Ameryce jeszcze przed wyborami grozi kryzys konstytucyjny
Demokratyczna przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, druga po wiceprezydencie w protokole sukcesji po prezydencie, oznajmiła w zeszłym tygodniu, że jest gotowa do przejęcia władzy. Powód? Chociaż Donald Trump ogłosił, że jest zdrowy, cała Ameryka spekuluje na temat konsekwencji przebycia przez niego COVID-19.
Scott Jennings, doradca byłego prezydenta George’a W. Busha, który dobrze zna realia Białego Domu za prezydentury Trumpa, zasugerował na łamach internetowego magazynu Politico.com, że wiceprezydent Mike Pence powinien pozostać w stolicy i być czujny, zważywszy na jego miejsce w łańcuchu sukcesji. – Prezydent zapadł na chorobę, o której wiadomo, że bywa śmiertelna – stwierdził Jennings wkrótce po tym, jak Trump opuścił szpital. – Dlatego zdrowie i bezpieczeństwo Mike’a Pence’a są teraz niezwykle ważne – dodał.
Pence i jego żona Karen byli już wielokrotnie badani od czasu, gdy przed ponad tygodniem po raz pierwszy usłyszeliśmy o zakażeniu Trumpa. Za każdym razem wyniki testów były negatywne. Wiadomo jednak, że wiceprezydent spotkał się z co najmniej ośmioma zakażonymi osobami po tym, jak wziął udział w ceremonii w Ogrodzie Różanym Białego Domu, gdzie Trump ogłosił swoją decyzję w sprawie następcy zmarłej sędzi Ruth Bader Ginsburg w Sądzie Najwyższym.
Tymczasem Pelosi stwierdziła, że sterydy, które brał prezydent, mogą wpływać na jego zdrowie psychiczne i postrzeganie rzeczywistości. I nawiązała do jednego ze scenariuszy usunięcia prezydenta z urzędu, czyli uruchomienia uchwalonej równo przed półwieczem 25. poprawki do konstytucji. W miniony czwartek przewodnicząca Izby Reprezentantów zorganizowała konferencję prasową, podczas której mówiła dziennikarzom, że rozważa powołanie specjalnej komisji w Kongresie, która zajęłaby się deliberacją na temat interpretacji owej poprawki.
Jej czwarty dział brzmi: „Ilekroć wiceprezydent i większość kierowników resortów lub innego ciała określonego przez Kongres w drodze ustawy złoży prezydentowi ad interim Senatu i przewodniczącemu Izby Reprezentantów pisemne oświadczenie, że prezydent nie może sprawować władzy i zadań swojego urzędu, wiceprezydent niezwłocznie przejmuje władzę i zadania tego urzędu jako pełniący obowiązki prezydenta”. Potem jest o tym, że zawieszony prezydent może się odwołać do obu izb Kongresu z wnioskiem o przywrócenie na stanowisko.
Konstytucjonaliści nazywają taki wariant „contested removal”, kwestionowaną dymisją. Senat i Izba Reprezentantów mają trzy tygodnie na debatę na ten temat i jeżeli w każdej z izb dwie trzecie ustawodawców potwierdzi decyzję rządu, prezydent zostaje usunięty z urzędu bezpowrotnie. Autorem tego przepisu jest senator Birch Bayh z Indiany. Chodziło mu o wyjście z ewentualnej sytuacji patowej. Gdyby np. John Kennedy przeżył zamach, ale znalazł się w stanie wegetatywnym, władza ustawodawcza i wykonawcza miałyby narzędzie na wyjście z impasu. Przepis skonstruowano tak, że diagnoza wychodzi od lekarzy, ale decyzję podejmują pełniący urzędy politycy.
Tymczasem w 2006 r. zespół psychiatrów z Duke University opublikował na łamach „Journal of Nervous and Mental Disease” wyniki długoletnich badań zdrowia psychicznego 37 amerykańskich prezydentów, od George’a Washingtona po Richarda Nixona. 41 proc. z nich na jakimś etapie życia przejawiało pewien rodzaj zaburzeń, najczęściej depresję, lęki oraz uzależnienie od alkoholu i substancji psychoaktywnych. 25 proc. cierpiało na to w czasie pełnienia urzędu. Lyndon Johnson w czasie apogeum wojny w Wietnamie zdradzał objawy paranoi. Jego najbliższe zaplecze konsultowało wówczas stan zdrowia prezydenta z lekarzami. W 1987 r. 76-letni Ronald Reagan, przytłoczony aferą Iran-Contras, zamknął się w sobie i kontakt z nim był utrudniony. Jego najbliżsi współpracownicy rozważali wówczas uruchomienie 25. poprawki.
Niechętne Trumpowi media i eksperci na całym świecie od czterech lat spekulują, czy prezydent nie ma jakiegoś rodzaju zaburzeń, które czynią go – jak mawiają Amerykanie – umysłowo niezdolnym do pełnienia urzędu. „The Donald” – jak dowodzą jego przeciwnicy – często zdaje się nie wiedzieć, co mówi, i nie rozumieć konsekwencji swoich słów. Zamieszanie z koronawirusem nie jest tu przełomem. Zaczęło się w 2017 r., kiedy w wywiadzie udzielonym dziennikarzowi NBC Lesterowi Holtowi Trump przyznał, że śledztwo prowadzone przez szefa FBI Jima Comeya w sprawie ewentualnych związków prezydenta i jego zaplecza z Kremlem było powodem zdymisjonowania Comeya.
Amerykańskie prawo nie pozostawia tu złudzeń. Jeżeli Trump wyrzucił Comeya z powodu śledztwa w sprawie jego związków z Władimirem Putinem, to znaczy, że nadużył władzy i doszło do „obstrukcji sprawiedliwości”. Zarówno wtedy, jak i wiele razy później Kongres nie chciał jednak zajmować się tym, czy prezydent jest w stanie wykonywać swoje obowiązki. Trump sam bywa swoim własnym Głębokim Gardłem, które ujawnia światu wszystkie tropy do własnych nieprawidłowości. To nawiązanie do postaci wiceszefa FBI Marka Felta, który zdradzał dziennikarzom śledczym „Washington Post” tajemnice, dzięki którym udało się dojść po nitce do kłębka i opisać aferę Watergate, skutkiem której Nixon podał się do dymisji.
Jak wskazują komentatorzy niechętni wobec Trumpa, wiele jego zachowań wskazuje na to, że może być niezdolny do pełnienia funkcji. Choćby to, kiedy zasugerował Amerykanom picie wybielacza na zabezpieczenie się przed koronawirusem albo – co wiemy z książki byłego szefa Rady Bezpieczeństwa Narodowego Johna Boltona – kiedy pytał Kim Dzong Una, jak się pozbywać dziennikarzy. Nie było dotąd prezydenta, który postąpiłby aż tak nieroztropnie i nie zdawał sobie z tego sprawy, choć prawa wówczas nie złamał.
Demokraci mówią, że Trump jest niezdolny do pełnienia urzędu