Zwróćcie się do polskich władz o apel do obecnych władz białoruskich, by nie strzelały do własnego narodu – mówi kandydatka białoruskiej opozycji na prezydenta Swiatłana Cichanouska.
Zwróćcie się do polskich władz o apel do obecnych władz białoruskich, by nie strzelały do własnego narodu – mówi kandydatka białoruskiej opozycji na prezydenta Swiatłana Cichanouska.
Pierwotnie w wyborach prezydenckich 9 sierpnia miał startować pani mąż Siarhiej, popularny youtuber, lider kampanii Kraj do Życia. Jednak w dniach, gdy upływał termin rejestracji komitetów wyborczych, przebywał w areszcie, przez co nie mógł się zarejestrować. Pani rejestracja była waszym planem B czy spontaniczną decyzją?
Niestety nie mieliśmy planu B. Nie zastanawialiśmy się nad nim. Siarhiej działał sam, a w domu nie rozmawialiśmy o polityce. Było mu mnie szkoda. Kiedy trafił do aresztu, przez co stracił szansę na rejestrację komitetu, wróciłam do domu i zastanawiałam się, jak mu pomóc, jak wesprzeć. Wiedziałam, jak ważna jest dla niego sprawa, którą się zajmował, jeżdżąc po miastach i rozmawiając ze zwykłymi ludźmi. Domyślałam się, że ciężko przeżywa to, że nie może tego kontynuować. Zupełnie spontanicznie, bez konsultacji z kimkolwiek, podjęłam decyzję, by zarejestrować się zamiast niego.
I jak na to zareagował?
Początkowo mocno się zdziwił, bo jestem człowiekiem spokojnym, bez jakichkolwiek ambicji politycznych. Chyba nie myślał, że jestem do tego zdolna. Ale potem powiedział, że jest dumny z mojej decyzji i bardzo się z niej cieszy.
Tradycyjna opozycja od dwóch dekad próbowała przed każdymi wyborami zaktywizować społeczeństwo, ale bez większych skutków. A w tym roku nie tylko w Mińsku, ale i w mniejszych miastach na pani wiece przychodzi mnóstwo ludzi, w tym wielu takich, którzy nigdy wcześniej nie uczestniczyli w żadnych imprezach opozycyjnych. Dlaczego akurat teraz się udało i dlaczego akurat pani?
Opozycja próbowała, ale być może brakowało jej dojścia do audytorium. Czasy się zmieniły. Mamy internet, mamy sieci społecznościowe i dowolne wezwanie momentalnie rozchodzi się po całym kraju. Po drugie, minęło już wiele lat od początku rządów obecnego prezydenta. Ludzie mają już dość, są zmęczeni tą władzą. Złożyło się na to wiele czynników. I koronawirus, i projekt Kraj do Życia Siarhieja Cichanouskiego, z którym mąż objeździł znaczną część Białorusi. Pandemia ośmieliła ludzi, którzy poczuli, że są narodem. Nastawienia do obecnego prezydenta nie poprawiły obraźliwe słowa z jego strony, które płynęły z telewizora, w rodzaju określenia maseczek mianem kagańców. To oznaka braku szacunku wobec własnego narodu. Naród nie chce już tego słuchać. Lawina całymi latami stopniowo rosła i naród stopniowo dojrzał do zmian. Ludziom otworzyły się oczy.
Alaksandr Łukaszenka tymczasem odwiedza kolejne jednostki wojskowe, wspomina masakrę w uzbeckim Andiżanie, dość otwarcie grozi pani i waszym zwolennikom użyciem siły. Do czego jest zdolna władza, by się obronić?
Strasznie o tym nie tylko mówić, ale nawet myśleć. Mam nadzieję, że władze zrozumieją, że nie wolno pójść przeciwko własnemu narodowi. Nie chcemy rozlewu krwi, nie chcemy żadnej wojny, jesteśmy nastawieni pokojowo. Chcemy tylko uczciwych wyborów. Nie wiem, w jaki sposób mam wezwać nasze władze, żeby nie strzelały do narodu. To, że ostatnio aktywizowało się wojsko i nam to wszystko demonstrują, świadczy o zamiarze zastraszenia ludzi. Ale skoro obecny prezydent mówi, że kocha swój naród, to chyba nie powinien nasyłać na niego żołnierzy. Nawet nie chcę o tym myśleć. Mam nadzieję, że władze zachowają rozsądek. I chciałabym pana poprosić, jeśli ma pan taką możliwość, o zwrócenie się do polskich władz, by te zaapelowały do obecnych władz białoruskich, aby nie strzelały do własnego narodu. Jesteśmy pokojowo nastawieni, nie chcemy wojny.
Z drugiej strony wszystko wskazuje na to, że władze tradycyjnie sfałszują wybory, zapisując Łukaszence 75–80 proc. poparcia. Jak zamierza pani bronić prawdziwych wyników?
Wypracowaliśmy metodykę obrony wyników. Będziemy ich bronić wszelkimi legalnymi sposobami. Konstytucja nam na to pozwala. Władze pewnie i tak sfałszują wybory, ale naród jest gotowy ich bronić wszelkimi – powtórzę – legalnymi sposobami.
W tym poprzez Płoszczę?
A co pan rozumie przez Płoszczę?
Masowe protesty, takie jak w 2010 r.
Nie należy nas porównywać z 2010 r. Dzisiaj każdy człowiek bierze odpowiedzialność za swoje decyzje. Jeśli ludzie uznają, że trzeba bronić swojego głosu poprzez wyjście na pokojowe demonstracje – powtarzam – pokojowe, bo jesteśmy bezbronni przed oddziałami milicji AMAP czy czołgami, to według konstytucji mamy do tego prawo. Jeśli ludzie uznają, że powinni wyjść, by pokojowo bronić oddanych przez siebie głosów, to ja ich oczywiście wesprę.
