Na tle Donalda Trumpa kandydatowi demokratów nietrudno zaprezentować się jako zielony jastrząb. Na jego zapleczu pojawiają się jednak podziały.
DGP
Pierwsze sygnały z kampanii Joego Bidena w zakresie polityki klimatycznej wskazywały na odważny kierunek. Współprzewodniczącą zespołu programowego została jedna z czołowych propagatorek Nowego Zielonego Ładu, bliska Berniemu Sandersowi kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez. Także z kręgów bliższych establishmentowi demokratów – np. od Johna Podesty, byłego doradcy Baracka Obamy – płynął przekaz, iż bezkompromisowa polityka klimatyczna ma stać się jednym ze znaków rozpoznawczych Bidena w kampanii przed listopadowymi wyborami. Jak pisaliśmy w DGP w lipcu, zwolennicy mocnego postawienia w kampanii na klimat powoływali się na badania, według których ochrona środowiska nie tylko cieszy się poparciem większości Amerykanów, lecz także daje szanse na zmobilizowanie kluczowych grup wyborców, takich jak mieszkańcy tzw. swing states.
Przedstawiony w lipcu program kandydata demokratów zakłada bezemisyjne wytwarzanie prądu do 2035 r., a najpóźniej w 2050 r. – neutralność klimatyczną, powrót USA do paryskiego porozumienia klimatycznego i zwiększenie amerykańskiego zaangażowania w ten proces. Prawdziwym sercem planu Bidena są zielone inwestycje – 2 bln dol. skierowane przede wszystkim na czystą energię, dopłaty do kupna nieemisyjnych aut oraz zwiększanie efektywności energetycznej. Biorąc pod uwagę, że program klimatyczny Hillary Clinton sprzed czterech lat opiewał na 90 mld dol., nic dziwnego, że zapowiedzi Bidena ucieszyły większość środowisk proekologicznych, a w oczach wyborców uczyniły z niego bez mała „zielonego jastrzębia”.
Kierunek potwierdził niedawny wybór Kamali Harris na kandydatkę na wiceprezydentkę. Jest ona znana jako zwolenniczka nie tylko powrotu Waszyngtonu do światowych negocjacji klimatycznych, lecz także obciążenia krajowych emitentów „opłatą węglową” i zakazu frackingu – kontrowersyjnej metody wydobycia gazu i ropy z łupków poprzez tzw. szczelinowanie hydrauliczne. Postulaty te stawiają ją na bardziej radykalnych pozycjach niż program Bidena i główny nurt Partii Demokratycznej.
W czwartek na konwencji demokratów, podczas której oficjalnie przyjął nominację, Biden wymienił narastające zagrożenie kryzysem klimatycznym jako jedno z czterech kluczowych wyzwań stojących przed Ameryką, obok pandemii COVID-19, recesji oraz nierówności rasowych. Przekonywał jednocześnie, że zmiany klimatyczne oznaczają dla USA szansę na rolę światowego lidera w dziedzinie czystej energii i stworzenie milionów dobrze płatnych miejsc pracy.
Ostatnie tygodnie ujawniły jednak podziały w zapleczu politycznym kandydata, które mogą utrudnić mu przeforsowanie ambitnych zapowiedzi w Kongresie. Chodzi przede wszystkim o wycofanie z programu Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej (DNC) postulatów likwidacji subsydiów i ulg podatkowych dla sektora paliw kopalnych – wbrew deklaracjom w tej sprawie samego Bidena. Obecne wsparcie publiczne płynące do tej branży według najbardziej konserwatywnych szacunków wynosi 20 mld dol. rocznie (są wyliczenia mówiące o setkach miliardów).
Program demokratów został negatywnie oceniony m.in. przez Greenpeace i szwedzką aktywistkę Gretę Thunberg. Choć dokument nie jest wiążący dla kandydata i jego sztabu, a przedstawiciele kampanii Bidena zapewniają, że kandydat podtrzymuje zamiar zniesienia subsydiów, opinie DNC uważane są za reprezentatywne dla „trzonu” partii.
Jak ocenia portal Huffington Post, który jako pierwszy opisał sprawę, jest to również świadectwo obaw części zaplecza Bidena, że ambitny program klimatyczny grozi utratą poparcia finansowego i politycznego w stanach, gdzie rola sektora paliw kopalnych jest znacząca. Serwis Politico pisze z kolei, że zamieszanie wokół partyjnego programu to kolejny przyczynek do atmosfery podejrzliwości między demokratycznym establishmentem a aktywistami klimatycznymi i każe zastanawiać się, czy przedstawiciele tej partii w Kongresie będą gotowi wspierać realizację jego zielonej agendy.
Także stanowisko samego Bidena nie we wszystkich kwestiach jest tak jednoznaczne, jak chcieliby tego proekologiczni aktywiści. Oprócz umiarkowania w sprawie frackingu – zakładającego zakaz stosowania tej metody tylko na terenach należących do rządu federalnego – dotyczy to m.in. systemu opłat za emisje. Choć w zeszłym roku przedstawiciele jego kampanii zapewniali o poparciu dla tego postulatu, w lipcowym planie klimatycznym nie ma już o nim mowy. Tu sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, bo opłaty za emisje budzą kontrowersje także wśród części aktywistów klimatycznych.
Kwestie środowiska były dotąd na bocznym torze kampanii wyborczej w USA. Na pierwszym planie jest pandemia i spowodowany nią kryzys gospodarczy. Dlatego też Biden za wszelką cenę stara się powiązać swój program klimatyczny z odnową gospodarczą i tworzeniem miejsc pracy. Widoki na zwiększenie znaczenia problematyki ekologicznej dla wyborów pojawiły się m.in. w związku z pożarami w Kalifornii, które strawiły setki tysięcy hektarów, zabiły siedem osób, a dziesiątki tysięcy zmusiły do ucieczki. Według kalifornijskiej administracji żywioł zdążył już spowodować więcej zniszczeń niż przez cały ubiegły rok.