Alaksandr Łukaszenka będzie mógł rządzić, jeśli jeszcze bardziej dokręci śrubę.

Alaksandr Łukaszenka zorganizował wczoraj naradę na temat bieżących problemów przemysłu spożywczego – głosi najważniejsza depesza rządowej agencji prasowej BiełTA. Jednak białoruski prezydent ma także inne zmartwienia. Jeszcze nigdy jego władza nie była zagrożona tak bardzo jak teraz. Od niedzieli na Białorusi trwają gwałtowne protesty w obronie wolnych i uczciwych wyborów. Władze odpowiadają coraz bardziej ślepymi represjami, straszą wieloletnimi karami więzienia dla uczestników zgromadzeń i kontynuują blokadę internetu na skalę, jakiej w Europie jeszcze nie widziano. Udało im się również zmusić do wyjazdu Swiatłanę Cichanouską, główną rywalkę Łukaszenki w niedzielnych wyborach. Według naszych informacji dostała wybór: wyjazd na Litwę, do dzieci ewakuowanych zawczasu, lub długoletni wyrok dla niej i jej męża Siarhieja.
Białorusini najbardziej zaskoczyli chyba samych siebie. Naród, który sam żartował z własnej cierpliwości i umiejętności dostosowawczych, a hymn narodowy zaczął od słów „my, Białorusini, pokojowi ludzie”, całymi tysiącami zbuntował się przeciwko wyborom, które – wszystko na to wskazuje – znów zostały sfałszowane. Trwające od niedzieli wieczorne protesty różnią się wszystkim od dotychczasowych opozycyjnych manifestacji. Mimo to władze nie straciły kontroli na sytuacją, a na dodatek udało im się złamać i zmusić do emigracji Swiatłanę Cichanouską, główną kontrkandydatkę Alaksandra Łukaszenki.
Cichanouska wyjechała z kraju wczoraj nad ranem. Jako pierwszy oficjalnie potwierdził to litewski minister spraw zagranicznych Linas Linkevičius. Władze w Wilnie udzieliły kobiecie ochrony i przydzieliły mieszkanie. Swiatłana przebywa na Litwie razem z dziećmi, które wcześniej zostały wywiezione z Białorusi dzięki pomocy opozycyjnej publicystyki Natalli Radziny, choć jeszcze w niedzielę mówiła, że „na razie” nie widzi potrzeby emigracji (więcej o kulisach wyjazdu piszemy w opinii obok). Wcześniej, ku zaskoczeniu koleżanek, Mińsk opuściła też Wieranika Capkała. Z tria, które poprowadziło brawurową jak na białoruskie warunki kampanię wyborczą, w kraju pozostała jedynie Maryja Kalesnikawa.
Oficjalna propaganda zaczęła już oskarżać tzw. zjednoczony sztab wyborczy o organizowanie zamieszek i próbę ściągnięcia na nie jednocześnie rosyjskich najemników, ukraińskich weteranów z Donbasu, a nawet kibiców Lechii Gdańsk. Gdyby tę kampanię przełożono na formalne zarzuty, mogłoby się to skończyć wieloletnimi wyrokami więzienia, zwłaszcza że także resort spraw wewnętrznych przyznaje, że w trwających od niedzieli protestach zginęła jedna osoba. Mężczyzna zginął w trakcie ostrzału tłumu granatami hukowymi przez milicję. MSW utrzymuje jednak, że wybuchła mu w dłoni bomba własnej roboty. Byłby to jedyny znany przypadek użycia tego rodzaju broni w protestach.
Władze na razie kontrolują sytuację siłami MSW. Ani niedzielne, ani poniedziałkowe protesty nie zagroziły budynkom rządowym, choć na ulice wyszły dziesiątki tysięcy ludzi w najróżniejszych częściach Mińska i innych białoruskich miast. Kilka tysięcy z nich zostało zatrzymanych, przez co milicja już w poniedziałek ograniczyła zatrzymania, skupiając się raczej na zastraszaniu i rozpędzaniu tłumu. W przeciwieństwie do poprzednich lat, tym razem protesty rozpoczynają się w różnych miejscach Mińska, zamiast na jednym placu, gdzie stosunkowo łatwo było je zawsze okrążyć i demonstracyjnie spacyfikować. Tym razem Białorusini są bardziej skłonni do użycia siły. Ich odpowiedzią na brutalność milicji bywało wczoraj ostrzeliwanie funkcjonariuszy fajerwerkami i próby odbijania zatrzymanych. To także solidna różnica w porównaniu z powyborczymi protestami z 2010 r., gdy po milicyjnej pacyfikacji miesiącami trwały dyskusje, czy szyba wybita w budynku rządowym przy płoszczy Niezależnasci to efekt prowokacji czy też nieodpowiedzialny czyn któregoś z demonstrantów.
Wydarzenia na Białorusi są koordynowane z zagranicy przez rewolucyjnych blogerów, takich jak 22-letni Sciapan Puciła, znany jako Nexta, którego kanał na Telegramie przekroczył właśnie milion subskrybentów. Ten kanał komunikacyjny okazał się najważniejszy w sytuacji pełnej blokady internetu. Na Białorusi zablokowano większość komunikatorów internetowych (władze obwiniają o to obce siły). Najmniej podatny na blokadę okazał się właśnie Telegram, który wciąż działał, jeśli skorzystało się z prostego serwera pośredniczącego (proxy). To właśnie za jego pośrednictwem, dzięki sieci informatorów, mieszkający na co dzień w Polsce Nexta informował, do którego punktu protestu zbliża się odsiecz specjalnych milicyjnych sił AMAP i gdzie w związku z tym przydałaby się większa liczba demonstrantów.
Eksperci spekulowali wczoraj, czy władze w Mińsku zdecydują się na wprowadzenie stanu wyjątkowego. Teoretycznie mogłyby użyć wojska, ponieważ przed wyborami wprowadzono taką możliwość do białoruskiego prawa. Wiele zależy od tego, czy protesty będą stopniowo wygasać, czy wręcz przeciwnie, na ulicę będzie wychodzić jeszcze więcej ludzi. Na wczoraj Nexta proponował rozpoczęcie strajku generalnego. Kilka przedsiębiorstw rzeczywiście stanęło, ale z punktu widzenia przeciwników Łukaszenki skala strajku jest mocno rozczarowująca. Jeśli władze w Mińsku same nie doprowadzą do dalszej eskalacji napięcia, wciąż mają szanse, by przetrwać. Choć Białoruś nie będzie już taka sama jak wcześniej – jej mieszkańcy policzyli się i Łukaszenka będzie mógł rządzić jedynie wówczas, jeśli zaostrzy represje do nierejestrowanych jeszcze nad Świsłoczą poziomów.