Pani sama będzie wzywać do wyjścia bądź niewychodzenia na ulicę?
Do niczego wzywać nie będę. Nasi ludzie sami decydują, co mają robić.
Mówi pani, że zamierza zostać prezydentem tylko na pół roku po to, by przygotować uczciwe wybory prezydenckie i parlamentarne, po czym odejść z polityki. A jak miałaby wyglądać Białoruś w kontekście jej miejsca między Zachodem i Rosją?
Jesteśmy gotowi do przyjaźni ze wszystkimi. Nie potrzebujemy wrogów. Ale chcemy się przyjaźnić na wzajemnie korzystnych warunkach. Nie chcemy, by nas sadzali na naftowo-gazowym ostrzu. Jesteśmy godnym krajem pracowitych ludzi. Z postępowym prezydentem, znającym się na gospodarce, wyjdziemy na nowy poziom. Chcemy być takim samym państwem jak wszystkie wokół, w którym ludziom dobrze się żyje, otrzymują godne emerytury i pensje. Krok po kroku nam się to uda. I będziemy się dalej rozwijać.
Chciałaby pani integracji z Unią Europejską albo Rosją?
Nie. My jesteśmy za niepodległością Białorusi. Niepodległość nie podlega negocjacjom. Nasza suwerenność to nasze bogactwo, którym nie handlujemy.
Jak w tym kontekście ocenia pani słowa lidera prawicy początku lat 90. Zianona Pazniaka, który określił panią i pani otoczenie mianem rosyjskiego projektu?
Mój mąż Siarhiej odsiedział ponad 30 dób za wiec przeciwko integracji Białorusi z Rosją. I za to go nazywają projektem prorosyjskim? To śmieszne ataki, których nawet nie chce się komentować. Ktoś wypuścił kaczkę i wszyscy zaczynają o niej dyskutować. Niech pokażą choćby najmniejszy dowód na to, że Cichanouski jest projektem prorosyjskim. Albo że takim projektem byli Wiktar Babaryka i Waleryj Capkała (dwaj politycy, którym odmówiono rejestracji w wyborach, więc ich sztaby wsparły Cichanouską – red.). Powiedzieć można wszystko. A gdzie dowody?
Pani mąż siedzi w areszcie, czekając na proces. Co go czeka według pani?
Mam nadzieję go uwolnić, jak tylko zostanę prezydentem. Jest przecież niewinny tak jak wszyscy ci, których łapano, gdy stali w kolejce pod sklepem, by kupić sobie koszulkę, albo wyszli na ulicę pospacerować. Czym oni zawinili? Więźniów politycznych należy uwolnić.
W rzeczywistości to już historia wielu lat, że w okolicy wyborów sporo ludzi trafia do aresztów, a część dostaje wieloletnie wyroki więzienia.
W rzeczywistości tak. I dlatego w tym roku musimy to zmienić. Naród jest gotowy głosować na Cichanouską, a potem bronić swojego wyboru. Do tego też trzeba było dojrzeć. Ludzie przez 26 lat żyli zastraszeni. Trzeba było przekroczyć barierę strachu i zrobić to, co ludzie tak naprawdę chcieli zrobić od wielu lat.
Część Białorusinów uważa, że nie ma sensu iść na wybory, o których z góry wiadomo, że zostaną sfałszowane. Jak ich pani przekonuje do zmiany zdania?
Nie ma sensu uczestniczyć w wyborach, jeśli cały kraj nie bierze w nich udziału. Ale większość ludzi uważa, że trzeba głosować. Dlatego podjęliśmy decyzję, by zachęcać ludzi do głosowania, a potem, za pomocą metodyki, którą opracowaliśmy, udowodnić, że wybory zostały sfałszowane.
Brała pani udział w poprzednich wyborach?
Poszłam głosować tylko raz, niedługo po ukończeniu 18 lat, w 2001 r. Potem nie chodziłam, bo ludzie zawsze pytali, co to da, skoro władza została zawłaszczona. Ale w tym roku mamy inne hasło: mogę wszystko zmienić. Jeśli wszyscy tak sobie powiedzą, zbudujemy kraj do życia.
W 2001 r. głosowała pani na Łukaszenkę czy Uładzimira Hanczaryka?
Nie pamiętam, chyba oddałam głos przeciw wszystkim. To było dawno.
Załóżmy, że uda się pani zostać prezydentem, zorganizować uczciwe wybory i – zgodnie z zapowiedzią – podać do dymisji. Co dalej? Zostanie pani w polityce?
Oczywiście, że nie. To dla mnie zbyt trudna rozgrywka. Nie jestem politykiem. Trafiłam w to miejsce z miłości do męża, przypadkowo. Nie ma we mnie żądzy władzy. Chcę do swoich dzieci (dla bezpieczeństwa wyjechały z babcią do jednego z państw UE – red.), do rodziny. Skoro już podjęłam się tej misji, zamierzam ją doprowadzić do końca, by kierownictwo państwa objął człowiek godny, który chce dla swojego narodu lepszego, bezpiecznego życia. Dzisiaj nikt tu się nie czuje bezpiecznie.
Dziękuję za rozmowę.
Proszę pana jeszcze raz: jeśli ma pan jakikolwiek kontakt z waszym rządem, proszę przekazać, żeby zwrócił się do naszych obecnych władz, by nie strzelały do własnych obywateli.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama