Mało kto spodziewał się, że ludziom niezwiązanym z opozycją uda się zaktywizować Białorusinów w stopniu niewidzianym od lat 90. I sprawić, by Alaksandr Łukaszenka zaczął się obawiać utraty władzy.
Kończąca się kampania wyborcza przed zaplanowanymi na niedzielę wyborami prezydenckimi na Biało rusi jest jednym z największych zaskoczeń politycznych w Europie w tym roku. DGP wybrał kluczowe cytaty kampanii.

„Urzędnicy przychodzą i głosują”

Jeszcze na początku roku władze nie miały się czego obawiać. Tradycyjna opozycja wprawdzie zamierzała startować w wyborach prezydenckich, jednak niewiele wskazywało na to, że uda jej się choćby nawiązać do 2006 r. i 2010 r., gdy władze musiały sięgnąć po specjalne siły milicji dla uśmierzenia gniewu przeciwników Łukaszenki. Nie to, by opozycji nie udało się podejść do sprawy kreatywnie. Centroprawica zdecydowała się wyłonić wspólnego kandydata w sposób, który dawał nadzieję na zaangażowanie w cały proces obywateli.
Formuła prawyborów miała przypominać kampanię w USA. O tym, kto będzie reprezentował opozycję w sierpniowym starciu, miały zadecydować punkty. W miastach organizowano wiece, na których każdy mógł zagłosować na swojego kandydata. Pewną pulę głosów miały organizacje partyjne, a ostatnim akordem powinno być głosowanie w internecie. Wszystko zgodnie z ustaloną formułą przeliczonoby później na punkty, a przegrani mieli pracować dla zwycięzcy.
Opozycjoniści szybko się jednak skonfliktowali. Już na starcie nie dopuszczono byłej deputowanej Hanny Kanapackiej, argumentując to kontrowersjami, które budzi. Pięcioro zarejestrowanych kandydatów przeprowadziło kilka regionalnych prawyborów, jednak wątpliwości zaczęli budzić ludzie, którzy się na nich pojawiali. Lider chadecji Pawieł Siewiaryniec uznał, że władze pomagają wygrać prawybory Juryjowi Hubarewiczowi, wysyłając na wiece lokalnych urzędników.
W marcu Białoruś stanęła w obliczu epidemii koronawirusa, więc opozycjoniści zdecydowali się na zawieszenie akcji na prowincji, a 16 marca Siewiaryniec w ogóle się z nich wycofał. – Koledzy zdecydowali, że to normalne, iż urzędnicy przychodzą na prawybory i głosują. W związku z tym uważam za niemożliwy swój udział w prawyborach – oświadczył. Koncepcja straciła sens. Ostatecznie na kartach do głosowania nie ma żadnego kandydata z grupy startującej w prawyborach. Jest za to Hanna Kanapacka.

„Wirus atakuje słabych”

Tymczasem Łukaszenka nie uwierzył w epidemiczne zagrożenie. Kroki, które podejmowali sąsiedzi Białorusi, nazywał psychozą, a maseczki – kagańcami. Podczas spotkań z urzędnikami opowiadał o kolejnych ludowych sposobach walki z koronawirusem. Przed chorobą miała chronić praca w polu, setka wódki dziennie, siedzenie przy ognisku, gra w hokeja. Prezydent publicznie rozliczał ofiary śmiertelne koronawirusa z ich wieku i wagi. – A jak można żyć? 135 kilo wagi! Serce prawie nie pracuje, to boli, tamto boli, cały bukiet chorób. Wirus atakuje słabych – mówił o jednej z ofiar.
Wielu Białorusinów właśnie wówczas przestało ufać władzom. Dotyczy to także elit. Jedno z pierwszych w kraju ognisk zachorowań pojawiło się na wydziale stosunków międzynarodowych Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego, gdy z zimowych ferii wrócili studenci z ogarniętego epidemią Iranu. To elitarny kierunek, gdzie znaczną część słuchaczy stanowią dzieci wysoko postawionych funkcjonariuszy tej władzy. Według oficjalnych danych dotychczas zmarło 574 Białorusinów. Na ostatniej prostej kampanii także Łukaszenka ogłosił, że przechorował COVID-19.

„Stój, karaluchu!”

Wraz z upowszechnieniem internetu na Białorusi coraz większą popularność zaczęli zdobywać polityczni blogerzy i you tuberzy. Nexta, 22-letni Sciapan Puciła, ma 370 tys. subskrybentów w popularnym na Białorusi komunikatorze Telegram. Siarhiej Cichanouski preferował YouTube’a, na którym w 2019 r. ruszył jego projekt Kraj do Życia. Mężczyzna przez lata pracował w branży wideo (produkował w Rosji reklamy i teledyski), a gdy wrócił na Białoruś, zaczął objeżdżać kraj i w ostrych słowach piętnować nieprawidłowości. Jego materiały zdobywały setki tysięcy odsłon. To on stworzył hasło „Stop, karaluchu!”, po którym przez pewien czas Białorusini przynosili na protesty kapcie, by przegonić Łukaszenkę.
6 maja Cichanouski ogłosił zamiar startu w wyborach. Od tej pory władze zajęły się nim szczególnie mocno. Trafił do aresztu w czasie, gdy trzeba było rejestrować komitet wyborczy. Zamiast niego zarejestrowała się więc jego żona Swiatłana, kobieta wykształcona, lecz przez ostatnie lata niepracująca zarobkowo. – Kiedy trafił do aresztu, wróciłam do domu i zastanawiałam się, jak mu pomóc, jak wesprzeć. Wiedziałam, jak ważna jest dla niego sprawa, którą się zajmował, jeżdżąc po miastach i rozmawiając ze zwykłymi ludźmi. Domyślałam się, że ciężko przeżywa to, że nie może tego kontynuować. Zupełnie spontanicznie, bez konsultacji z kimkolwiek, podjęłam decyzję, by zarejestrować się zamiast niego – mówiła w niedawnej rozmowie z DGP.

„Nigdy nie mów nigdy”

Po raz pierwszy w historii Białorusi wyzwanie Łukaszence postanowiły rzucić aż dwie osoby wywodzące się z establishmentu. Wiktar Babaryka, który przez 20 lat kierował należącym do Rosjan Biełgazprombankiem, ogłosił to 12 maja. „Nigdy nie sądziłem, że będę pisać taki tekst, i miałem nadzieję pozostać na pozycji analityka gospodarczego. Ale «nigdy nie mów nigdy»” – pisał. Równolegle zamiar startu zgłosił Waleryj Capkała, były doradca Łukaszenki, ambasador w USA i kierownik Parku Wysokich Technologii. Obaj panowie zebrali setki tysięcy podpisów, ale komisja wyborcza odmówiła ich rejestracji.
Dla większości antyłukaszenkowsko nastawionych Białorusinów Babaryka był kandydatem pierwszego wyboru, a kiedy odmówiono mu rejestracji, przerzucili się na Cichanouską. To samo zrobiły sztaby Babaryki i Capkały. Faktyczna p.o. szefowej sztabu tego pierwszego Maryja Kalesnikawa i żona Capkały Wieranika weszły w skład tria, które przeprowadziło jedną z najbardziej niezwykłych kampanii politycznych w historii Białorusi. Tymczasem Babaryka i jego syn Eduard siedzą w areszcie, czekając na proces za domniemane nieprawidłowości podatkowe, a Capkała wyjechał z dziećmi do Rosji i wzywa europejskich przywódców do poparcia opozycji.

„Zapomnieliście Andiżan? Przypomnimy”

Łukaszenka, czując na plecach oddech rywalki, zaczął objeżdżać jednostki wojskowe i milicyjne. Niedwuznacznie sugerował, że jest gotów użyć siły dla stłumienia protestów. – Zapomnieliście, jak były prezydent [Islom] Karimov w Andiżanie zdławił pucz, rozstrzeliwując tysiące ludzi – mówił 4 czerwca, nawiązując do wydarzeń z 2005 r. w Uzbekistanie. – Wszyscy go potępili, a kiedy umarł, padali na kolana i płakali. My czegoś takiego nie przeżyliśmy, dlatego niektórzy nie chcą tego rozumieć. Skoro tak, to przypomnimy – groził Łukaszenka 4 czerwca.

„Boję się prowokacji”

Jak się wydaje, władze miały jasny plan: nie rejestrować Babaryki i Capkały, za to dopuścić do startu Cichanouską, która w ich rozumieniu była najłatwiejsza do spacyfikowania. Jej mąż siedział już w areszcie, więc gdyby za kratki trafiła także ona, ich dzieci mogłyby zostać oddane do domu dziecka. Kobieta opowiadała, że dokładnie takie pogróżki otrzymywała telefonicznie. 11 czerwca ogłosiła, że wstrzymuje zbiórki podpisów za swoją kandydaturą, bo obawia się prowokacji. Gdy jednak władze podjęły decyzję o odrzuceniu kandydatur Babaryki i Capkały, a ich sztaby zjednoczyły się ze sztabem Cichanouskiej, w świeżo upieczoną polityczkę wstąpiło nowe życie. Tym bardziej że dzieci z pomocą emigracyjnej publicystki Natalii Radziny udało się bezpiecznie wywieźć razem babcią do jednego z państw Unii Europejskiej.

„Razbury turmy mury! Prahniesz swabody, to biary!”

Kobiecy triumwirat tymczasem ruszył w triumfalny objazd po Białorusi. W Mińsku Cichanouska, Capkała i Kalesnikawa zebrały 63 tys. ludzi, choć władze ostrzegały o zagrożeniu terrorystycznym, a miejsce wiecu zostało ustalone z dala od centrum. To był największy polityczny wiec za rządów Łukaszenki. Jednak prawdziwym zaskoczeniem były spotkania z wyborcami w mniejszych miejscowościach, które gromadziły proporcjonalnie jeszcze większy odsetek mieszkańców. Zmiana, która dokonała się w świadomości Białorusinów, stała się faktem, choć otwarte pozostaje pytanie, jak zostanie zagospodarowana.
Kampania Cichanouskiej ma też swoją oprawę muzyczną. Białorusini odświeżyli „Mury” Jacka Kaczmarskiego do melodii Lluísa Llacha. Słowa w udany i bliski do polskiej wersji sposób przetłumaczył poeta Andrej Chadanowicz. „Jon byu natchniony i małady, ich niezliczona było” – brzmią pierwsze wersy, które szybko podchwycili manifestanci na kolejnych opozycyjnych wiecach. W występie przygotowanym na potrzeby tej kampanii fragment refrenu nagrał Siarhiej Cichanouski. Białorusini tym razem usunęli ostatnie zwrotki, w których Kaczmarski gorzko przestrzega, by po zwycięstwie nie dopuścić, żeby „mury rosły, rosły, rosły”. To też ma rangę symbolu, ponieważ Cichanouska nie przedstawiła dotąd konkretnej wizji postłukaszenkowskiej Białorusi. Po zwycięstwie chce jedynie uwolnić więźniów politycznych i rozpisać uczciwe wybory przedterminowe, w których startować nie zamierza.

„Nie pili alkoholu, nie odwiedzali przedsięwzięć rozrywkowych”

29 lipca państwowa agencja BiełTA poinformowała o zatrzymaniu w sanatorium w Żdanowiczach pod Mińskiem 32 rosyjskich najemników firmy CzWK Wagnera, kontrolowanej przez Jewgienija Prigożyna, nazywanego często kucharzem Władimira Putina. 33. został zatrzymany w Homlu. Sprawa do dziś jest niejasna, ale doprowadziła do napięć w relacjach z Rosją. Moskwa twierdzi, że wagnerowcy byli na Białorusi tranzytem, a stamtąd zamierzali udać się do Stambułu lub jednego z państw Ameryki Łacińskiej, najpewniej Wenezueli. Na materiałach operacyjnych białoruskich służb widać z kolei sudańskie banknoty.
Białoruskie władze twierdzą, że w rzeczywistości wagnerowcy mieli czekać na rozkaz, który mógłby zakładać zbrojną prowokację lub zamach terrorystyczny w interesach opozycji. Nie wyjaśnia to, dlaczego w takim razie najemnicy nie ukrywali się przed służbami porządkowymi, chodzili w panterkach w dużej grupie, a w dodatku zamieszkali w sanatorium kierowanym przez pułkownika białoruskich sił zbrojnych w służbie czynnej. Możliwe, że Łukaszenka wykorzystał tranzyt, aby potwierdzić własną propagandę o zagrożeniu, jakie opozycja stwarza dla bezpieczeństwa państwa. W ten sposób jednak uderzył w wizerunek Rosji, która stara się nie upubliczniać działalności prywatnych firm wojennych, z których usług korzysta m.in. podczas wojen w Libii, Syrii i na Ukrainie.

„Reżim antyludowy i antyrosyjski”

Zwolennicy tezy o rosyjskim śladzie w kampanii Cichanouskiej, wśród nich legendarny przywódca białoruskiego odrodzenia narodowego przełomu lat 80. i 90. Zianon Pazniak, mają swoje argumenty. Przypominają choćby 20-letnią pracę Babaryki dla Gazpromu. Jednak najwięcej wątpliwości wzbudza w nich ostatnio Waleryj Capkała, którego żona należy do kobiecego tria Cichanouskiej. Capkała wyjechał z dziećmi do Rosji, a następnie zaczął kampanię medialną, w której regularnie wzywa Moskwę do wtrącenia się w białoruską kampanię wyborczą. 4 sierpnia napisał nawet list otwarty do Władimira Putina, w którym oskarża Łukaszenkę o prowadzenie antyrosyjskiej polityki.
„On nigdy nie chciał budować z Rosją uczciwych, wypełnionych szacunkiem i zrównoważonych relacji, które by brały pod uwagę interesy państwa rosyjskiego” – czytamy. Capkała bierze nawet w obronę zatrzymanych wagnerowców i krytykuje Łukaszenkę za to, że ten „oskarżył władze rosyjskie o kłamstwo, kiedy opowiadał o celach pojawienia się rosyjskich «najemników» na Białorusi”. „Zwracam się do pana, Władimirze Władimirowiczu, i do naszych braci Rosjan z prośbą, żebyście nie wspierali po raz kolejny Łukaszenki, za to wsparli przeprowadzenie wolnych wyborów prezydenckich na Białorusi i potępili antyludową i antyrosyjską politykę białoruskiego reżimu” – napisał Capkała.

„Podsumujemy wyniki wyborów”

Cichanouska nie wzywa zwolenników, by w niedzielę wyborczą pojawili się na Płoszczy, jak określa się białoruski odpowiednik ukraińskiej idei Majdanu. – Do niczego wzywać nie będę. Nasi ludzie sami decydują, co mają robić – mówiła w rozmowie z DGP. Jednak zwolennicy opozycji szykują się do protestów w internecie. „Plan na 9 sierpnia. O godz. 22 pokojowo zbieramy się w Mińsku i na centralnych placach naszych miast podsumujemy wyniki wyborów. 10 sierpnia i w kolejne dni o godz. 19 znów przychodzimy do centrów naszych miast na całej Białorusi. Świętujemy zwycięstwo” – napisał Nexta. Próby zmuszenia Łukaszenki do dymisji poprzez protesty podejmowano już w 2006 r. i 2010 r. jednak zawsze były one tłumione i kończyły się falą represji.

A Warszawa milczy

O nieużywanie siły wobec manifestantów i wypuszczenie więźniów politycznych apelowało do Mińska wiele zachodnich stolic, m.in. Bruksela, Londyn i Waszyngton. – Jeśli ma pan jakikolwiek kontakt z waszym rządem, proszę przekazać, żeby zwrócił się do naszych obecnych władz, by nie strzelały do własnych obywateli – mówiła mi Cichanouska. Polskie władze przez cały okres kampanii nie wydały jednak żadnego oficjalnego komunikatu w tej sprawie.