przypadkach koronawirusa. To wywołało poruszenie, ponieważ właśnie porównując dane z powiatowych sanepidów z ogólnymi, 19-latek Michał Rogalski wykrył, że liczba przypadków chorych była zaniżona. Ba, dzięki temu Ministerstwo Zdrowia i GIS dostrzegły błąd, o którego istnieniu nie miały pojęcia. Albo przynajmniej wcześniej nie reagowały. Niewykluczone, że był to ostatni element, który spowodował odejście poprzedniego inspektora sanitarnego Jarosława Pinkasa. Na Twitterze posypały się wpisy, że decyzja ws. sanepidów to cenzura.
Choć to nie do końca prawda, to poziom zaufania jest tak niski, że każde działanie wywołuje falę niechęci i podejrzeń.
Sprawa jest mniej oburzająca, niż by się początkowo wydawało. Jak tłumaczy nam resort zdrowia, baza EWP, którą udostępnia publicznie, jest dokładniejsza – laboratoria przeprowadzające testy raportują do niej bezpośrednio z pominięciem sanepidu. Czyli powiatowe stacje nie będą już nic sprawozdawać, bo nie będą tych danych otrzymywać.
Ministerstwo przekonuje, że Rogalski doliczył się 15 tys. zaniżonych przypadków, tymczasem z danych EWP wynika, że było ich jeszcze więcej, bo aż 22 tys. (teraz o tę liczbę zostanie powiększona ogólna suma przypadków w Polsce, a poszczególne sanepidy będą miały uzupełnić po numerach PESEL niezarejestrowane do tej pory przypadki. W efekcie – po uwzględnieniu „zgubionych” – liczba zakażonych w Polsce przekroczy 900 tys.
To świetnie, że będzie w końcu centralna, dostępna dla wszystkich baza z danymi o COVID-19. Pytanie tylko, dlaczego powstała tak późno? Dlaczego dopiero po wykryciu błędów i to przez kogoś z zewnątrz? Od dawna apelowaliśmy o pełne dane. Nie kwestionujemy nawet, że z czasem te pokazywane przez lokalne sanepidy mogły się okazać zbędne. Jednak, przynajmniej na początku, powinny działać i baza centralna, i dane powiatowe. Po to, by było widać, że w końcu i jedno, i drugie jest ze sobą spójne lub że dokładniejsza jest baza centralna. Niestety ministerstwo, zamykając dane do powiatów, ucięło jakąkolwiek metodę weryfikacji. Lecha Wałęsa powiedział kiedyś do Jerzego Turowicza, który wskazywał na niekorzystne wyniki badań opinii publicznej: „Stłucz pan termometr, nie będziesz miał gorączki”. Rząd, blokując dane z lokalnych sanepidów, wprawdzie nie tłucze termometru, ale działa w sposób, który na dłuższą metę może się obrócić przeciwko niemu. Jeśli dane znów zaczną się rozjeżdżać, rząd będzie podejmował decyzje na podstawie wadliwych informacji. Niewykluczone też, że wobec takiej polityki informacyjnej ludzie przestaną brać na poważnie komunikaty rządu w sprawie COVID-19.